Tego człowieka po prostu nie da się nie znać. Na rockowej scenie funkcjonuje od ponad 30 lat. Przez wielu uznawany jest za jednego z najwybitniejszych basistów w naszym kraju.
• Woli pan kameralne imprezy czy duże koncerty na ogromnych stadionach?
– Zdecydowanie wolę kameralne koncerty w małych salach. Wielkich imprez w swoim życiu już trochę zagrałem, dlatego nie kręci mnie to aż tak bardzo. Tam jest mały kontakt z publicznością, bo scena jest bardzo wysoko, a światła biją po oczach. Poza tym fanów i artystów dzieli kilkanaście metrów wolnej przestrzeni. A na kameralnych imprezach publiczność jest tuż przy scenie i widzisz w jaki sposób reaguje na kolejne utwory. Organizatorom koncertów w mniejszych miejscowościach zawsze powtarzam, aby się o mnie nie martwili. Ja zawsze daję z siebie wszystko i gram, tak jakbym występował przed stutysięczną publicznością.
• Skąd wzięła się miłość do gitary?
– Narodziła się już w podstawówce. Moi rodzice wymyślili sobie, abym grał na akordeonie. To był jednak okres The Beatles, a ja byłem zafascynowany ich muzyką. Aby przekonać mamę i tatę do kupna gitary musiałem jednak użyć podstępu. Po tygodniu gry na pożyczonym akordeonie, zadecydowali, że kupią mi własny sprzęt. Powiedziałem im jednak, że gitara jest tańsza od akordeonu. Ku mojemu zdziwieniu zgodzili się ze mną i sprezentowali mi wspaniałą gitarę. Pamiętam, że kosztowała 615 zł. Kiedy wracałem z moim zakupem, całe podwórko mi zazdrościło.
• Ile piosenek potrafi pan zagrać z pamięci?
– Mogę zagrać wszystko, nawet Dodę czy Lady Gagę. Piosenki są z natury proste, tylko trzeba wiedzieć, w jaki sposób z nimi postępować.
•Zawsze zastanawiało mnie, jak artyści koncentrują się przed wejściem na scenę. Jakoś specjalnie się rozciągacie, mobilizujecie lub przybijacie sobie piątki?
– Teraz to nie mam z kim przybić piątki, bo gram sam. A tak na poważnie, to zwracam dużą uwagę na ubiór, bo to oznacza, że szanuję publiczność. Lubię eksperymentować ze strojem. Kiedyś, za moich czasów gry w Budce Suflera, przyszedłem w rajstopach mojej żony. Nie spotkałem się jednak ze zrozumieniem partnerów z zespołu, którzy kazali mi przebrać się. Stwierdzili, że to nie jest Guns N`Roses.
• Młodsi fani kojarzą pana przede wszystkim z rozpiętej kamizelki, gołej klaty i charakterystycznego kucyka. Skąd pomysł na taki image?
– To jest mój codzienny styl. Ważne tylko, żeby ciuchy były czyste i wyprasowane. A kucyk wziął się całkiem przypadkiem. Dawno temu nosiłem długie włosy. W lecie było mi w nich jednak strasznie gorąco, więc postanowiłem związać je w kucyk.
• W ostatnim czasie gitarzyści w zespołach rockowych schodzą na drugi plan. Dlaczego tak się dzieje? Przecież bez mocnych brzmień gitary nie ma rocka!
– To jest chora sytuacja. Kiedyś każdy kojarzył, kto gra na gitarze w Led Zeppelin czy w innych zespołach. Teraz nawet MTV nie podaje kompozytorów utworów. Poza tym nie rozumiem, dlaczego polscy wykonawcy śpiewają po angielsku. To tak, jakby Murzyna z Afryki przebrać w pasiak łowicki i kazać mu tańczyć kujawiaka. Uważam, że ten stan jest "zasługą” firm fonograficznych, które chcą sprzedawać w Polsce produkty wątpliwej jakości. Wmawiają młodych Polakom, którzy klęczą pod ich drzwiami, że zostaną gwiazdami, ale mają grać tak jak im rozkażą. Kiedyś liczył się artysta, dzisiaj najważniejszy jest pieniądz.
– Założycielem konkursu Diamenty Lublina jest Piotr Kowalczyk, przewodniczący Rady Miasta. Sam jednak, to może sobie zrobić diamenty, ale u jubilera.(śmiech) A poważnie: to bardzo dobrze, że ktoś chce stawiać na młodych wykonawców z Lublina. Nie spodziewałem się, że w naszym mieście jest aż tylu zdolnych artystów. To miasto to kopalnia talentów! Wybraliśmy już szesnastu wykonawców, którzy nagrają wspólną płytę. Dodatkowo dopuściliśmy, aby jako bonus na płycie zagrała Orkiestra Dęta Szkół Transportowo-Komunikacyjnych w Lublinie.
• Czym jeszcze interesuje się Mieczysław Jurecki?
– Bardzo lubię windsurfing. Kiedyś graliśmy z Budką Suflera w Australii. Na tamtejszym wybrzeżu bez przerwy wpatrywałem się w deski, na jakich pływają Australijczycy i postanowiłem sobie taką kupić. Wiozłem ją do Polski przez pół świata. Kiedy chciałem wypróbować ją na Zalewie Zemborzyckim, od razu zatonąłem. Nie wziąłem pod uwagę, że w Lublinie nie ma takich wiatrów jak w Australii.
• Marzenia?
– Ciągle je realizuję. Cieszę się, że mogę pomagać młodym ludziom. Swoich projektów muzycznych nie robię, aby coś sobie udowodnić. Ja już nie muszę tego robić. Nie potrzebuję również autopromocji. Mam nadzieję, że mój sztandarowy projekt, "Solo Życia”, dalej będzie rozwijał się, tak jak dzieje się to do tej pory. Musi on być robiony z rozmachem, bo cała zabawa polega na tym, aby zachęcić ludzi do przyjścia na koncert. "Solo życia” już jest obiektem zazdrości w innych miastach.