Każdy, kto czyta ten tekst, w ciągu ostatniego roku wypił prawie 9 i pół litra czystego alkoholu etylowego. Takie są statystyki. Z roku na rok pijemy więcej i ostrzej. Jedna trzecia alkoholowego morza to wyroby spirytusowe
- Ponieważ alkohol jest powszechnie dostępny i pity właściwie wszędzie i 24 godziny na dobę, ludzie uważają, że wiedzą o nim wszystko. Ulegają mitom twierdząc na przykład, że piwo, co prawda zawiera alkohol, ale w tak małych ilościach, że jest mniej szkodliwe.
Tymczasem wypicie szklanki 5-proc. piwa jest jednoznaczne z wypiciem kieliszka 40-procentowej wódki - tłumaczą organizatorzy kampanii społecznej, która potrwa do końca roku.
Trzy razy więcej wódki
Na dodatek z obliczeń ekonomistów wynika, że pomimo lekkiego wzrostu cen alkoholu w ostatnich latach to przez ostatnie dziesięć lat nic tak nie potaniało w naszych sklepach, jak wyroby spirytusowe i likiery. Podrożały za to wina i piwo.
Porównując dane Głównego Urzędu Statystycznego z 2001 roku i z 2007 można wyliczyć, że teraz za średnią miesięczną pensję można kupić trzy razy tyle butelek wódki i wina lub dwa razy tyle piwa niż na początku XX wieku.
Bez picia nie ma ryzyka
O co pytają autorzy testu? Czy często ankietowany musiał rano pić, żeby dojść do siebie, czy urywa mu się film. Ale też padają niewinne pytania, na które 99 proc. ankietowanych odpowiada twierdząco, bo to pytanie czy w ogóle się pije, czy się pije bez okazji. I jakie to są ilości.
Sprawdziliśmy. Niewiele trzeba, by wynik informował: Twoje picie jest ryzykowne. Nic dziwnego. Nie mówiąc o tym, że są specjaliści od leczenia uzależnień i niepijący alkoholicy, którzy uważają, że nie ma picia bez ryzyka.
Rozmowa z panem Zbyszkiem, alkoholikiem, który nie pije od 9 lat
- Dojść do dna i chcieć się od niego odbić.
- Przepraszam, ale to brzmi trochę banalnie. To dno to mieć tygodniowy ciąg? Obudzić się na odtruwaniu? Urwany film?
- W tym cała tajemnica, każdy ma swoje dno w innym miejscu. Dla jednego to jest nieogolona rano twarz, bo poprzedni wieczór był długi. Dla drugiego denaturat lub ocknięcie się na melinie. I każdy inaczej podejmuje decyzję o tym, że przestaje. Ale do chwili, gdy tej decyzji nie podejmie, szkoda gadać.
- Pan kiedy ją podjął?
- Zanim trafiłem na zamknięty oddział do Abramowic, dwa razy byłem na odtruwaniu i chodziłem na terapię. Ale wychodziłem z zajęć i między domem za ul. Królewską miałem sklepy i kupowałem albo piwo albo ćwiartkę. Okazało się, że jestem za słaby na taką walkę. Musze dać się zamknąć, żeby nie było pokus. Że inaczej sobie nie dam rady. W sumie to prawie dziesięć lat trwało. W tym czasie oczywiście żona groziła rozwodem, mama mówiła, że mam problem. Przytakiwałem, żeby mi dały spokój i piłem.
- Z kolegami, w lokalach, po pracy?
- Zaczynałem w średniej szkole. Jak byłem młody, to dla szpanu piwo i dobre wino na dyskotekach. Później już tylko wódkę i rozrabiany spirytus. Przed pracą i - jak to się u nas mówi - stosowałem samotkę. Koledzy mi nie byli potrzebni.
- Chodził pan do pracy pijany?
- Rano po śniadaniu ćwiartka i do firmy; na 7. Oczywiście, że było czuć. Ale byłem dobrym fachowcem, kierownik narzekał, że przesadzam z tym piciem i tyle. Nigdy nic się złego nie stało.
- Po pijanemu też pan jeździł?
- A mało razy? Ile samochodów rozwaliłem. Jak walnąłem pod domem w auto sąsiada to w poprzek szosy je postawiłem. Sąsiad na szczęście był wyrozumiały. Mówię, mam szczęście.
- Co było najtrudniejsze: decyzja o leczeniu, samo leczenie czy życie teraz?
- Bardzo bałem się wyjścia. Przez dwa miesiące w szpitalu masz ochronę, uczą cię jak żyć, jak odmawiać i nie jesteś sam. A w cywilu wszystko się może zdarzyć. Na szczęście w tym czasie zmieniliśmy mieszkanie. Przeprowadziłem się w drugi koniec Lublina. Nowi znajomi, nowi sąsiedzi, mogłem zaczynać nowe życie. Trzymałem się wskazówek lekarzy i udało się.
- Takie zupełne odstawienie alkoholu jest jedynym rozwiązaniem? Nie można pić bezpiecznie?
- Nie ma picia bezpiecznego. Każde jest bezpieczne teraz. Za miesiąc, dwa przestaje być.
- Fachowcy od leczenia uzależnień piszą, że jedno piwo dziennie jest bezpieczne
- Dziś, tak. A za dwa dni coś mocniejszego i dwa piwa. Ludzie się bronią przed stwierdzeniem, jestem alkoholasem. Im bardziej wykształceni, tym im trudniej, oszukują się, że to chwilowe, że raz się przydarzyło, jak będą chcieli to odstawią. I jakoś nie odstawiają.
- Pijącym radzi się, by pili drinki albo słabsze alkohole. Dobra rada?
- Ja piłem czystą. I uważam, że odstawić trzeba zupełnie. To tak jak z papierosami: rzucam, to zamiast mocnych palę lighty. Ale tych słabych pali się więcej niż mocnych, i takie to rzucanie.
- To prawda, że kupowanie małych buteleczek, czyli małpek, sugeruje problem z alkoholem?
- Jeśli ktoś ma małpkę przy sobie to znaczy, że ma problem. Jak cukrzyk, który nosi w kieszeni cukierki.
- Ma pan wrażenie, że ludzie dużo piją?
- Piją. Ogródki piwne na deptaku mi nie przeszkadzają, ale już grupy pod sklepami czy przy śmietniku, tak. Mam na osiedlu całodobowy sklep, to widzę. Ale nie będę chodził i im tłumaczył, że marnują życie, bo mnie wezmą za wariata.
- Jak pan sobie teraz radzi w sylwestra czy na imprezie i weselach?
- Mam obstawę. Kiedy czuję, że zaczynam mieć problem to mówię żonie i dzieciom, że wychodzimy. I wychodzimy.
- Żona pije?
- Przez trzydniowe wesele kieliszek.
- Syn?
- Ma 25 lat, studiuje i czasami prosi o pieniądze, bo idzie gdzieś z kolegami. Jestem dumny, że nie ma tego problemu. Ja bym to wyczuł. Najmniejszą dawkę alkoholu i udawanie, że nic się nie dzieje. Tak jak żona przez telefon czuła, że piłem.
- Dlaczego po 9 latach abstynencji mówi pan o sobie "alkoholik”.
- Wszyscy tak o sobie mówią, bo tego się nie odkręci. Z kiszonego ogórka mizerii nie będzie. Z tego się człowiek do końca życia nie leczy.
Rozmawiała Agnieszka Dybek