Rozmowa z Mateuszem Laskowskim, raperem występującym jako Lasio Companija
• Nadal chciałbyś cofnąć się do dzieciństwa?
- Jasne, nie wiem nawet, czy nie chcę coraz bardziej. Zawsze dobrze jest tam, gdzie nas nie ma. To naturalne, że jak byliśmy młodsi, to bardzo nas ciągnęło do dorosłości. Chcieliśmy być niezależni a teraz, przy tym wszystkim, co łączy się z tą niezależnością - obowiązkami i pracą, o której kiedyś tak się marzyło - człowiek najchętniej wróciłby do tych wesołych, beztroskich dni. Do czasu, kiedy największym problemem była paskudna pogoda za oknem.
• W swoich tekstach odnosisz się często do twardej rzeczywistości, nie stronisz od ironii, a jednocześnie tworzysz wesołą muzykę. To samo tak się układa?
- To po prostu wynika z otaczającej nas rzeczywistości i mojego charakteru. Dla mnie inspiracją jest to, co mnie otacza, kim ja jestem w tym wszystkim, jak się zachowuje i jakie czynniki na to zachowanie wpływają. Staram się to opisywać przy maksymalnej neutralności, bez owijania w bawełnę. Ta dwubiegunowość wynika z tego, że tak jest właśnie w życiu, czasem miło i przyjemnie, czasem za coś w tym życiu się wstydzimy, mamy wszystkiego dosyć i pewne sprawy nas przerastają. Stąd te kontrasty, po prostu rzeczywistość dnia codziennego. Zawsze zależało mi na szczerości, bez niej nie widziałbym sensu w ogóle zajmować się muzyką.
• Na ile twój charakter znajduje odbicie w muzyce?
- Jestem chyba osobą, która nauczyła się stać obok tych spraw, które na ogół ludzi przygnębiają. To wynika z różnych historii, które mi się przydarzyły. Raczej twardo stąpam po ziemi i bardziej w życiu doceniam uśmiech niż smutek. Sam nie lubię okazywać przygnębienia, dla mnie to bardzo intymna sprawa i tylko w intymnych okolicznościach staram się je okazywać. Paradoksalnie czasem ten smutek wylewam na papier i pokazuje publice. Jak mówiłem, muzyka ma być szczera, a więc siłą rzeczy na pewnym poziomie związana z twórcą.
• Czy historia z piosenki „PijanyLasioDens” rzeczywiście miała miejsce?
- Tak, choć jest oczywiście trochę przerysowana, pokazana w krzywym zwierciadle. A było to tak, że kiedyś po koncercie pojechaliśmy z zespołem do jakiegoś lokalu. Byliśmy w bardzo imprezowych nastrojach, przez całą noc tańczyłem z przekonaniem, że robię to na prawdę dobrze, tworzę układy choreograficzne, o których w normalnych okolicznościach nawet bym nie pomyślał. Rano zadzwonił do mnie fotograf, który pracował w lokalu, na szczęście mój znajomy, i powiedział: „Lasiu, ty się ciesz, że my się znamy, bo jak ja bym opublikował, co robiłeś na parkiecie, to nie wiadomo, jakby się potoczyła twoja kariera”.
Z jednej strony piosenka jest częściowo oparta na mojej historii, ale też jest tu zlepek innych. Przez wiele lat byłem menedżerem w klubach muzycznych i trochę się naoglądałem takich pijanych mistrzów tańca i romantyków.
• Jak nazwiesz muzykę, którą gracie?
- To jest po prostu moja muzyka, autorski rap. Nigdy mnie nie interesowało, co jest akurat na czasie. Nie słucham muzyki, która jest w danym momencie popularna, bo nie chce ulegać sugestii. Muzyka ma być przede wszystkim moja, czy się to komuś podoba, czy nie podoba.
• Jak oceniasz fakt, że wśród młodych ludzi ogromną popularność zdobywają takie osobowości muzyczne jak Popek? Obaj tworzycie rap, choć zupełnie różny.
- To tak na prawdę nie jest moja sprawa i nie mi to oceniać. Uważam, że Popek okazał się świetnym marketingowcem, doskonale wie, na co jest teraz popyt i umie z tego skorzystać. Jeżeli kiedyś obudziłbym się i nagle poczuł, że muszę zrobić sobie blizny na twarzy, to bym to zrobił i tyle. Lepiej, żeby każdy patrzył na samego siebie. Jestem przeciwny pochopnym ocenom, ponieważ zwykle widzimy jedynie wierzchołek pewnych spraw.
• Dlaczego wytatuowałeś sobie postać z kreskówki na prawej ręce?
- Po pierwsze to sentyment; pamiętam jak „Dragon Ball” (popularny japoński serial animowany - przyp. aut.) był puszczany po południu i wtedy całe osiedle pustoszało, bo wszystkie dzieciaki biegły do telewizora. Ale jest też głębszy wymiar. Ja nigdy nie starałem się mieć żadnych idoli i autorytetów - jak banalnie by to nie zabrzmiało - jedynymi autorytetami w moim życiu byli rodzice. Z kolei Songo (główny bohater „Dragon Ball” - przyp. aut.) to taka postać, że jakby ktoś mnie kiedyś zapytał, kim chcę w życiu być, to mógłbym odpowiedzieć: chce być jak on. Songo jest zdeterminowany i walczy nawet wtedy, gdy wydaje się, że nie żadnych ma szans. Jest przy tym trochę nierozgarnięty, podobnie jak ja, a przy zachowuje się jak normalny koleś i tak po ludzku nie lubi, jak komuś dzieje się krzywda. Już dawno temu sobie postanowiłem sobie, że właśnie ta postać wyląduje na mojej ręce. To dla mnie nie tylko symbol beztroskich czasów, ale również odpowiednich wartości.
• Czym się obecnie zajmujesz?
- Głównie pracuję nad albumem „Zwykły Mati”. Mam nadzieję, że wyjdzie w tym roku. To cały czas absorbuje moje myśli, nie chciałbym przespać pewnego zainteresowania odbiorcy moją muzyką. Wolałbym utrzymać przy sobie słuchaczy.
• Oprócz robienia muzyki zajmujesz się działalnością charytatywną. Jak to godzisz?
- Mało śpię. A tak w ogóle uważam, że każdy, gdyby tylko chciał, znalazłby trochę czasu, by zrobić coś dla drugiej osoby.
Lasio Companija (Mateusz Laskowski) - urodzony w 1990 r. w Dęblinie. Oficjalnie wydał dotychczas jeden album pt. „Z pamiętnika domu bez luster”. Jest finalistą Ogólnopolskiego przeglądu Sceny Hip-Hop „Dialekt Ulicy” we Wrocławiu. Występował przed takimi raperami jak: Molesta Ewenement, DonGuralEsko, Chada czy RPK. Obecnie pracuje nad swoją kolejną płytą. Mateusz Laskowski wziął także udział w programie „Mam Talent”, gdzie dotarł do finału. Podczas finałowego występu w listopadzie wykonał piosenkę „Bajka o Małym Księciu „.
Poza działalnością artystyczną udziela się charytatywnie. W Puławach założył fundację Zarażamy Radością, która niesie pomoc niepełnosprawnym i nieuleczalnie chorym dzieciom oraz ich rodzicom.