Chyba jeszcze zobaczę tę trzeciej generacji - nie może się zdecydować klient. - Jest jeszcze piątej - mówi Zbigniew Kawalec
- Na takim w zeszłym roku na Solinie miałem sandacza 10 kilo - Kawalec pokazuje jedno z kilkunastu wędzisk przeznaczonych tylko na sandacza, bo ryba jest mądra i na inne się nie nabierze.
- Jak będzie całkiem sztywne, zaraz wyczuje - zgadzają się obydwaj panowie. - Jeśli coś waży 30 gramów, a miało być tylko maleńką rybką, wypluje od razu.
Mucha to niekoniecznie mucha
Do pulpitu pod oknem przymocowane jest specjalne imadełko do robienia much. Obok pan Zbigniew kładzie kasetę z muchami udającymi muchy, jętki, niby-ważki.
- Są nawet muchy imitujące złotą krewetkę - wyjaśnia. - Bo mucha, to nie dosłownie "mucha”. Na całym świecie organizują konkursy, o te tutaj były wystawiane na wystawie w USA - wskazuje na maleńkie i większe, bajecznie kolorowe, lśniące cudeńka; wszystkie z oczami.
- Kolor sprawia, że mucha jest bardziej widoczna w mętnej wodzie - wtrąca klient, który ogląda już siódme wędzisko. - Ale oczy muszą być, oczy są dla ryby ważną wskazówką. Każda ryba może się schować, dostosować do tła, ale oczu nie schowa.
Pan Zbyszek w imadle umieszcza haczyk. - Mam satysfakcję z robienia samemu muchy - stwierdza. - Wcześniej muszę oczywiście wiedzieć, na jaką rybę mam przygotować muchę i na jaką będzie ona najbardziej łakoma.
Trzymam z myśliwymi
Ona musi się podobać
- Tak, warto trzymać sztamę z myśliwymi, tylko że ja, jak złowię rybę, to ją wpuszczam do wody, a oni, jak zastrzelą zająca, to już go nie wyślą do lasu - kiwa głową wcale nie wesoło. Zaraz sięga do niewielkiej walizki, w której trzyma to, z czego wytwarza muchy: kawałki skór sarnich z sierścią, oczy z koralików, sztuczne włosie, lśniące jak na karnawał nici, pajetki i brokatowe sznureczki.
- Przydałoby się coś błyszczącego - szuka w walizce. - Kiedyś nie było takich rzeczy. Mojemu znajomemu, który robił muchy, koniecznie potrzebna była srebrna nić. Poszedł do spowiedzi, wysnuł kawałek księdzu ze stuły i uciekł - śmieje się Kawalec. Do piór marabuta przywiązuje niemal niewidoczną nitką dwa lśniące muśnięcia. - Brakuje mi tu kontrastu - mruczy i w końcu dodaje jaskrawozielony korpusik. Później już tylko oczy, te są konieczne. Finiszerem wykonuje błyskawicznie kilka skomplikowanych pętli i mucha gotowa. Małymi nożyczkami podcina piórka, szczoteczką do zębów przyczesuje. Gotowe. Pięć minut, nie więcej...
- Mucha musi się podobać i wędkarzowi, i rybie - rzuca półżartem. - To tak jak z samochodem. Każdym można pojechać na wycieczkę, ale chcemy, żeby jednocześnie był ładny.
Wystarczy tylko żyć
- I nieraz zgrabiałymi palcami trzeba przymocować do tego żyłkę - wyjaśnia pan Paweł, który przyszedł skompletować osprzęt i chce uświadomić, jaki stopień trudności łączy się z tą pasją.
Ale na ścianie obok pulpitu wisi mucha wielkości nietoperza. Wygląda raczej jak karnawałowa ozdoba niż wędkarska przynęta.
- Połknie ją, połknie - uspokaja Kawalec i pokazuje zdjęcie złowionego dorsza. W jego paszczy zmieściłaby się głowa dziecka.
Mówi, że przy robieniu much, przy wędkowaniu odpoczywa. O czym się wtedy myśli?
- Najlepiej o niczym - śmieją się razem z panem Pawłem. - Wystarczy wtedy tylko żyć, nic więcej. I na tym polega urok wędkowania!
Są gatunki zestresowane
- Najgorzej, jak się pojedzie na połów dorsza - wtrąca pan Paweł. - To jak na świnobiciu - 30-50 sztuk w ciągu paru godzin, a każda od 2-3 kilo. - I później jedz te dorsze i jedz... - narzeka.
- Właśnie wróciłam z Darłowa z łowiska - chwali się Kawalec. - Dobrze było. No właśnie, dlaczego wędkarze się chwalą? - zastanawia się chwilę. - Każdy się chwali, a myśliwi to nie? Sądzę, że każdy chce być autorem sukcesu. Kiedyś wpuściłem do wody 100 ryb. Później w opowiadaniach złowionych było 500 - żartuje z kolegów wędkarzy.
Bezcenne ryby
- Widziałem nad Wisłą faceta, miał wędkę za 6,5 tysiąca - informuje pan Paweł, a Kawalec dodaje: Jakby policzyć cenę sprzętu, dojazdu, zakwaterowania i różnych przyrządów potrzebnych do wędkowania, to jemy najdroższe ryby.
Maria Kolesiewicz