Policjanci przyjeżdżają ok. 13 w zimowy, styczniowy poniedziałek. Jest ich siedmiu, może ośmiu. – Zapytali, czy to prawda, że uprawiam marihuanę – opowiada Andrzej S. – Byłem w szoku. Nie spodziewałem się.
Nawet nie próbuje zaprzeczać. Prowadzi funkcjonariuszy na piętro. Tam, w pomieszczeniu gospodarczym rośnie dziesięć roślin. Cztery w jednym namiocie, sześć w drugim. Przyznaje, że to on je wyhodował. Nie mówi dlaczego. – Nie chciałem zaszkodzić swoim bliskim, robić Ani i Piotrowi problemów. Powiedziałem więc, że to dla siebie.
Zdjęcia, protokoły, zwijanie uprawy trwa kilka godzin. Roboty sporo, bo roślinnego suszu w tym domu nie brakuje. W jednym pojemniku pokrzywy, w drugim dziurawiec, w trzecim kocanka, w czwartym konopie. W kuchni w dużych słojach też zioła. Większość zebrana w pobliskim Poleskim Parku Narodowym. Dla siebie, dla rodziny, dla znajomych. Policjantów interesują tylko konopie. Zabierają żywe rośliny, susz, nalewkę. Pytają o gotówkę.
– Po tym, co stało się na Cyprze, gdzie ludzie zostali pozbawieni oszczędności, trzymam się z dala od instytucji bankowych. Pieniądze trzymam w domu. Wtedy miałem większą sumę, bo dwa miesiące wcześniej sprzedałem działkę. Przyniosłem akt notarialny i gotówkę.
Skuwają go dopiero w Łęcznej, tuż przed wejściem na komendę. – Jeden się nawet śmiał, jaki to ze mnie kryminalista.
Wtedy jeszcze nie wiedział, że przez ponad pół roku do domu nie wróci.
Więzienie to piekło
Zdeklarowany przeciwnik palenia. Z działaczami ruchu Wolnych Konopi łączą go tylko podobne problemy z polskim wymiarem sprawiedliwości i wiara w dobroczynne działanie konopi. – Wiedziałem, że ryzykuję. Nie spodziewałem się jednak, że będzie to związane z takimi konsekwencjami – mówi dziś Andrzej S. – Myślałem, że co najwyżej dostanę grzywnę. Nie przypuszczałem, że mnie zamkną na tak długo.
Najpierw 48-godzinny areszt. Potem zakład karny. Ma pecha, bo trafia do jednego z najgorszych: w Chełmie. – Pierwsze dwa tygodnie w areszcie praktycznie nic nie jadłem. Schudłem 10 kg. Niewiele pamiętam z tamtego czasu. To straszne miejsce, nie ma na świecie gorszego. Nie chcę o tym mówić, bo przecież mogę jeszcze tam wrócić. To było piekło.
Kilkanaście razy przerzucany z celi do celi. Dla bezpieczeństwa. Czasem do pojedynki, gdzie osadzeni trafiają za karę. On dla własnego bezpieczeństwa.
– Pamiętam, że na rozprawę jechałem z młodzieńcem, który po alkoholu rzucił się na swojego kolegę z siekierą. Kolega był w bardzo złym stanie, ale przeżył. Jemu groziło od 2 do 12 lat. Mnie od 3 do 15 lat.
Z aresztu wychodzi po ponad sześciu miesiącach. Po pierwszej rozprawie. Bez kaucji.
Rak boi się Habanero
Pierwotnie namioty służyły do rozsad papryczek. Tych najostrzejszych na świecie.
– Habanero mają silne właściwości antyrakowe. Coraz więcej ludzi jest świadomych ich wartości, więc jest coraz większe nimi zainteresowanie. Uprawiałem je i sprzedawałem przez internet. Ale też kiszę, marynuję, wędzę, suszę, mrożę, robię sosy. Planowałem ruszyć z uprawą habanero w dużych przemysłowych tunelach. Sprzedałem działkę, by to sfinansować – opowiada Andrzej S.
„Każdy boi się raka. Rak boi się habanero” – to jeden z pierwszych wyników wyszukiwarki google na hasło habanero. Kapsaicynie, która odpowiada za wyjątkowo ostry smak południowoamerykańskich papryk, przypisuje się szerokie działanie lecznicze, w tym antynowotworowe, przeciwzapalne, przeciwbólowe.
– Cenię sobie zdrowy tryb życia. Zioła, ekologiczne owoce i warzywa. To dla mnie ważne – podkreśla Andrzej. – Wiele chorób można wyleczyć ziołami. To dłużej trwa, ale naprawdę działa.
