Profesor Tomasz Karski, kierownik Kliniki Ortopedii Dziecięcej i Rehabilitacji AM przy ul. Chodźki w Lublinie uważa się za odkrywcę przyczyn skoliozy idiopatycznej i twórcę nowych metod leczenia skolioz. Ze swoimi odkryciami chętnie występuje w mediach. Bardzo się ucieszył, kiedy Dziennik zainteresował się tym tematem. Profesor postawił jednak warunek, że "artykuł napiszemy wspólnie” i każde słowo będzie autoryzowane. Kiedy nie wyraziliśmy na to zgody, nie chciał się z nami spotkać. Na pisemne pytania również nie udzielił odpowiedzi
władze Akademii Medycznej przymykają na to oko.
- Podpisujemy się pod wszystkim, co mówi profesor - mówią jego lekarze. - Nie chcemy podawać nazwisk, bo nie chodzi nam o reklamę. Jednak chętnych do konfrontacji zapraszamy do kliniki i służymy pełną dokumentacją.
W Klinice Rehabilitacji do tej pory zoperowano 20 dzieci po ćwiczeniach zalecanych przez prof. Karskiego i 5 dzieci, którym w Klinice Ortopedii Dziecięcej wykonano operację likwidacji przykurczu biodra, co miało skoliozę wyleczyć.
- Te dzieci nie trafiały do nas oficjalnie kierowane z tamtej kliniki - dodają lekarze. - Rodzice przychodzili do nas po kryjomu, często zabierając dzieci na przepustki. A przecież powinnością lekarza jest wysłanie chorego tam, gdzie można mu pomóc, jeśli widać, że stosowane przez niego metody nie dają efektów.
Przykurcz prawego biodra
Pod artykułem jest adnotacja, że większość członków komitetu redakcyjnego nie podziela poglądu autora pracy. Swoje zdanie na ten temat wyraża prof. Andrzej Nowakowski z Kliniki Ortopedii AM w Poznaniu. Pisze, że mimo przebadanych w poznańskiej klinice kilku tysięcy chorych ze skoliozami, przykurczu biodra nie stwierdzono. To jednak nie powstrzymało profesora Karskiego przed wprowadzeniem eksperymentalnych metod operacji.
Ile było takich dzieci?
Prof. Skwarcz dodaje, że szukał naukowych opracowań z Kliniki Ortopedii Dziecięcej dotyczących efektów likwidacji przykurczu biodra. Nie znalazł. Ani słowa nie ma też na ten temat w publikacji wydanej w 2000 roku z okazji 30-lecia Kliniki Ortopedii Dziecięcej.
- Więc jak to jest? Pomagają te operacje, czy nie? Dalej się je wykonuje, czy zaprzestano? - pytają retorycznie lekarze z zespołu Skwarcza. - To jest poważny problem, który trzeba wyjaśnić do końca. Nieuzasadniona interwencja narusza biomechanikę całego biodra. Skutki takich działań mogą być w przyszłości dla dzieci fatalne, u niektórych już doszło do powikłań.
Sebastianowi biodro nie pomogło
- Co mi do głowy przyszło, żeby jechać z dzieckiem do profesora Karskiego, do dziś nie wiem - mówi. - Ale każda matka chce wierzyć w cuda, uniknąć operacji kręgosłupa, gorsetu.
Sebastian trafił do Kliniki Ortopedii dziecięcej w 1998 roku. Jego matka podkreśla, że dostanie się do profesora zawsze graniczyło z cudem.
- Po 10 godzin wystawałam pod gabinetem, nie lepiej było w jego prywatnej praktyce. Rodzice i dzieci stłoczeni, termin wyznaczany na godzinę 16.00, a wchodziło się o północy - mówi. - Pani, kogo tam nie było! Wtedy były artykuły w gazetach, ludzie przyjeżdżali z całej Polski...
U Sebastiana profesor stwierdził skoliozę i przykurcz prawego biodra. Zaproponował operację.
- Obiecywał złote góry, kręgosłup miał być potem prosty - wspomina matka. - Zgodziłam się, do głowy mi nie przyszło, że to wszystko na darmo.
