O tym jak nie dać się nabrać na współczesne czarne wołgi i jak odnaleźć się w epoce natłoku informacji. O nadinformacyjności, weryfikacji faktów i przyszłości naszego języka opowiada dr hab. Paweł Nowak, językoznawca, kierownik Katedry Języka Mediów i Komunikacji Społecznej KUL
• Manipulacje i zwyczajne kłamstwa polityków to zjawiska znane od dawna. Skąd więc ten szum wokół tzw. postprawdy?
- Rzeczywiście, manipulowanie, kłamanie, przeinaczanie i wysyłanie komunikatów emocjonalnych jako sposób oddziaływania na społeczeństwo jest popularne od wielu lat. Sam ze swojego dzieciństwa pamiętam historię o czarnej wołdze, czyli „łapaniu dzieci na krew”. Tego typu historie też w pewnym sensie były postprawdą. Zmieniły się natomiast warunki i reguły posługiwania się tym, co kiedyś można było nazwać manipulacją bądź kłamstwem. Teraz to zjawisko stało się niesamowicie ważnym elementem inżynierii społecznej na całym świecie.
• Chodzi o zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach i Brexit? To chyba najczęściej przywoływane w kontekście postprawdy wydarzenia.
- Też, choć to są wydarzenia globalne, a wystarczy spojrzeć na nasze podwórko, by również dostrzec zjawisko. Od pewnego czasu niemal każde wydarzenie i każda informacja przywodzi na myśl postprawdę. Mówię tu chociażby o marszach i protestach za jakimś ugrupowaniem bądź przeciw niemu. Kiedyś w relacjach z pikiet czy marszów poparcia różnice dotyczyły setek bądź tysiąca uczestników. Teraz z jednego medium możemy dowiedzieć się, że maszerowało 200 tysięcy, a z drugiego, że 5 tysięcy. To nie jest różnica marginalna, tylko taka, która pokazuje, że ewidentnie któraś ze stron kłamie lub - i mam coraz częściej wrażenie, że tak właśnie jest - kłamią obie. Powoli dochodzimy do sytuacji, że już nikt nie jest w stanie ustalić, co jest prawdą, a co kłamstwem, każdy profiluje informacje dla swoich celów.
• Nowością w postprawdzie względem klasycznej manipulacji jest większy problem z weryfikacją?
- Tak, we współczesnym świecie mamy wręcz niemożność zweryfikowania niektórych informacji. Trzeba po prostu przyjąć jeden z punktów widzenia. Cechą współczesności jest nadinformacyjność czy może nawet „nadwiedzowość”. Już dawno, między innymi Foucault mówił, że wiedza unieszczęśliwia społeczeństwo. Dzieje się tak dlatego, że kiedy dowiadujemy się dużo z różnych źródeł, nie jesteśmy w stanie rozpoznać, co jest prawdziwą wiedzą, a co nie. Przy manipulacji tradycyjnej, którą znamy z czasów komunistycznych bądź okupacji hitlerowskiej czy, żeby podać inny przykład - afery Watergate, problem był łatwo rozstrzygalny. Prezydent powiedział, że nie uczestniczył w aferze, pokazano dowody, że było inaczej i opinia publiczna uznała, że opiniotwórcze media są odpowiednim źródłem informacji, a więc Nixon jest winny. Dzisiaj do podanej informacji pojawia się natychmiast kontrinformacja, a ludzie nie przywiązują już wagi do tego, czy to jest prawda, czy nie. Przywiązują wagę do jednego: czy to mnie przekonuje, czy nie.
• Kiedyś media były lepsze?
- Kiedyś obowiązywała zasada paktu faktograficznego w dziennikarstwie. Polega on na tym, że dziennikarz ma obowiązek do mówienia prawdy, a czytelnik, słuchacz lub widz ma obowiązek wiary w podaną informację. Dzisiaj ten pakt jest zawieszony bądź całkowicie zniesiony. Dziennikarz często mówi to, co powinien powiedzieć ze względu na swoje interesy i powiązania polityczne, a odbiorca wybiera medium nie dlatego, że mu wierzy, tylko z powodu spełnienia jego emocjonalnych oczekiwań. Postprawda w dużej mierze jest właśnie manipulacją na emocjach: wierzę tym, którzy zaspokajają moje potrzeby emocjonalne, trafiają w moje stereotypy i dają poczucie bezpieczeństwa. To chyba największy problem, gdy mówimy o postprawdzie: w XXI wieku ludzie czują się zagrożeni. Jak mówił Zygmunt Bauman, żyjemy w czasie „przełomu i zawieszenia”. Skończyła się jedna formacja kulturowa, nie zaczęła się druga i ludzie nie wiedzą, w jaką stronę pójdziemy. Szukają bezpieczeństwa, a w związku z tym są w stanie uwierzyć każdemu, kto mówi to, co chcą usłyszeć.
• Kiedy to się zaczęło?