Jeśli olej to własny: tłoczony na zimno: z orzechów, pestek dyni. Jeśli mąka, to z certyfikowanych ekologicznych zbóż, zmielona w młynku tuż przed pieczeniem. Normalnie ziołowym suszem zarzucony byłby cały dom. W pojemnikach przy schodach, w dużych słojach na blacie.
– Nic nie ma, bo przez ponad pół roku nie było mnie w domu. A zioła mają krótki termin ważności. Tylko rok – tłumaczy 44-latek, który na ziołolecznictwie zjadł przysłowiowe zęby.
Anna: – Kiedyś byłam chora non stop. W kółko ibuprom i polopiryna. Od 3,5 roku nie biorę żadnych leków. Sama się leczę. Suszonym kwiatem czarnego bzu, połączonym z lipą i miodem. Miałam też tendencję do pękających naczynek. To też wyleczyłam. Odpowiednią dietą.
– Ale na początku wcale nie byłaś przekonana.
– To prawda. Nie byłam.
Rick Simson Oil
– Temat medycznej marihuany zgłębiłem, gdy przed dwa miesiące leżałem ze złamaną nogą. Im więcej czytałem i oglądałem, tym bardziej byłem przekonany. Zrozumiałem, że nie ma innego sposobu, by Ani pomóc. Czytaliśmy na forach, że ta nowa ustawa to martwe prawo. Lekarze boją się marihuanę medyczną przepisywać, długo się na nią czeka i jest to bardzo kosztowne. W końcu udało mi się Anię przekonać.
Anna: - Bałam się, bo to nielegalne. Nie chciałam się do tego w ogóle dotykać. Do tego pomieszczenia na górze praktycznie nie wchodziłam.
Pierwsza hodowla się nie udała. Większość sadzonek spleśniała, a z tej co urosła powstała nalewka. Pijąc ją Anna mogła odstawić leki na nerwicę.
Druga była jak trzeba. Cały pojemnik suszu, z którego udało się zrobić 50 ml olejku RSO.
– Gdy olej był już gotowy przyszedł do mnie Piotr. Lekarze dawali jego mamie miesiąc życia. Więc wszystko, co miałem dla Ani, oddałem Piotrowi. I posadziłem nowe rośliny.
Ból musiał być niesamowity
2 października, Sąd Okręgowy w Lublinie. Na sprawie Andrzeja S. zeznaje żona Piotra K.
– Lekarze stwierdzili, że nie są już w stanie mamie pomóc. Przepisali tylko plastry morfinowe z zaleceniem, by nie dochodzić do najsilniejszej dawki. Bo wtedy bólu już nie będzie można pokonać niczym – opowiada. – Gdy jeszcze mama mogła jeść, mąż podawał jej po dwie kropelki olejku na kawałku chleba. Potem rozcieńczał go oliwką i smarował. Mama sama go o to prosiła. Ona była bardzo skrytą osobą. Jeśli mówiła, że ją boli, to ból musiał być niesamowity.
Na tej samej rozprawie zeznaje dr Dorota Rogowska-Szadkowska. Lekarka, która od ponad dekady zajmuje się zastosowaniem marihuany w medycynie, jako biegła sądowa występuje po raz pierwszy.
– W celach terapeutycznych marihuana była stosowana od tysięcy lat, z przerwą na świętą inkwizycję gdy zielarki palono na stosach. W medycynie paliatywnej łagodzi objawy i poprawia komfort przechodzenia przez chorobę – tłumaczy na sali sądowej autorka książki „Medyczna marihuana. Historia hipokryzji”.
Rogowska-Szadkowska nie ma wątpliwości, że marihuana działa. – Stosowanie olejku mogło poprawić apetyt pacjentki, uspokoić, pozwolić na spokojny sen. Przy przewlekłym bólu marihuana pozwala też chorym znaleźć sens życia, zachować godność.
Pomaga odnaleźć sens życia
Stosowanie medycznej marihuany jest już legalne w 17 krajach UE. Od roku (1 listopada 2017) takie leczenie jest możliwe także w Polsce. Teoretycznie, bo w praktyce preparatów z konopi w aptekach nie ma, a procedura importu docelowego jest trudna i czasochłonna.
– Najpierw pacjent musi znaleźć lekarza, który wypisze receptę. A to wcale nie jest proste, bo w całym kraju jest ich zaledwie kilku. Potem konieczne są zgody konsultanta krajowego lub wojewódzkiego w konkretnej dziedzinie i ministerstwa zdrowia. Na koniec jeszcze apteka, ale tylko taka, która ma sejf. Na sprowadzenie suszu z zagranicy czeka się obecnie do 6 miesięcy. Można nie zdążyć. Wielu nie zdążyło – stwierdza dr Rogowska-Szadkowska.
