Rozmowa z dr Dorotą Gałaszewską-Chilczuk z Instytutu Pamięci Narodowej, oddział w Lublinie
Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować
• Swoją najnowszą publikację w "Pamięci i Sprawiedliwości” poświęciła pani miejscu partii komunistycznej na "czerwonym” - ten cudzysłów pewnie nie jest przypadkowy - Uniwersytecie Marii Curie- Skłodowskiej. Tezy, które pani postawiła w tym artykule, są dość rewolucyjne.
- Myślę, że po 20 latach od upadku systemu komunistycznego w Polsce o minionej historii można otwarcie i szczerze. Historia UMCS, tak jak całej PRL, nie jest opowieścią czarno-białą. To właśnie postrzeganie przeszłości przez stereotypy czyni ją taką.
• W przeciwieństwie do KUL…
- …Który postrzegany jest za ośrodek niezależny od władzy komunistycznej. Obie uczelni obrosły w mity. Tym zagadnieniom poświęciłam swoją pracę magisterską, pisaną na UMCS, a później doktorską.
• Co wynikło z tego przyglądania się?
- Na początku nic, bo okazało się, że nie ma właściwie żadnych materiałów źródłowych, na których mogłabym oprzeć swoje badania. Jakby nie było tej całej, prawie półwiecznej, historii największego na Lubelszczyźnie uniwersytetu. Co ciekawe, droga do zainteresowania się historią UMCS prowadziła przez KUL. Zaczęło się od dokumentu , który znalazłam w archiwum Akt Nowych w Warszawie, w którym Biuro Polityczne nakazywało zamykać kierunki świeckie na KUL, a otwierać je na UMCS. Pojawiły się pierwsze pytania dotyczące przyczyn założenia UMCS.
• Okoliczności, w jakich powstał wskazują, że ten uniwersytet miał być narzędziem ideologicznym w rękach rządzących.
- To miał być wzorcowy uniwersytet; wizytówka nowej władzy, kształcąca dzieci z rodzin chłopskich i robotniczych. 23 października 1944 roku Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego podjął decyzję o otwarciu tej pierwszej państwowej uczelni wyższej. Nieprzypadkowo jej pierwszym rektorem został prof. Henryk Raabe, przedwojenny członek Polskiej Partii Socjalistycznej, który miał być wówczas dowodem intencji demokratycznych polskich komunistów. Było to posunięcie czysto taktyczne, o czym prof. Raabe bardzo szybko się sam przekonał. Jak naczelnik Wydziału Szkół Wyższych Resortu Oświaty PKWN forsował pomysł powołania w Lublinie Akademii Medycyny i Nauk Przyrodniczych, który uzasadniał potrzebami regionu. Tłumaczył, że w Lublinie nie ma sensu otwierania uniwersytetu, skoro KUL właśnie wznawiał działalność. Ten pomysł jednak nie spodobał się kierownictwu PPR, któremu zależało nie tyle na kierunkach kształcenia, a na możliwości skutecznej indoktrynacji.
• UMCS miał być tubą propagandową partii?
- Miał wykształcić nowe pokolenie inteligencji, pozbawione przedwojennych korzeni. Wygodne i w jakiś sposób bezpieczne dla rządzących.
• Czego uczyli się studenci w pierwszych lata działania UMCS?
- Nauka odbywała się na 4 kierunkach: lekarskim, przyrodniczym, rolnym i weterynaryjnym. W styczniu 1945 roku został rozszerzony o Wydział Farmaceutyczny. W ‘44 roku na UMCS studiowało 980 osób. Dwa lat później liczba studentów przekroczyła już 2,5 tysiąca W '49 powołano Wydział Prawa, 3 lata później utworzono Wydział Humanistyczny. Te dwa ostatnie wydziały w przekonaniu władz miały odebrać studentów i kadrę naukową KUL. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że to dzięki walce ideologicznej z Kościołem prowadzonej przez państwo od '49 UMCS uzyskał środki finansowe, pozwalające na zdecydowanie szybszy rozwój uczelni.
• Jaki był poziom nauki?
- To była dobra, jak na tamte czasy, uczelnia. Raabe skompletował znakomitą kadrę naukową. Ściągnął ocalonych w czasie wojny profesorów ze Lwowa. Był bardzo dobrym rektorem, któremu UMCS wiele zawdzięcza. Tym bardziej że sytuacja uczelni, o czym się nie zawsze pamięta, była tragiczna. Powstała bez sal wykładowych, mieszkań dla kadry naukowej i studentów. Bez stołówek, bibliotek, urządzeń laboratoryjnych i mebli. Finansowe poparcie od władz państwowych szybko okazało niewystarczające. Paradoksalnie, dzięki temu, że prof. Raabe był wysoko postawionym członkiem PPS, a od sierpnia 1945 roku polskim ambasadorem nadzwyczajnym i pełnomocnikiem Rzeczypospolitej Polskiej w ZSRR, miał spore kontakty i możliwości. Ściągał do Lublina wszystko, co się dało. Od książek, po materiały na ubrania dla profesorów.
