Górnik Łęczna w poprzednim sezonie dość niespodziewanie awansował do PKO BP Ekstraklasy dzięki dwóm wygranym w meczach barażowych. Zadaniem zespołu na zakończone w minioną sobotę rozgrywki było utrzymanie. Niestety, łęcznianom nie udało się pozostać w elicie i od lipca przyjdzie im znów grać na zapleczu najmocniejszej ligi w Polsce
Zeszłoroczny awans zielono-czarnych do elity był sporym zaskoczeniem. Wszak rok wcześniej piłkarze z Łęcznej grali jeszcze w drugiej lidze, a ich skład po wywalczeniu promocji zmienił się nieznacznie. Tymczasem zespół dowodzony przez Kamila Kieresia długo plasował się w ścisłej czołówce. Ostatecznie skończył zmagania na szóstej lokacie, a ta oznaczała grę w barażowym dwumeczu. Najpierw Górnik pokonał na wyjeździe GKS Tychy dopiero po rzutach karnych, a następnie wygrał w Łodzi z tamtejszym ŁKS, który był typowany jako główny zwycięzca dodatkowej batalii o awans. Łęcznianie utarli jednak nosa faworytowi i po golu Sergieja Krykuna zameldowali się w PKO BP Ekstraklasie.
Przebudzenie pod koniec roku
Pierwsza część sezonu nie była dla Górnika zbyt udana. Ekipa z Łęcznej jako ostatnia dołączyła do grona ekstraklasowiczów i miała najmniej czasu na zbudowanie zespołu. Stąd też do drużyny zawodnicy dołączali już po rozpoczęciu rozgrywek. Kibice i sztab szkoleniowy największe nadzieje pokładali w osobie Janusza Gola – doświadczonego pomocnika, który miał wnieść niezbędną piłkarską jakość i spokój w szeregi zespołu.
Runda jesienna dla Górnika była bardzo trudna. Zespół często musiał przełykać gorycz porażki i plasował się w strefie spadkowej. Jednak na skutek znakomitej końcówki roku nadzieje w Łęcznej odżyły. Dzięki wyjazdowym wygranym z Cracovią i Jagiellonią Białystok i domowemu zwycięstwu nad Zagłębiem Lubin łęcznianie spędzili przerwę w rozgrywkach na miejscu gwarantującym utrzymanie.
To zwiastowało spore emocje wiosną.
Gol bramkarza podcina skrzydła
Zimą zarząd klubu nie zdecydował się na spektakularne transfery tłumacząc to możliwościami finansowymi. – Walczyliśmy o lepszych zawodników niż do nas trafili, ale mieli oni albo zbyt duże wymagania finansowe albo oferty z innych klubów. W związku z tym spora część zawodników, na którym bardzo nam zależało, do Górnika nie trafili – mówi szczerze Piotr Sadczuk, prezes klubu z Łęcznej.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że poprzedni pobyt Górnika na szczeblu ekstraklasy zakończony w czerwcu 2017 roku o mało nie skończył się dla klubu katastrofą. Górnik opuściło wówczas wielu piłkarzy, klub popadł w długi i jego przyszłość jawiła się w ciemnych barwach. Na domiar złego po spadku z elity rok później drużyna nie utrzymała się w Fortuna I Lidze i na dobrą sprawę dopiero będąc w drugiej lidze, po przyjściu trenera Kieresia, ponownie zaczęła rosnąć w siłę.
Wracając do obecnego sezonu: drużyna przygotowywała się do rundy rewanżowej w Turcji, a po powrocie z obozu i wznowieniu rozgrywek grała bardzo ważny mecz z Wartą Poznań. Górnik zaczął świetnie, bo prowadzenie łęcznianom dał w pierwszej połowie Bartosz Śpiączka trafiając do siatki rywali po strzale z przewrotki, którego nie powstydziłby się nawet sam Cristiano Ronaldo. Niestety, w drugiej połowie przewagę mieli rywale i w niemal ostatniej akcji spotkania bramkarz Warty Adrian Lis wyrównał stan rywalizacji.
