Powiedzmy wprost: dziś bycie ministrantem nie jest modne. Pani wie, jaka teraz jest młodzież.
Godzina 10.30. Początek mszy. Otwierają się drzwi. Na ołtarz wchodzi chłopiec. Pociąga za sznur. Rozlegają się dzwonki. Za nim wchodzi reszta: ministranci, lektorzy, ksiądz. To znak, że msza święta rozpoczęta.
Rząd chłopców ustawia się w okolicach ołtarza. Jedni wysocy jak dęby, drudzy malutcy niczym krasnoludki. Wszyscy odświętnie ubrani: w białe komże, długie spodnie, wypastowane buty.
- Tylko ja w krótkich spodenkach - śmieje się Damian Chalabis, wtedy jeszcze ministrant, dziś lektor w parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Kraśniku. - Było mi strasznie głupio. Cały się trząsłem ze zdenerwowania - wspomina swoje początki. - Pamiętam, że przed mszą poszedłem na zakrystię do księdza i zapytałem, czy mógłbym zostać ministrantem. Ksiądz powiedział, że oczywiście. Dał mi komżę i od razu wysłał na mszę. Jak stałem, tak poszedłem.
Tak było parę lat temu, tuż po pierwszej komunii świętej. Dziś Damian ma 16 lat, uczy się w I LO w Kraśniku i nadal zakłada komżę. Jest lektorem, czyli starszym ministrantem. - Nawet jak będę na studiach, to będę to robić - zapewnia. - Mam kolegów, którzy są na czwartym czy piątym roku i nadal służą do mszy.
Wpadki ministrantów
Innym razem komunia rozdawana przez księdza rozsypała się na podłogę. Damian trzymał patene (tackę podkładaną wiernemu). - Nie wiedziałem jak pomóc, bo komunię do rąk może brać tylko ksiądz. A ona była wszędzie: na podłodze, na schodach. Zrobiło się zamieszanie - opowiada. - Wsparcia udzielili księża, którzy znajdowali się obok.
Swoich pomyłek nie zapomniał też Mateusz Kawczyński, 16 latek z I LO w Kraśniku i też już lektor. - Miałem przeczytać prośby do wiernych. Ze stresu sięgnąłem po te stare, które były już czytane - opowiada. - Wtedy podszedł do mnie ksiądz i dyskretnie pokazał, że czytam nie to, co trzeba.
O mały włos nie wywołał też pożaru. Szedł z kociołkiem zawieszonym na łańcuszku, z którego powinien wydobywać się dym. Zamiast niego był żywy ogień.
Końskie zaloty podczas mszy
Ale chłopaki zgodnie twierdzą, że ministranci to całkiem normalni chłopcy. - Chodzimy do kina, spotykamy się ze znajomymi, gramy w piłkę, żartujemy - mówi Damian.
- I w kościele nas czasami śmiech złapie. Kiedy coś jest nie tak, zerkamy na księdza i widzimy, że on też nie może powstrzymać się od śmiechu. Spuszczamy głowę i staramy się nie wybuchnąć na głos - tłumaczy Mateusz.
Humor czasem dopisuje też wiernym. Zwłaszcza dziewczynom; koleżankom chłopaków. Najpierw zalotnie obserwują z ławek, później już z bliska. - Kiedy podchodzą do komunii i widzą, że stoimy przy księdzu parskają śmiechem - dodaje Mateusz. - Czemu? Nie mam pojęcia.
Ale nie wszystkie dziewczyny tak reagują. Dziewczyna Damiana - Magda - przychodzi na mszę i z dumą obserwuje, jak jej chłopak służy do mszy. - Magda też jest osobą religijną i wie, że dla mnie to bardzo ważne - mówi Damian.
Będę księdzem?
Kiedy ktoś docieka, dlaczego co tydzień lecą do kościoła, by założyć komże, obydwaj mówią zgodnie: po to, by być bliżej Boga. Tłumaczą, że fascynuje ich otoczenie duchownych, oprawa mszy. Po prostu chcą w tym uczestniczyć. - Ja nawet planowałem zostać księdzem i to od razu proboszczem - śmieje się Damian. Teraz zmienił zainteresowania: z teologicznych na prawnicze. Jednak z bycia lektorem nie zamierza rezygnować. Mateusz też raczej na księdza nie pójdzie. Chce zająć się ekonomią.