- O zjawisku pisze się od dawna, postprawda czy paraprawda pojawiała się w felietonach i esejach już w latach 80. czy 90. ubiegłego wieku. Szeroko dyskutuje się o tym od 8-9 lat, apogeum mamy teraz, w końcu postprawda została słowem 2016 roku. Odpowiada za to w dużej mierze rozwój technologii, a przede wszystkim portali społecznościowych. Dzięki nim pojawiła się możliwość robienia na szeroką skalę czegoś, co w marketingu nazywa się reklamą natywną. Polega ona na upodabnianiu materiałów reklamowych do obiektywnych informacji, wpisów czy profili społecznościowych. Z jednej strony zwykły człowiek ma problem w odróżnianiu marketingu od informacji, a z drugiej strony jako odbiorca z tym nie walczy, ponieważ fascynuje go plotka.
• W pewnym sensie sami sobie to więc robimy przez lenistwo jeśli chodzi o weryfikację faktów.
- Tak, odbiorcy często sami przygotowują przyjazny grunt dla postprawdy. To już nie jest kwestia tego, że ludzie nie weryfikują informacji, teraz ludzie nie mają nawet czasu, żeby ją dokładnie poznać, by z uwagą przeczytać artykuł bądź obejrzeć w skupieniu materiał wideo i zastanowić się nad treścią. Dzisiejsze społeczeństwo chce wiedzieć wszystko, bo wydaje mu się, że kompleksowa wiedza o świecie daje szczęście. Z drugiej strony nie da się wiedzieć wszystkiego, a zatem ta wiedza jest byle jaka.
Zgodnie z badaniami naukowców z MIT i Uniwersytetu w Berkeley współczesny młody człowiek czyta 10 tys. stron tekstu dziennie. Tylko że to czytanie polega na tym, że on otwiera stronę, patrzy na nią, zamyka i przechodzi do następnej. Tak naprawdę on nie czyta, tylko skanuje, wyłapuje pojedyncze informacje, które nie układają mu się w ciąg logiczny, więc sam dobudowuje informacje pomiędzy nimi. Kiedyś w teoriach komunikacji nazywano to głuchym telefonem, a dzisiaj powiedzielibyśmy, że w tym procesie tworzy się postprawda.
• Często fałszywki powielają sami odbiorcy.
- Często są to informacje wzięte nie wiadomo skąd, a że na Facebooku mamy mnóstwo znajomych, fałszywe stwierdzenie czegoś zostaje bardzo szybko zmultiplikowane. Wiadomość wyprodukowana przez jedną osobę staje się znana tysiącowi, później setkom tysięcy osób, aż w końcu powtarzana jest przez miliony. Staje się faktem, bo przecież jak wszyscy o tym mówią, przekazują dalej, to musi być prawda.
• Niedawno pewna posłanka podczas rozmowy w radiu przeciwstawiła twarde dane GUS dotyczące niskiego bezrobocia podane przez prowadzącego audycję z opowieścią zupełnie anonimowego człowieka. Miał on powiedzieć, że pod Siedlcami 80 kobiet zrezygnowało z pracy. Ona naprawdę uznała to za rzeczowy argument.
- Tak jak już mówiłem, przekaz musi być emocjonalny, a prawda nie jest emocjonalna, prawda jest neutralna. Dlatego ta posłanka powołała się na tak zwanego szarego człowieka. Powiedziała, co widzi ten szary człowiek i co czuje, i do innego szarego człowieka to trafi. Politycy, którzy powołują się na GUS, instytucje badawcze, naukowców są na straconej pozycji. Dla większości ludzi te autorytety są bardziej kastami czy sektami, mieszkańcami szklanych gór czy wysokich zamków, których kiedyś szanowano, ale w dzisiejszym społeczeństwie są obcymi. Dlatego argument „gusowski” jest żadnym argumentem dla przeciętnego Nowaka czy Kowalskiego.
Spójrzmy, jak obecnie wyglądają dyskusje w telewizji albo ogólnie w przestrzeni publicznej. Na ogół polegają na emocjach, nie dotyczą wiedzy. To wynika także z lansowanego stylu życia, tzw. pełni życia. Co to znaczy? Na pewno życie pełnią życia to nie jest siedzenie w domu i czytanie książek. To jest fitness, sporty ekstremalne, ciągłe wyjazdy i robienie miliona rzeczy, które kształcą ciało, a nie umysł. Studentom podaje taki wyrazisty przykład: gdy w latach 70. wyobrażano sobie, jak będzie wyglądał człowiek w roku 2050, to zwykle wskazywano na wielką głowę i zniekształcone, rachityczne kończyny. Jeśli jednak popatrzymy na to, co się dzieje w bibliotekach i siłowniach to myślę, że będzie odwrotnie. Ludzie będą mieli bardzo małe głowy i ciała jak do walk MMA.
• Wspominał pan, że dzisiaj człowiek czuje zagrożenie w związku ze zmianami. Czy kiedykolwiek było inaczej?
