Niedziela, godzina 17. Przed wieżowcem, na którego parterze mieści się lubelski klub Graffiti, stoi kilkanaście grupek młodych ludzi. Wszyscy – i dziewczęta, i chłopcy – mają długie włosy, są ubrani na ciemno, niektórzy nałożyli wampiryczne makijaże. Do kompletu brakuje tylko Księżyca na niebie. Za godzinę rozpocznie się
koncert gwiazd muzyki dark.
Lubelscy miłośnicy mrocznej muzyki nie są tak fantazyjnie ubrani i umalowani jak publiczność największej w Polsce imprezy tego stylu, festiwalu Castle Party w Bolkowie, ale i tak wyglądają i zachowują się jak wielka, trochę zwariowana rodzina z wielowiekową tradycją. Wielowiekową, bo zarówno w zainteresowaniach literackich (baśnie i przypowieści rycerskie), jak i w wizerunku (ubiory, fryzury i makijaż wydobywające smukłość i posępność) chętnie odwołującą się do średniowiecznych wzorców.
Dlaczego przybyli pod klub tak wcześnie?
– Jak zaczną wpuszczać, trzeba być na początku kolejki, żeby dostać się pod samą scenę – tłumaczy siedemnastoletni Arek.
Dwudziestoletnia Jola dodaje:
– Jeszcze nigdy nie było w Lublinie
takiego koncertu, żeby grało aż pięć najlepszych grup rocka gotyckiego, więc nie mogłam spokojnie usiedzieć w domu.
Kiedy o godzinie 18 wszyscy odstali już swoje w wijącej się przez hol niezliczonymi zakrętasami kolejce i przeszli małe przeszukanie na tak zwanej bramce, klub wypełnił się ponad czterystoma miłośnikami mrocznej muzyki. Wyśpiewane przez wokalistkę zespołu Desdemona Agatę Pawłowicz słowa „Widziałam wojnę, widziałam śmierć” zaskoczyły niektórych w kolejce do baru. Odłożyli zakupy na przerwę i popędzili do sali koncertowej, żeby zobaczyć pierwszą damę ciemności.
– Strasznie boska jest!!! – krzyczał chłopak do ucha kolegi przez burzę jego długich włosów i nawałnicę mocnych, prawie heavymetalowych dźwięków.
– Ale stanik, chyba skórzany!
– darł się w zachwycie ktoś z tyłu.
Każda z pięciu grup miała godzinę na oczarowanie swych fanów.
– Gramy dla was od serca – zadeklarowała piękna Paula Maślanka z kapeli Delight, i na ostro zaśpiewała starą balladę George’a Michaela „Careless Whisper”. Nie wszystkim podobała się elektroniczna, transowa odmiana darku, jaką zagrali Fading Colours ze śpiewającą Katarzyną Rakowską, lepiej znaną jako De Coy. Ale i tak płyty tej grupy miały na stoisku wydawnictwa Metal Mind największe wzięcie.
– Nie ma lekko. Nie damy wam odpocząć – zaczęła występ zespołu Moonlight Maja Konarska. I rzeczywiście, już za kilka minut wokalistka zamieniła się w dyrygentkę wielkiego chóru, śpiewającego „To nic nie dało, przyjacielu mój”, czyli refren największego przeboju szczecinian „List z Raju”.
Jednak
największa atrakcja
miała przyjść za godzinę, pod koniec występu ostatniej grupy maratonu darkowego – Artrosis. Ponieważ lubelski koncert był ostatnim na trasie „Dark Stars Festival”, zespoły przygotowały grande finale, jakiego jeszcze nigdy publiczność nie widziała i nie słyszała. Do jasnowłosej Medeah i jej instrumentalistów dołączyli członkowie czterech pozostałych zespołów i wspólnie zaśpiewali sławną pieśń zielonogórzan „Nazguls”.