– Zdawaliśmy sobie sprawę, że początkowe mecze po rundzie jesiennej będą dla nas kluczowe. Graliśmy bowiem z drużynami, które były ewidentnie w naszym zasięgu, czyli Wartą Poznań, Śląskiem Worcław, Wisłą Kraków i Stalą Mielec. Wyniki tych spotkań miały dać nam odpowiedź, o co będziemy w stanie wiosną powalczyć. Bardzo mi szkoda spotkania z Wartą. Rywal nie był od nas słabszy, ale praktycznie do ostatniej akcji prowadziliśmy. Gdyby udało się wygrać zawodnicy być może jeszcze mocniej urośliby mentalnie. Ze Śląskiem Wrocław, w pamiętnym meczu na śniegu, również prowadziliśmy 1:0, ale ostatecznie zdobyliśmy tylko jeden punkt – wspomina prezes Górnika. – Gdyby w tych początkowych meczach dorobek punktowy byłby pokaźniejszy to w dalszej części sezonu łatwiej byłoby nam się bić o utrzymanie.
Trener doszedł do ściany
Po remisach z ekipami z Poznania i Wrocławia Górnik zremisował na wyjeździe z Wisłą Kraków, a następnie pokonał u siebie wspomnianą Stal. Później przyszły jednak przegrane z Wisłą Płock, Legią Warszawa, Lechią Gdańsk i Pogonią Szczecin. Dodatkowo mecz przeciwko „Portowcom” zakończył się przegraną zielono-czarnuch aż 0:4. I jak się niebawem okazało to spotkanie spowodowało trzęsienie ziemi w klubie.
Przed meczem z Piastem Gliwice z prowadzenia zespołu zrezygnował autor dwóch awansów: Kamil Kiereś.
– Coś niedobrego działo się z nami od czterech, pięciu tygodni. Postawiłem sprawę uczciwie. Nie lubię być w klubie darmozjadem i sam od siebie oczekuję, że wszystko musi być poparte wynikiem. W meczu z Pogonią oglądaliśmy obraz drużyny, która oddaje walkę o utrzymanie walkowerem. Uważam, że doszedłem do ściany. Na początku sezonu dyrektor sportowy Veljko Nikitović powiedział, że mnie nie zwolni, chyba że będzie taki moment, że sam zrezygnuję. Decyzję podejmuję w imię tego, że bardzo mi zależy, żeby Górnik się utrzymał. Uważam, że jest to moment na nowy impuls, aby pokazać kibicom, że drużyna jest zaangażowana i walczy – mówił były już szkoleniowiec Górnika.
Bilans szkoleniowca pochodzącego z Piotrkowa Trybunalskiego jako trenera Górnika zamknął się na 107 oficjalnych spotkaniach ligowych. Kiereś zanotował bilans 47 wygranych, 29 remisów i 31 porażek.
Po odważnej decyzji trenera Kieresia klub musiał szybko znaleźć następcę. Wybór padła na Marcina Prasoła. 41-latek pracę trenera rozpoczął w 2014 roku od prowadzenia ROW Rybnik. Na ławce tego zespołu wytrwał jednak niecały rok. Ciut krócej prowadził Pogoń Siedlce – przez osiem miesięcy na przełomie 2018 i 2019 roku. A od lipca 2019 roku był trenerem rezerw Górnika Zabrze. Przed rozpoczęciem obecnych rozgrywek awansował za to na asystenta Jana Urbana w pierwszym zespole.
Nowy szkoleniowiec miał spróbować tchnąć w zespół nowego ducha i powalczyć o utrzymanie, ale w razie niepowodzenia miał rozpocząć budowę drużyny już w Fortuna I Lidze.
– Są plany odnoszące się do gry w elicie jak i na jej zapleczu. Jednak na dzisiaj jako trener i zawodnicy musimy zrobić wszystko by klub pozostał w PKO BP Ekstraklasie. Rozmowy są prowadzone, ale większość naszych działań skupionych jest na tym by Górnik zapewnił sobie utrzymanie – mówił nowy szkoleniowiec.
Katastrofy nie będzie
Pod wodzą nowego szkoleniowca Górnik wygrał tylko jedno z siedmiu spotkań (z Radomiakiem Radom) i już na dwie kolejki przed końcem sezonu spadł z PKO BP Ekstraklasy. Ten fakt musiał odcisnąć piętno na drużynie, która w końcówce sezonu dołożyła jeszcze dwie porażki i zakończyła sezon na ostatnim miejscu.
