Rozmowa z Iloną Skibińską-Fabrowską, dyrektor Oddziału Okręgowego Narodowego Banku Polskiego w Lublinie.
– Niezupełnie. Przed nami sporo pracy, która właściwie już się zaczęła. Musimy przede wszystkim przygotować naszą gospodarkę tak, by spełnić wszelkie warunki wymagane przy wejściu do strefy euro. Po drugie zmienione zostanie całe ustawodawstwo pod kątem nowej waluty; począwszy od konstytucji, skończywszy na przepisach prawa pracy, cywilnego, karnego.
• Jakie są te najważniejsze warunki ekonomiczne, byśmy mogli wejść do strefy euro?
– Nasza gospodarka musi być stabilna. Deficyt budżetowy musi utrzymywać się na poziomie 3 proc. PKB, zaś zadłużenie na poziomie 60 proc. PKB. Odpowiednio niski musi być poziom inflacji: 1,5 punktu w stosunku do średniej inflacji z trzech krajów, w których inflacja jest najniższa. Długoterminowe stopy procentowe nie mogą być wyższe niż 2 punkty w stosunku do trzech krajów o najniższej stopie procentowej. Przez dwa lata kurs naszej waluty nie może za bardzo się wahać.
• W tej chwili ciężko byłoby nam spełnić wszystkie te kryteria łącznie.
– Rzeczywiście, jesteśmy na początku drogi. Kryzys, który dotknął Europę, nie ominął również Polski. Mamy w tej chwili spowolnienie gospodarcze, więc oczywiście nie spełniamy kryteriów wymaganych do wprowadzenia euro. Ale przed nami perspektywa jeszcze kilku lat. To bardzo dużo czasu, by zabezpieczyć naszą gospodarkę i przygotować społeczeństwo, bo to równie ważne. Będzie nam o tyle łatwiej, że możemy korzystać z doświadczeń innych krajów.
• Przeciętny Kowalski najbardziej boi się wzrostu cen po wprowadzeniu euro. Czy podobnie było w innych krajach?
– We Włoszech mieliśmy tzw. efekt cappucino. Włosi często piją kawę i dlatego natychmiast zauważyli, że w euro jest ona droższa. Podobnie było z wodą mineralną. Może być faktycznie tak, że cena pewnych towarów powszechnego użytku po zaokrągleniu w walucie euro wyda nam się wyższa. Natomiast to będzie tylko część koszyka zakupów. W kompleksowym przeliczeniu okazuje się, że wymiana na euro nie powoduje wzrostu kosztów utrzymania; wyższe ceny jednych towarów wyrównywane są niższymi innych.
• Czy "zaokrąglanie” spowoduje, że coś, co kosztuje u nas w tej chwili złotówkę, będzie kosztowało euro?
– Wszystko będzie zależało od kursu wymiany.
• Eksperci mówią o cenie 3,9 zł za euro. Czy to optymalny przelicznik?
– Trudno mi oceniać. Interesy poszczególnych grup są tu sprzeczne. Eksporterzy chcieliby, żeby euro kosztowało 4, a nawet 5 zł, importerzy: 3, a najlepiej 2 zł.
• Ktoś, kto ma dziś 800 zł emerytury, nagle dostanie do ręki 200 euro. Nie przerazi się?
– To jest faktycznie pewne zagrożenie psychologiczne. Reakcje ludzi mogą być faktycznie takie, jak w momencie denominacji. Ktoś, kto dostanie nominalnie mniejszą kwotę, w pierwszym odruchu pomyśli, że stać go na mniej. I będzie ostrożniej podchodził do zakupów. Potrzeba czasu, by przekonać się, że kupimy za te pieniądze tyle samo, ile przed wymianą.
• Nie będziemy nerwowo przeliczać, ile by nas dana usługa czy produkt kosztował w złotówkach i czy przypadkiem nie zostaliśmy oszukani?