Przykurcz został uwolniony, Sebastianowi nakazano ćwiczyć według zaleceń profesora.
- Kilkaset skłonów dziennie, leżenie na wałku od tapczanu - mówi Zdunkowa. - Robiliśmy ćwiczenia, a jakże, chociaż dzieciak był mały, nie wytrzymywał takiego obciążenia. Kręgosłup jednak dalej się krzywił. Co wizyta profesor krzyczał, że to nasza wina, bo Sebastian nie ćwiczy. Dziecko miało też leżeć po kilka godzin na tym nieszczęsnym wałku. Mówiłam profesorowi, że to niemożliwe, bo chyba trzeba by było dziecko do wałka przywiązać. Ale z nim nie było żadnych dyskusji...
Idź pani gdzie indziej!
- Byłam w Zakładach Ortopedycznych na przymiarce - wspomina Bożena Zdunek. - Ten pan od gorsetów tylko spojrzał na syna i powiedział, żeby uciekać od Karskiego gdzie pieprz rośnie. Skierował mnie do Kliniki Rehabilitacji. Sebastian wtedy leżał w szpitalu na Chodźki. Pod pozorem, że biorę go na spacer, poleciałam na Jaczewskiego. Okazało się, że w ciągu półtora roku z małej skoliozy zrobiła się skolioza III stopnia. Syna natychmiast zakwalifikowano do zabiegu.
Sebastian ma leczenie wieloetapowe, bo jego kręgosłup wciąż rośnie. Czeka go jeszcze sporo operacji i kilka lat spędzonych w gorsecie ortopedycznym.
- Po operacji biodra została nie tylko ohydna blizna. Lekarze stwierdzili też skostnienia, bo cięcia były za głębokie - wzdycha Zdunkowa. - Podarować sobie nie mogę, że skazałam dziecko na eksperyment.
Moja córka kostiumu już nie włoży
Ewa Dusiło z Jarosławia jest już dorosłą dziewczyną. Kręgosłup też ma już prosty dzięki operacji w Klinice Rehabilitacji.
- Ale kostiumu kąpielowego już nie włoży - mówi matka Ewy. - Bo najpierw operowano jej biodro w Klinice Ortopedii Dziecięcej. Została po tym olbrzymia, rozlana blizna, a sama operacja nie dała żadnych efektów. Pani, wtedy to taśmowo te dzieci z całej Polski na biodra operowano.
Dziewczynka miała wykrytą skoliozę od szóstego roku życia. Zmiany były niewielkie, ale się pogłębiały.
- Kiedy Ewa szła na operację biodra, to w ubraniu wcale tej skoliozy nie było widać - wspomina matka. - Niestety, po operacji nie było żadnej poprawy. Wada stawała się coraz bardziej widoczna. Ewa miała na plecach dwa garby. Lekarze z Kliniki Ortopedii zalecili gorset. Cały z żelaza, myślałam, że się rozpłaczę. I ten pan od gorsetów sam powiedział, żeby nie nosić tego świństwa i dał mi adres lekarza z kliniki profesora Skwarcza.
Basia zostanie z garbem
Basia (imię dziewczynki zmieniono na prośbę matki) ma dziś 15 lat. Do Kliniki Rehabilitacji trafiła już w takim stanie, że skoliozy nie dało się zlikwidować do końca. Czeka ją jeszcze resekcja garbu żebrowego, ale dziewczynka nigdy nie będzie miała zupełnie prostych pleców.
- I to przez kogo? Przez profesora Karskiego i cały jego zespół - mówi matka Basi z goryczą. - Blisko sześć lat leczyli naszą córkę, doprowadzili do tego, że skolioza doszła do trzeciego stopnia. I nikt z tej kliniki nie skierował mnie w odpowiednim czasie na leczenie operacyjne. A dwa, trzy lata wcześniej wykonana operacja dałaby szansę na pełną likwidację skoliozy.
Dziewczynka najpierw była leczona w Konstancinie. Jeździła tam przez cztery lata.