– Chcieliśmy dobrym wynikiem zakończyć nasz pobyt w Ekstraklasie, ponieważ wiadomo było, że spadamy z ligi już wcześniej. Muszę pochwalić drużynę, bo bardzo się starała. Niestety: przegraliśmy po głupim błędzie. Abstrahując od meczu chciałbym za ten sezon podziękować drużynie. Widziałem jakie było zaangażowanie na treningu, ile wiary i serca zawodnicy włożyli w to, żeby grać i walczyć o utrzymanie. Myślę, że z innych powodów niż determinacja i zaangażowanie nie udaje nam się utrzymać w Ekstraklasie. Chcę podziękować także wszystkim ludziom w klubie, którzy wykonują swoją codzienną pracę, dbają o nasze boisko, o porządek w szatni i sprzęt. Każdy wkładał dużo serca, żebyśmy mogli zrobić wszystko i walczyć – powiedział po ostatnim meczu w PKO BP Ekstraklasie szkoleniowiec Górnika. – Spodziewałem się, że czeka nas ciężki okres. Dużo meczów było wyrównanych, w każdym mogliśmy przychylić szalę na swoją korzyść, w każdym czegoś brakowało. Ostatecznie bilans tych siedmiu meczów nie jest imponujący. Musimy patrzeć do przodu.
Obecnie piłkarze z Łęcznej przebywają na urlopach. Kibice muszą liczyć się z tym, że kadra zespołu na kolejne rozgrywki ulegnie zmianie. Części zawodnikom kończą się wypożyczenia, a innym kontrakty. Z kolei ci, których umowy nadal są ważne, mogą znaleźć innego pracodawcę i zostać wykupieni z klubu.
– Z zawodnikami, którym kończą się umowy będziemy jeszcze rozmawiać, ale potrzeba nam na to więcej czasu. Umowy są ważne do końca czerwca i do tego czasu będziemy te kwestie wyjaśniać. Co do tych, którzy mają ważne umowy: oferta musi być satysfakcjonująca zarówno dla zawodnika jak i klubu – komentuje prezes Górnika.
Górnik przygotowania do nowego sezonu rozpocznie 13 czerwca, ale już tydzień wcześniej piłkarze mają rozpocząć indywidualne treningi. Za drużynę odpowiadać będzie Marcin Prasoł, który do tego czasu będzie musiał dobrać sobie współpracowników. Chodzi głównie o asystenta, bo wraz z końcem sezonu pracę w Górniku zakończył Andrzej Orszulak.
– Mogę uspokoić, że po spadku z PKO BP Ekstraklasy w Górniku Łęczna nie będzie katastrofy – zapewnia Piotr Sadczuk, prezes Górnika. – Bardzo chcieliśmy się utrzymać, ale nie mogliśmy sobie pozwolić na powtórkę z historii, bo przeinwestowanie zakończone niepowodzeniem powoduje ogromne problemy. Jestem rozczarowany i rozgoryczony, że żegnamy się z elitą, ale trzeba umieć zachować balans. Uważam, że finansowo i organizacyjnie jesteśmy przygotowani na grę w Fortuna I Lidze. Mamy plan na najbliższy sezon i myślę, że będziemy wyglądać solidnie.
Górnik Łęczna w ekstraklasie
Klub z Łęcznej na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce spędził do tej pory łącznie osiem sezonów. Po raz pierwszy w elicie zielono-czarni zameldowali się w 2003 roku pod wodzą trenera Jacka Zielińskiego i grali w niej przez kolejne cztery sezony. Następnie klub został zdegradowany do ówczesnej trzeciej ligi za udział w aferze korupcyjnej. Po raz drugi łęcznianie znaleźli się w ekstraklasie w 2014 roku, a awans z drużyną wywalczył Jurij Szatałow. Wówczas ich przygoda trwała trzy lata i zakończyła się spadkiem w czerwcu 2017 roku. Trzeci powrót do elity, którego ojcem był Kamil Kiereś trwał z kolei tylko niespełna rok