Na sali sądowej lekarka przywołuje też tegoroczną publikację Europejskiego Towarzystwa Badań nad Bólem. Jego członkowie zalecają, by kiedy zawodzą konwencjonalne metody leczenia, wspomagać się medyczną marihuaną. – Wielu lekarzy wciąż jednak nie przyjmuje do wiadomości tego, że marihuana może być lekiem – przyznaje.
Tłumaczy, że marihuany - w przeciwieństwie np. do morfiny - przedawkować nie można. Przypomina, że w literaturze naukowej nie opisano żadnych przypadków śmiertelnych. Za to lista chorób, w których się sprawdziła, jest coraz dłuższa.
– Fobia społeczna, stres pourazowy, zaburzenia lękowe, stwardnienie rozsiane, choroba Crohna, padaczka, choroba Alzheimera, AIDS, nowotwory – wylicza lekarka. – W USA na liście jest ponad 20 różnych chorób. Ale w Niemczech czy Kanadzie z takiej listy już zrezygnowano. To lekarz decyduje.
I przyznaje: – Nie wszyscy to polubią, nie wszystkim pomoże. Tak jak każdy inny lek, nie działa tak samo u każdego. Wiele zależy od nastawienia, oczekiwań, poczucia bezpieczeństwa. Zażywając z myślą, że zaraz wpadnie policja, żadnej ulgi się raczej nie odczuje.
Wierzę, że to działa
Poznali się cztery lata temu. Ona przenosi się z Bydgoszczy do Cycowa. Planują ślub.
– Mieliśmy się pobrać, ale zostałem aresztowany – opowiada Andrzej. – Ślub wzięliśmy dopiero na początku października, po mojej drugiej rozprawie. Tak na szybko, w razie gdyby mnie drugi raz zamknęli. Bo przecież istnieje takie prawdopodobieństwo.
Anna jest świadkiem w jego sprawie, więc gdy akt oskarżenia trafia do sądu, ten - w obawie przed „groźbą mataczenia” - odbiera im prawo widzeń.
– Przez trzy miesiące nie mieliśmy żadnego kontaktu. Nie wiedziałem co u niej. Co z Ani zdrowiem.
Bo Anna jest poważnie chora. – Całe życie miałam problemy z hormonami – opowiada. – Najpierw pojawiły się mięśniaki macicy. Potem, pewnie też przez stres, torbiele pod pachami. Niezłośliwe zmiany nowotworowe.
– Jedna z amerykańskich celebrytek miała mięśniaki jak Ania. Guzy tak duże, że ludziom wydawało się, że jest w ciąży. Wyleczyła się olejkami RSO. To mnie zainspirowało – przyznaje on.
Wniosek adwokata Steliosa Alewrasa, by wywiad z celebrytką był jednym z dowodów w sprawie Andrzeja S., sędzia oddala.
– Stwierdziła, że już zna moją motywację. Że więcej potwierdzeń jej nie potrzeba – opowiada Andrzej.
– Mam mięśniaki, torbiele i zmiany nowotworowe. Dlatego konieczne jest leczenie krzyżowe. Zaczyna się od 4 kropli, po kilku dniach zwiększa dawkę. Docelowo do 10 kropel – tłumaczy ona.
30-mililitrowa buteleczka 20 proc. olejku CBD wystarczy na 20-dniową kurację. Kosztuje 1400 zł.
Anna: – Leczenie mięśniaków i torbieli trwa od 3 miesięcy do pół roku. Na nerwicę olejek powinnam brać cały czas.
Andrzej: – Na rynku są też syntetyczne CBD. Ale one nie działają. Trzeba dobrze szukać, by nie kupić kota w worku.
Sądy bywają surowe
25 października zapada wyrok w najgłośniejszej ostatnio sprawie z olejem RSO w roli głównej. Sąd w Jeleniej Górze skazuje Jakuba Gajewskiego, wiceprezesa ruchu Wolne Konopie, na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata. Nieco niższy wyrok słyszy Dariusz Dołecki (rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata), a jego żonę Ewę sąd uniewinnia. To rodzice prezesa Wolnych Konopi - Andrzeja Dołeckiego.
W 2015 roku Gajewski i Dołeccy zostali zatrzymani na granicy z 1,2 litra oleju z konopi indyjskich. Był przeznaczony dla umierającej na raka trzustki matki Dołeckiego.
Sprawa jest głośna. Internetową petycję o uniewinnienie Gajewskiego podpisuje ponad 6 tys. osób, na posiedzeniach sądu nie brakuje ubranej w koszulki z konopnym liściem publiczności. Mimo to wyrok jest surowy. Kilka dni po jego ogłoszeniu poseł Piotr Liroy-Marzec zwraca się do prezydenta RP Andrzeja Dudy z apelem o zastosowanie prawa łaski wobec skazanych.