- Niestety, ćwiczenia nie dawały efektów. Doktor już wtedy zapowiedział, że jeśli skrzywienie się pogłębi, będzie konieczna operacja i gorset, nawet podał mi nazwisko profesora Skwarcza - mówi matka Basi. - Ale ja przeczytałam w gazecie o profesorze Karskim...
Nie było mowy o żadnych gorsetach, o żadnych operacjach na kręgosłup. Były za to obietnice, że przy zastosowaniu nowych metod ćwiczeń kręgosłup Basi wróci do normy.
- Powinnam była mieć wcześniej przeczucia, ale człowiek woli wierzyć w cuda - opowiada nasza rozmówczyni. - Widziałam, jak leczą dzieci w Konstancinie. Basia miała robione co najmniej dwa zdjęcia w ciągu roku, na nich obliczano wielkość skrzywienia. Tu miała robione zdjęcia tylko na początku, potem profesor Karski mierzył jej skoliozę taką specjalną linijką.
Basia robiła skłony, leżała na wałku. Jej matka mówi, że mimo to wada była coraz większa.
- Córka nie chciała się przy mnie rozbierać - wspomina. - Nawet w trzydziestostopniowym upale nosiła gruby ocieplacz. Nie wspominając o cierpieniach z powodu docinków innych dzieci. Dla nas to była tragedia.
Nie chcę tego dziecka więcej oglądać
- Blisko przez rok nie mogłam dostać się do żadnego ortopedy - wspomina. - A to profesor wyjechał, a to nie było terminów. W końcu jakoś się dostałam do młodego lekarza.
Basię znowu położono do kliniki. Lekarze obiecywali konsultacje w Klinice Rehabilitacji, ewentualną tam operację.
- Ale nic się nie działo - mówi matka Basi. - Wydębiłam w końcu po znajomości adres do lekarza z Kliniki Rehabilitacji. Zabrałam córkę na własne życzenie. Zrobiono jej operację. Niestety, na pełny powrót do zdrowia jest za późno. Dwa, trzy lata wcześniej była taka szansa. Nie mam słów, żeby taką postawę lekarzy opisać. Powinnam iść do sądu albo prokuratury. Ale kto z nimi wygra?
Skolioza jak matematyka
Profesor Andrzej Skwarcz podkreśla, że istnieją dokładne metody obliczania wielkości skoliozy. Na rentgenowskim zdjęciu robi się specjalne wykresy.
- Przy małej skoliozie próbujemy dziecko wyprowadzić ćwiczeniami, stale jednak monitorujemy postępy - tłumaczy. - Jeśli, mimo ćwiczeń, noszenia gorsetu, skolioza się pogłębia, konieczny jest zabieg operacyjny.
Ćwiczenia stosowane w Klinice Rehabilitacji różnią się jednak od tych zalecanych w Klinice Ortopedii.
- My wzmacniamy kręgosłup, oni go rozluźniają - mówią lekarze. - Kilkaset skłonów dziennie jedynie wadę pogłębia.
Iwona to kolejna pacjentka Kliniki Ortopedii operowana w Klinice Rehabilitacji.
- Jest już dobrze - mówi jej matka. - Ale straciliśmy pięć lat na ćwiczenia zalecane w Klinice Ortopedii i niepotrzebna była ta operacja na biodro.
Chcemy wyłącznie faktów
Metody stosowane przez prof. Karskiego budzą wątpliwości nie tylko w Lublinie.
- W ciągu ostatnich kilku lat operowaliśmy kilkanaścioro pacjentów leczonych tymi metodami, także w klinice w Lublinie - mówi dr Jacek Kaczmarczyk, dyrektor Lubuskiego Ośrodka Rehabilitacyjno-Ortopedycznego w Świebodzinie, ordynator tamtejszego oddziału ortopedii. - Mimo zastosowanych ćwiczeń, doszło do dużej progresji skolioz. I żaden z pacjentów nie trafił do nas oficjalną drogą skierowany z Lublina, żaden nie przywiózł swojej dokumentacji.
Dr Kaczmarczyk podkreśla, że o zalecanych ćwiczeniach można jeszcze dyskutować. Bo wszystkie są dobre, jeśli skolioza się nie powiększa.