- To nie tylko mój pogląd, wielu badaczy kultury mówi, że obecnie 10 lat w cywilizacji to jak 100 lat wieki temu. Jako ludzie nie jesteśmy na to przygotowani, szukamy więc miejsc, w których poczujemy się bezpiecznie. Teraz to poczucie zagrożenia jest znacznie intensywniejsze. Pokłosiem tej dynamiki jest chociażby sprawa „odnowienia” religii. Wydawało się, że ideologie oparte na istnieniu absolutu powinny się wycofywać, ponieważ świat staje się coraz bardziej racjonalny, zaczyna dominować naukowy punkt widzenia. Jednak ze względu tempo zmian i technologie ludzie po elementy irracjonalne ponownie coraz chętniej sięgają. I tak jak mówiłem, wierzą w to, co im pasuje. Jeśli teraz byśmy powiedzieli, że za smog w Krakowie tak naprawdę odpowiadają Rosjanie, którzy chcą nas wytruć, wielu odetchnęłoby z ulgą, że przyczyną wcale nie jest palenie w starych piecach butelkami PET. Jesteśmy wobec siebie mało krytyczni, żyjemy w kulturze narcyzmu i zakładamy, że to nasz pogląd jest prawdziwy. Nie roztrząsamy więc, chcemy zdobyć szybko wiedzę i w pigułce ją przekazać, kłócąc się np. z kolegą o poglądy.
• Jak przeciętny odbiorca może sobie z tym wszystkim poradzić?
- Prawdę mówiąc, według mnie nie może. Komunikacja, media, kultura, podejście do informacji, prawdy to wszystko będzie nadal się zmieniało i raczej nie tak, jakbyśmy my, humaniści z XX wieku chcieli. Nasz błąd polega na tym, że chcemy ocalić coś, co do ocalenia już nie jest. Jeszcze raz wrócę do Baumana, a konkretnie jego ostatniej książki pod tytułem „Retrotopia”. Według jego diagnozy tęsknimy za tym, co było, i to jest jak najbardziej naturalne, ale wierzymy przy tym, że można zatrzymać cywilizację, a tego zrobić się nie da. Skostnienie komunikacyjne, próba podtrzymania języka, którym nie posługuje się współczesny człowiek, powoduje, że tym chętniej odbiorcy będą uciekali do rozwiązań na skróty. To narcystyczne przekonanie o tym, że to, co ja myślę, jest prawdą, będzie coraz bardziej powszechne w naszej kulturze, jeśli sami nie znajdziemy innego języka.
• W jaki sposób elity intelektualne i polityczne powinny działać, by postprawda się nie rozprzestrzeniała?
- Elitom politycznym, oczywiście, w ogóle na tym nie zależy. Dobrym rozwiązaniem wydaje się stworzenie czegoś w rodzaju funduszu obywatelskiego na to, żeby ocalać wartościowe kanały przekazu. By promować je i wysuwać na pierwszy plan. Mówi się o tym, że motorem postprawdy są media i trudno to kwestionować. Gdyby dofinansować prasę, umożliwić stworzenie porządnych agencji informacyjnych i tytułów prasowych, być może darmowych, moglibyśmy w jakimś stopni temu zaradzić, przynajmniej trochę zahamować. Oczywiście te niezawisłe, niezależne od polityki ośrodki musiałyby mieć siłę przebicia, odpowiedni język, by mówić o rzeczywistości językiem zrozumiałym dla zwykłych ludzi.
Obecnie, niestety, zasadami są konsumpcjonizm i konkurencja, niejasność reguł gry, politycy zainteresowani są wyłącznie poparciem i władzą, co sprawia, że takich idei nie ma. To z kolei, niestety, powoduje, że żyjemy w coraz większym kłamstwie. Ja już teraz nie wiem, czy palenie papierosów jest szkodliwe. Bardziej racjonalna teoria mówi, że palenie wywołuje raka, a inna głosi, że przez palenie tytoniu nie ma się alzheimera.
• Jak poznać, że ktoś nas oszukuje?
- Jeśli chodzi o warstwę językową, zabiegi są podobne jak w manipulacji. Po pierwsze, pojawiają się wielkie kwantyfikatory i kwalifikatory, po drugie, autor informacji nie podaje źródła lub powołuje się na źródła wątpliwe, po trzecie opisywane wydarzenie jest zaskakujące, aż nieprawdopodobne. Trzeba być również ostrożnym, jeśli komunikat jest nadmiernie po którejś ze stron. Gdy słyszymy „osiągnęliśmy ogromny sukces” albo „ponieśli oni wielką porażkę”, to najprawdopodobniej w jednym i w drugim przypadku nadawca przesadza, a być może obie informacje są zwyczajnie nieprawdziwe.
• Nie przeraża pana przyszłość?
- Przeraża mnie z tego powodu, że jestem językoznawcą i wiem, że zmiany idą w jednym kierunku: język będzie się po prostu zwijał. Będzie go coraz mniej, a jeszcze większą rolę będą odgrywały np. emotikony. Nie tylko dlatego, że rzeczywistość staje się coraz bardziej wizualna, ale również z tego powodu, że ludzie nie będą umieli używać tego języka. W czasach postprawdy nie ma miejsca bowiem na długie wywody, jak chociażby ten wywiad. Przekaz ma być krótki i wyraźny.