– Mam taki zegar biologiczny – uśmiecha się Lucjan Kurowski; człowiek, który zawsze wstaje przed szóstą rano. – Nie potrafię inaczej.
– Ciężko pracowała, a przecież jako kobieta, była słabsza i dom – jak to się mówi – miała na głowie.
Darmowe lekarstwo
W stronę kwitnącej budlei, jak kolorowe płatki frunie chmurka motyli barwnych, pięknych. Przemykają obok ławeczki zwabione słodkim nektarem i zapachem. – To wszystko zamiast relanium – lekko ręką zatacza krąg, w którym są pachnące kwiaty, ogromne kiście hortensji, dostojne iglaki i małe krzewinki przy ziemi. I pająki wiszące w misternej siatce między drzewami, i motyle mknące po słodycz.
– To lekarstwo bez recepty. I przedawkować nie można. Oczywiście, mógłbym tu rozstawić leżak i już do końca swoich dni kontemplować to piękno, ale ptaszek w złotej klatce nie jest szczęśliwy. Człowiek musi być potrzebny, użyteczny – tłumaczy swój pracowity żywot emeryta.
Dług
– Tak, każdy musi się czuć potrzebny – powtarza. – Tu mamy do czynienia z przyrodą, której się nie oszuka. To człowieka można okłamać. Tu konieczna jest prawda. Czasem mnie pytają: po co to wszystko robisz, dlaczego dekorujesz różne ważne wydarzenia artystyczne, dlaczego ofiarujesz sadzonki różnym szkołom, instytucjom. Odpowiedź jest jedna, choć trochę zabrzmi patetycznie: spłacam dług ojczyźnie i Panu Bogu.
Nie chce mówić o tym, jak ciężkie miał dzieciństwo, jak borykał się z losem, z życiem, z ludźmi. Odmawiał różnych funkcji, bo twierdził, że grabi i łopaty nikt mu z ręki nie wytrąci, a zaszczyty to rzecz ulotna.
Porządek musi być
Z ulicy dobiega przytłumiony hałas z rzadka jadących samochodów, na pięknie zadbane podwórko wjeżdża czasem jakiś klient. Ale nie trzeba się zrywać zza stolika. Na pewno ktoś się nim zajmie.
– Czy to było trudne rozstanie? – zastanawia się chwilę i szuka słów, które precyzyjnie oddadzą dzisiejsze relacje i określą jego miejsce w gospodarstwie, które niemal 50 lat temu zbudowali z żoną, harując ciężko, na niewielkim spłachetku pożydowskiego śmietniska.
– Teraz prowadzi to syn. Czasem łatwo odczytać jego intencje, które podyktowane są chęcią wyręczenia mnie, ale czasem to jest niedźwiedzia przysługa. Jeśli kilkadziesiąt lat miało się na coś wpływ, to czasami trudno przejść obojętnie i nie zwrócić uwagi. Od jednej uschniętej rośliny gospodarstwo się nie zawali, ale taka postawa rozchodzi się jak świńska grypa…
Wszyscy wiedzą, że u Kurowskiego porządek musi być.
Cień
– Ja i tak mam obowiązków bardzo dużo. Opieka nad ogrodem, nowe nasadzenia, nasiona – wylicza po kolei. Śmieje się na samą myśl, że mógłby nic nie robić i widać, że ma jeszcze w sobie zapas energii, jeszcze rozległe plany, które trzeba zrealizować.
– Mnie nie wystarczy ławka i poduszka pod pupą. Co to za życie… Każdy ma do spełnienia jakieś zadanie. Czy czegoś żałuję? Tego, że mam za dużo lat – odpowiada szybko.
Radość życia
Ale nie martwi się, że posadzone dziś drzewa już nie dadzą mu cienia.
– Mnie już niewiele trzeba – prostuje kołnierzyk koszuli, lekko klepie rękoma po spodniach. – Ot, mam jeszcze dobre ubranie, to wystarczy. Czy jak będę miał 100 złotych więcej, to będę bogatszy? Czy więcej zjem? Mam małe wymagania i lubię proste rzeczy. Przecież ważne jest, żeby nieść ludziom trochę radości, żeby się nią dzielić z innymi i samemu cieszyć z każdego dnia życia. Oczywiście, że to gospodarstwo rodzinne, ale brama jest otwarta. Każdy może przyjść, pospacerować w ogrodzie, usiąść na ławeczce, a i nauczyć się jeszcze czegoś.
- Dziś wnuki mi mówią: „dziadku, jesteś niedzisiejszy”. Może tak, może zestarzałem się trochę w zasadach, ale jestem pewien, że piękno, przyroda, ład i porządek, prawość nie przemijają mimo zmian granic, epok, systemów. Warto posiedzieć czasem wśród drzew i pomyśleć o tym.