– Aby oswoić społeczeństwo z euro w Słowacji, przez pół roku przed wymianą i pół roku po obowiązywała podwójna waluta. Ceny były podawane zarówno w koronach i w euro. To był element budowania społecznego zaufania. Każdy mógł sobie przeliczyć, czy sprzedawca go nie oszukuje. Ludzie mogli w prosty sposób przekonać się, że nie tracą na tej wymianie. Poza tym ceny były kontrolowane przez państwo. Przedsiębiorcy byli surowo karani, gdy udowodniono im, że w nieuzasadniony sposób podnieśli ceny. Ta polityka sprawdziła się i myślę, że sprawdzi się także u nas.
• Jeśli do strefy euro wejdziemy 1 stycznia 2015 roku, to 2 stycznia w bankomacie nie wypłacimy już złotówek?
– W Słowacji już od północy 1 stycznia 2009 roku w bankomacie mogliśmy wypłacić tylko euro. U nas pewnie też tak będzie. Złotówki zostaną wycofane z obiegu. Pensję dostaniemy w euro, a te złotówki, które zostaną nam w kieszeni będziemy mogli wymienić w Narodowym Banku Polskim. W Słowacji ta wymiana jest bezterminowa. Tam zresztą bardzo szybko, bo w ciągu dwóch tygodni większość koron została wycofana z obiegu. To sytuacja analogiczna do denominacji, nie ma w niej nic nowego.
• A co stanie się z naszymi lokatami i kredytami w złotówkach?
– Zostaną przewalutowane po kursie wymiany na euro i z datą jego wprowadzenia. Podobnie będzie z akcjami, obligacjami.
• Kraje wprowadzające euro często ogłaszają konkurs na stronę narodową monet euro. To społeczeństwo decyduje, jak będzie wyglądało ich euro. To dobry pomysł?
– To na pewno dobry sposób na to, by społeczeństwo utożsamiło się z tą wymianą. Zaznaczmy przy tym, że banknoty euro są jednakowe w całej strefie. Natomiast monety obiegowe są różne w każdym kraju. Jest ich w sumie osiem i każda może mieć inny rysunek, albo jeden wspólny. Słowacja ma trzy: Zamek w Bratysławie, Krywań i charakterystyczny słowacki krzyż. Ciekawe, jaki symbol wybraliby Polacy.
• A będzie kolekcjonerskie euro?
– Oczywiście. Numizmatycy na pewno na tej wymianie nie stracą, ich kolekcja będzie się powiększać o nowe monety. Już tylko na aukcjach, bo taki system wchodzi od nowego roku.
• Kto najwięcej straci na tej wymianie?
– Jeśli mówimy o kosztach, to te największe, wbrew obawom, nie będą dotyczyły wzrostu cen. Ogrom pracy, więc i największe koszty czekają wszystkie instytucje, począwszy od banków, przez ZUS, NFZ, urzędy skarbowe, przedsiębiorstwa i wiele innych. Trzeba będzie zmienić programy informatyczne na te w euro, księgowość, wszystkie dokumenty płacowe i finansowe będą musiały być sporządzane w nowej walucie. To będzie gigantyczna operacja logistyczna.
• A co zyskamy na wejściu do strefy euro?
– Stabilność kursu walutowego. Ktoś, kto będzie miał kredyt w euro nie będzie musiał się obawiać, że rata nagle poszybuje mu w gorę. Ci, którzy zarabiają za granicą będą mieli pewny, stabilny dochód. Stopy procentowe wyrównają się do poziomu w Eurolandzie, a jest on niższy niż w Polsce. Poza tym wzrośnie konkurencja między instytucjami finansowymi, co jest korzystne dla klientów. Dla inwestorów zagranicznych staniemy się stabilnym partnerem. Mało, że nie będą od nas uciekać, to można spodziewać się napływu inwestycji, a to przekłada się na miejsca pracy. Na wycieczkę za granicę pojedziemy z tym samym portfelem, którego używamy w kraju. Bez biegania po kantorach i przeliczania kursu. Myślę, że to przyjemna perspektywa.