Polskie sądy bywają też wyrozumiałe. W 2016 roku sąd w Malborku warunkowo umarza postępowanie przeciwko choremu na raka mieszkańcowi powiatu nowodorskiego, który przez kilka lat sadził marihuanę na własny użytek.
Dwa lata wcześniej Sąd Rejonowy Lublin-Wschód uniewinnia 37-latka, który konopie hodował na strychu. Tylko dla siebie - chorował na raka.
Sprawa Andrzeja K. toczy się po cichu. Nie ma telewizyjnych kamer, nie ma publiczności. Na ostatnią rozprawę oprócz oskarżonego, świadków i trzech dziennikarzy przychodzi jedna postronna osoba. Młody człowiek w czapce z daszkiem nie może uwierzyć, że „na takiej sprawie” jest sam. – Gdzie są Wolne Konopie? – pyta.
– Za każdym razem gdy jestem w sądzie czuję się podobnie jak wtedy gdy mnie aresztowali. Stres mnie paraliżuje – przyznaje Andrzej S. – Na początku bałem się nagłośnienia, ale adwokat mnie przekonał do rozmów z dziennikarzami. W końcu został ruszony temat tabu. Ludzie czytając o mojej sprawie dowiedzą się, że marihuana to nie tylko narkotyk. To dar natury, z którego zabroniono nam korzystać.
Ostatnia już rozprawa Andrzeja S. w czwartek, 29 listopada o godz. 12.30. Sąd Okręgowy (Krakowskie Przedmieście 43), sala nr 28.
Zakazany olej
Olej RSO jest ekstraktem z kwiatów konopi indyjskich, który zawiera THC, CBD i ponad setkę różnych kanabinoidów, o różnym spektrum działania. THC jako jedyny ma działanie psychoaktywne. – Ale ma też działanie terapeutyczne – podkreśla dr Dorota Rogowska-Szadkowska.
Nazwa pochodzi od nazwiska Ricka Simpsona (Rick Simpson Oil), który od 2003 roku uczy jak wykorzystywać olej z kwiatów konopi w terapii nowotworowej. Jego medyczne działanie nie zostało potwierdzone przez badania kliniczne, ale dowodów, że działa przeciwbólowo i przeciwwymiotnie (u pacjentów po chemioterapii) nie brakuje.
W Polsce stosowanie oleju RSO jest nielegalne, dlatego chorzy lub ich bliscy kupują specyfik za granicą lub w internecie. Zwykle umawiają się na szyfrowanych forach, płacą z góry (cena miesięcznej kuracji to kilka tysięcy złotych) i w nerwach czekają na przesyłkę. Inni, korzystając z instrukcji Simpsona, próbują wytworzyć ekstrakt samodzielnie. Jak duży jest czarny rynek, nie wiadomo.
Olej RSO podawała swojej 3-letniej córce Paulina Janowicz z Wrocławia. Dziewczynka cierpiała na padaczkę lekooporną. W Centrum Zdrowia Dziecka brała udział w legalnym programie leczenia marihuaną, ale po zwolnieniu z pracy dra Marka Bachańskiego, szpital zaprzestał takich terapii. Mała Ola zmarła w 2016 r. Jej matka domaga się od CZD 150 tysięcy złotych zadośćuczynienia.
Najbardziej znany jest przypadek sześcioletniego Maksa, który cierpi na epilepsję lekooporną. Chłopiec miał nawet 300 napadów padaczki dziennie. Po kuracji olejem częstotliwość ataków spadła prawie o 90 proc. Dorota Gudaniec jako pierwsza matka w Polsce przebrnęła procedurę importu docelowego.
Polska da zarobić koncernom
Projekt ustawy o medycznej marihuanie złożony przez Piotra Liroya-Marca przez prawie czekał na rekomendację sejmowej komisji zdrowia. Najwięcej emocji wzbudziły zapisy dotyczące uprawy. Ostatecznie posłowie nie zgodzili się, by rośliny hodowały wyspecjalizowane ośrodki i instytuty naukowe. Uznano, że dostęp do konopi będą mogły mieć jedynie koncerny farmaceutyczne, a susz roślinny będzie importowany zza granicy. Po prawie roku starań zgodę na sprowadzanie do naszego kraju medycznej marihuany dostała kanadyjska spółka Spectrum Cannabis. Gram suszu w aptece ma kosztować ok. 65 zł – to ponad dwa razy więcej niż na czarnym rynku. Dla porównania – w USA w hurcie gram marihuany kosztuje niewiele ponad dolara. Szacuje się, że w Polsce liczba potencjalnych pacjentów to nawet 300 tysięcy.