Jaki był ten marzec? Kto i jak go zaczął? Prawda wygląda i poważnie, i groteskowo.
W tamte ponure przedwiosenne dni wszyscy wiedzieli: w Warszawie studenci się ruszyli. We Wrocławiu burzyli się. Wieści dochodziły dziwnymi drogami, a nieocenionym źródłem informacji była Wolna Europa.
Życie studentów toczyło się z pozornym spokojem. Zainstalowane w każdym pokoju akademika głośniki nadawały muzykę i audycje przygotowane przez radio akademickie. Zbliżały się popularne imieniny Bożeny i Krystyny.
- 10 marca, w niedzielę, o szóstej rano we wszystkich pokojach w akademikach rozległ się sygnał Radia Wolna Europa i przemówił Janusz Hewel, nasz kolega, który zwiał na Zachód - wspomina Jurek Janiszewski, wtedy student geografii. - Szybko przyjechali tajniacy i wyciągnęli mnie z łóżka, bo miałem klucze do radia. Wolna Europa leciała, a do środka nie można się było dostać. Okna zakratowane, drzwi zaparte, jak się okazało szafą. Tajniacy zgłupieli. Nie wiedzieli co zrobić.
Miotali się jak to wyłączyć, a Janusz Hewel nadawał. W końcu ktoś wpadł na najprostszy pomysł: wyłączyć prąd w bloku.
Kto włączył Wolną Europę? Zastanawiamy się jeszcze dzisiaj. Dochodzimy do wniosku, że mogła to być prowokacja. Koledzy radiowcy - Jurek Janiszewski, Andrzej Bucki, Jan Nowacki - którzy mieli klucze do radia, nie przyznają się do niczego.
Dla Janiszewskiego marzec ‘68 zaczął się właśnie wtedy. Później trwały mordercze przesłuchania, z czasem szykany w pracy.
Pokój 43 bloku B
- Wiesz, nie ma w nas jakiejś furii i pasji demaskatorskiej - mówi spokojnie Zbyszek Fronczek. - Oczywiście nie mogę zaprzeczyć, że byliśmy uczestnikami wydarzeń historycznych. Ale mam duże poczucie humoru i dziś się z tego śmieję.
- Wszyscy wywołują tę rocznicę na różny sposób - rzuca Staszek Kieroński. - Nie pretendowaliśmy na pomniki. To było spontaniczne. Dziś nadeszła pora powiedzieć prawdę.
- Była grupka buntowniczo nastawiona do rzeczywistości. Postanowiliśmy wesprzeć Warszawę - dorzuca Zbyszek.
W pokoju 43 bloku B mieszkali Zbyszek Fronczek, Józek Osmoła, Staszek Rogala, Waldek Bugaj, Zbyszek Krzywicki, Kazimierz Kościuk, Staszek Hoczyk, studenci II roku polonistyki. Kieroński waletował.
Tylko pochyło piszcie
- Wpadam do pokoju 43 pożyczyć jakiś proszek do prania - wspomina Jurek. - I co słyszę? Chrzanią, że będą robić jakąś akcję. Widzę, że na brystolu piszą plakaty. "Czy was pokręciło?!” pytam. "To mają być ulotki?” Ulotki muszą być małe, żeby się do kieszeni zmieściła setka. I piszcie pochyło, żeby charakteru pisma nie rozpoznali.
Dziś ryczymy wszyscy ze śmiechu.
- No to my dawaj ciąć ten brystol na kawałki. Żeby naszych odcisków palców nie było, to robiliśmy to w rękawicach wojskowych. Napisy były różne - "Precz z czerwoną zarazą”, "Polska musi być wolna” no i oczywiście o wiecu.
Ubecja temperuje. Ołówki
Zbyszek wspomina jeszcze żartem, że bohaterstwo miało różne odcienie. Staszek Hoczyk, który z nimi mieszkał, jak zobaczył, co robią, wszedł na łóżko, przykrył się z głową kocem i tak przeleżał kilkanaście godzin, nie wstając nawet do ubikacji.
- To my byliśmy nieodpowiedzialni - stwierdza Zbyszek. - My dziś dopiero dowiadujemy się o mordach z lat osiemdziesiątych. Czy dowiemy się o czymś z marca ‘68? Co wtedy ryzykowaliśmy?
Chodźcie z nami!
- Staliśmy tam i martwiliśmy się, czy ludzie przyjdą - mówi Kieroński. - I raptem przed chatką znalazła się grupa ze 20 osób z I i II roku: z Baśką Nogą, Baśką Lewicką, Elą Krzyształowicz.
- To my pierwsi wznieśliśmy okrzyk, który później stał się hasłem "Solidarności”: "Chodźcie z nami” - mówi z mocą Zbyszek.
Ludzi przybywało ze wszystkich stron. Tysiąc, dwa? Zrobiło się tłoczno.
- Ruszyliśmy w stronę Domu Nauczyciela, żeby iść na komitet PZPR - wspominają. - Uformował się pochód.
- Szedłem wśród swoich. Z pierwszego szeregu coraz wyskakiwał Bronek Kowalski, wymachiwał rękami i wołał na przykład "precz z cenzurą”. Ja bym się na to nie zdobył - mówi z podziwem Zbyszek.
Zaraz będzie łapanka
- Siedziałam z Bożeną, nie wiem, co się z nią później stało - przypomina sobie Maria Moniak. - Zobaczyłam przez okno akademika, że ludzie się zbierają. Trzeba iść. Po drodze spotykam kolegę Bogusia Marchewkę. Idziemy razem. Na wysokości biblioteki łapie nas tzw. aktyw robotniczy, wyraźnie podchmielony i ciągnie za kordon milicji do "suki”. Po drodze z Bogusiem ustalamy szeptem wersję zeznań.
Mówimy: wracamy z obiadu i znaleźliśmy się tu przypadkiem. Nie chciałam nigdy tego wspominać. Przez 40 lat dławiła mnie złość, że tak głupio dałam się złapać.
Obserwacja sukinsyna
Zaczęły się aresztowania i przesłuchania. Represje ze strony uczelni. Studenci zostali zawieszeni, pozbawieni świadczeń (stypendium, akademik). Niektórzy stanęli przed kolegium, które wymierzyło karę niemal nie do zapłacenia. Fronczek trafił do więzienia, później z innymi do karnej kompanii w Hrubieszowie.
- Razem z Waldkiem Bugajem zbieraliśmy pieniądze, żeby zapłacić kolegium za Zbycha - opowiada Kieroński. - W środku nocy poszedłem do doktora Zdzisława Jastrzębskiego. Wyłożył wszystkie swoje oszczędności i powiedział, że nie musimy zwracać.
- Na studia wróciłam niewątpliwie dzięki wstawiennictwu profesor Marii Grzędzielskiej i - jak sądzę - profesor Marii Żmigrodzkiej - mówi Maria Moniak. - Grzędzielska pomogła też Fronczkowi wydostać się z Hrubieszowa.
Zaprowadźcie nas do przywódcy!
Śmiejemy się do rozpuku z takiej konspiracji.
Ale wtedy A.M. okazał się wtyką z UB.
Zgodnie uważamy, że zaczynem wydarzeń lubelskich była humanistyka i - paradoksalnie - "pierwsza socjalistyczna uczelnia.”. Nasze działania nie miały związku z żadną frakcją polityczną. To był autentyczny odruch buntu.
A Zbyszek Fronczek zaraz dodaje: Kto nie był buntownikiem mając 20 lat, ten nigdy nie był młody.
Maria Kolesiewicz