- Problem zaczyna się wtedy, jeśli skolioza postępuje. Wtedy bardzo istotny jest moment skierowania dziecka na operację - dodaje. - Oczywiście nie na operację likwidacji przykurczu biodra, bo te zabiegi uważam za nieporozumienie i nieszczęście.
- Nie należy nigdy lansować swojej metody jako jedynej i najlepszej - mówi dr Krzysztof Kołtowski, dyrektor Centrum Rehabilitacyjno-Ortopedycznego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego dla Dzieci i Młodzieży w Trzebnicy, ordynator oddziału rehabilitacji, specjalista ortopeda operujący skoliozy. - Trafiają do nas pacjenci po leczeniu metodami prof. Karskiego. Niestety, ich stan nie wskazuje na taką skuteczność metody, o jakiej profesor wspomina w publikacjach. Poza tym nie zetknąłem się nigdzie z jego publikacją, gdzie przedstawiony by został materiał potwierdzony zdjęciami rentgenowskimi. Nie chcę twierdzić, że wszystko w tej metodzie jest złe, ale rodzice muszą wiedzieć, że nie jest to wcale metoda, która na pewno pozwoli uniknąć operacji.
Dr Kołtowski dodaje, że rolą mediów jest uświadamianie tego pacjentom.
- Skolioza musi być monitorowana, co pół roku zrobione zdjęcie, prowadzona pełna dokumentacja - tłumaczy. - Na tej podstawie widać, czy ćwiczenia dają zamierzone efekty. Jeśli nie, należy pacjentów w odpowiednim momencie kierować na operację. Z tego co wiem, nie taki jest tryb postępowania w Klinice Ortopedii Dziecięcej w Lublinie, dzieci nie są odsyłane w odpowiednim czasie do innych ośrodków. Co do samej teorii powstawania skolioz, też mam zdanie odrębne. Po przebadaniu stu pacjentów stwierdziliśmy przykurcz w stawie biodrowym u około 10 procent z nich. Dlatego zabiegi polegające na uwalnianiu przykurczu biodra, o ile ich efektem ma być wyleczona skolioza, uważam za bezzasadne.
Problemu nie ma?
- Każdy, kto chce stosować nowe metody leczenia, czy to operacyjne, czy nieinwazyjne, jak np. kuracje lekami nie zarejestrowanymi w Polsce, powinien wystąpić do nas o zgodę - mówi przewodniczący komisji profesor Jerzy Michalak. - Nie rozpatrujemy wniosków merytorycznie. Badamy jedynie, czy ryzyko zastosowania nowej metody nie jest wyższe od ewentualnych korzyści. Pacjenci, którzy biorą udział w eksperymentach, muszą być o tym poinformowani i wyrazić na to zgodę. Mają też prawo wycofać się na każdym etapie leczenia.
Czy profesor Tomasz Karski kiedykolwiek występował o zgodę komisji?
- Nigdy, choć, moim zdaniem, powinien - mówi profesor Michalak. - My jednak nie mamy uprawnień prokuratorskich i nie podejmujemy śledztwa w żadnej sprawie.
Profesor Skwarcz wielokrotnie pisał do władz uczelni, prosił o zajęcie stanowiska. Jak mówi, odpowiedzi nigdy nie dostał.
Z nami rektorzy na temat profesora Karskiego też rozmawiać nie chcą, twierdząc, że są to sprawy wykraczające poza ich wiedzę medyczną.
Profesor mówić nie chce
Na odpowiedź czekaliśmy ponad miesiąc. Bezskutecznie. Redaktorowi naczelnemu profesor wręczył: pochlebny artykuł z gazety "Kulisy”, publikację naukową w języku niemieckim, list od profesora z Łodzi i pismo swojego autorstwa do prezesa izby lekarskiej. Z tego ostatniego wynika, że prof. Karski czuje się prześladowany przez profesora Skwarcza.
Żadnego z dostarczonych materiałów nie możemy potraktować jako satysfakcjonującej odpowiedzi na pytania wynikające z tekstu.