Nie będzie wprowadzał swojej wsi do Unii Europejskiej. W maju przekaże sołtysowanie następcy. Kto przejmie pałeczkę? – Na pewno ktoś młodszy. Ja nie wskażę kandydata, bo nie chcę potem mieć wrogów. Mówię ludziom: Kogo wybierzecie, ten będzie. I kropka – podkreśla najstarszy stażem sołtys na Lubelszczyźnie. A może nawet w Polsce...
Zanim w 1951 roku dwudziestoparoletniego Józefa Kułaka mieszkańcy Bedlna wybrali na swojego reprezentanta, przez parę miesięcy był zastępcą sołtysa. Z kilka lat młodszą żoną Władysławą zaczynali się właśnie dorabiać. Oboje urodzili się w tej samej wsi. Dziś są na rencie. 16-hektarowe gospodarstwo przekazali synowi.
– Lata pięćdziesiąte były najgorsze. Kraj zniszczony, terror. Władza ludowa powtarzała: trzymaj się biedaka, walcz w kułakiem. A teraz znów ziemię się skupuje.
W Polsce tak, jak na huśtawce...
– komentuje sołtys.
Ocenia, że za Gomułki lepsze już się zaczynało. Za Gierka dla wsi było najlepiej.
– Dzisiaj jest źle, ale mimo wszystko ludzie tak się nie męczą na roli. Są maszyny. Inaczej się gospodarzy – dodaje. Nie chce analizować przeszłości, nie lubi rozpamiętywać. – Nieraz trzeba się było z urzędnikami naużerać. Różnie to bywało. Dziwię się tylko, że przez tyle lat wytrzymałem – kończy ten wątek rozmowy.
– Tylko dzięki mnie! – dopowiada żona sołtysa, Władysława. – Inna baba to by pognała chłopa, którego trudno w domu zastać. Człowiek często sam zostawał z robotą. Obrządki trzeba było robić, a dzieci małe – mówi bez wyrzutu, a nawet z satysfakcją, sołtysowa.
– To prawda. Nam się, dzięki Bogu, udało, bo jesteśmy razem. Zawsze mówię, że najgorzej tym, co szybko sami zostają, jak umiera mąż czy żona. W pojedynkę nie idzie żyć i pracować – popada w zadumę pan Józef.
Zawsze był niezależny
Dopóki nie było na wsi telewizorów, po domach odbywały się tzw. schody. Zwoływał je sołtys, aby przekazać gospodarzom odgórne rozporządzenia. Taki miał obowiązek. Musiał też uczestniczyć w zebraniach w urzędzie gminy. Za nieuzasadnioną nieobecność płacił 50 złotych kary.
– Brało się teczkę pod pachę i zasuwało na piechotę tam i z powrotem. Urząd gminy był najpierw w Białej, potem w Radzyniu Podlaskim – mówi Józef Kułak.
Do żadnej partii politycznej, stowarzyszenia czy organizacji nigdy nie należał. Ale nic nie ma przeciwko tym, którzy w nich działają, szanuje ich. Ceni jednak swoją niezależność. Ludzie mu ufali i powierzali rozmaite sprawy. Był nie tylko sołtysem, ale też, kilkakrotnie, radnym powiatowym przed poprzednim podziałem administracyjnym, radnym gminy i województwa bialskopodlaskiego.
Niełatwo być sołtysem
Mieszkańcy, którzy go wybierali po raz pierwszy, już nie żyją. Józef Kułak jest jednym z najstarszych gospodarzy. Mówi, że chce wreszcie odpocząć od obowiązków. Bo już nie nadąża. Papierkowej roboty jest przy sołtysowaniu za dużo. I słuch już zawodzi.
Dlaczego ludzie przez tyle lat go wybierali i nie miał kontrkandydatów? – Trzeba żyć ze wszystkimi w zgodzie. Czasem trzeba ustąpić. Nie można być zawziętym i pamiętliwym. Należy wsłuchiwać się w potrzeby wszystkich, rozumieć ich – odpowiada pan Józef.
– To człowiek bardzo solidny i sumienny w najdrobniejszych szczegółach. Jak się czegoś podejmie, zawsze doprowadzi do końca. Pod tym względem jest dla mnie i innych wzorem – mówi o Józefie Kułaku jego bratanek, Jerzy Kułak, starosta radzyński.
Potwierdzają tę opinię mieszkańcy Bedlna. Sołtys o nich dba. Skutecznie zabiegał o wodociąg, telefony, budowę dróg do zabudowań dalej położonych z racji na kolonijne usytuowanie wsi. Małą szkołę trzeba było zlikwidować. Trudno. Ale do najbliższej placówki jest niedaleko. Pozostaje jeszcze kanalizacja. Ale nie to niepokoi sołtysa.
– Najgorzej, że ze wsi wszyscy młodzi uciekają. Chcą lepiej żyć w mieście. Wieś się wyludnia z najzdolniejszych. A do rolnictwa trzeba właśnie tych, co mają trochę w głowie – uważa .
Rodzina mówi: dość
Mieszkańcy Bedlna namawiają Józefa Kułaka na dalsze sołtysowanie, ale dzieci są temu zdecydowanie przeciwne. Syn Dariusz, który dziedziczy gospodarkę, mówi, że też za żadne skarby nie podejmie się sołtysowania. Drugi syn, Zbigniew, jest wojskowym pilotem. Mieszka z rodziną w Dęblinie. I powtarza to samo, co inni – ojciec powinien wreszcie odpocząć. Córka Jadwiga, wdowa, mieszka w Radzyniu i ma podobne zdanie. Wnukowie uważają, że należy im się od dziadka więcej czasu.
– Mają rację – popiera stanowisko większości pani Władysława. – A nasz prawnuk, najmłodszy Kułak, to największa radość... – dodaje.
– Zdrowie, dziękować Bogu, jest. Dzieci dają sobie radę. Syn gospodarzy, ja się nie wtrącam. Mam tylko jedną krowę, to koło niej chodzę... Ale nie ma wyjścia, trzeba już z sołtysowania zrezygnować – stwierdza pan Józef.