• W 1948 r. nie przedłużono mu kadencji rektora. Dlaczego?
- Postawa Raabego była od początku ostro krytykowana przez partyjnych profesorów. Do tego doszły ataki ze strony lubelskiego Komitetu Wojewódzkiego PPR. Szczególnie nie podobała się prowadzona przez niego polityka kadrowa. Zarzucano mu - i jego najbliższym współpracownikom - nielojalność wobec PPR, obsadzanie senatu opozycjonistami czy "jawnymi reakcjonistami”. Władzy partyjne nie akceptowały dbałości wykazywanej przez prof. Raabego w utrzymaniu autonomii przez uczelnie. Za to wszystko musiał zapłacić swoim odejściem.
• Po jego odejściu zaczęła się nowa era w historii UMCS?
- W jakimś sensie tak. Nowym rektorem został bezpartyjny prof. Tadeusz Kielanowski, zaś prorektorem Józef Parnas; najpierw aktywny członek PPR, później PZPR, Wojewódzkiej Rady Narodowej i Komitetu Wojewódzkiego w Lublinie. Po odejściu Kielanowskiego na stanowisko rektora Akademii Medycznej w Białymstoku od 1950 r., Parnas przez półtora roku pełnił obowiązki rektora UMCS. Jak wskazują zachowane materiały archiwalne i wspomnienia, był oceniany jako postać co najmniej dziwna. Do tej pory kariera naukowa i stopnie naukowe Parnasa są przedmiotem kontrowersji. Trudności z ustaleniem jego danych personalnych miało samo MSW. Jego teczce założonej w 1964 roku nadano kryptonim "Intrygant”. Liczbę napisanych przez niego życiorysów porównuje się z liczbą życiorysów zostawionych przez Bolesława Bieruta, do którego zresztą nieustannie pisał listy i zapraszał do Lublina. Wysyłał przeróżne donosy do władz partyjnych. Równocześnie pisał do… papieża z prośbą o błogosławieństwo. Partia miała z Parnasem niemały problem. Ale to właśnie on miał nadać, jak sam podkreślał w 1950 roku, uczelni oblicze godnej tradycji PKWN. Na uczelni zaczęli rządzić członkowie partii i Związku Młodzieży Polskiej.
• W tym czasie UMCS zyskuje przydomek \"czerwony”?
- Tak. Ale - podkreślmy to - dzięki ideologicznemu zaangażowaniu Parnasa i dobrym kontaktom z Bierutem uniwersytet przetrwał. W 1950 roku z Wydziału Lekarskiego i Farmaceutycznego powstała Akademia Medyczna. UMCS stracił wydziały, zaczęli odchodzić wykładowcy i studenci. Sytuacja uczelni nie wyglądała dobrze, mogło dojść nawet do jej zamknięcia. Ale Parnas jeździł do Bieruta i tłumaczył mu, że taki uniwersytet jest ideologicznie potrzebny.
• Zrobił kawał dobrej roboty?
- Wykorzystał koniunkturę. Gdyby został rektorem, pewnie UMCS stałby się uniwersytetem stalinowskim w pełnym tego słowa znaczeniu. Do tego, na szczęście, nie doszło.
• Czy jednak władzom udało zrealizować swój zamiar wykształcenia w przyśpieszonym tempie nowej inteligencji?
- Zmiana rodowodu społecznego studentów odegrała kluczową rolę w polityce państwa wobec uczelni wyższych. Młodzież pochodzenia robotniczo-chłopskiego miała stanowić nową elitę intelektualną. Jednak eksperyment, by młodzież z rodzin robotniczych i chłopskich, bez matury, po paru klasach szkoły podstawowej, mogła studiować, nie powiódł się. Żadna formuła: czy to był rok wstępny, czy kurs przygotowawczy lub w końcu studium przygotowawcze, nie była w stanie wyrównać różnic między osobami z wykształceniem średnim a podstawowym. Poziom intelektualny tych ludzi był po prostu za niski. Pomysł szybkiej wymiany elit szybko został zweryfikowany przez rzeczywistość. Studium Przygotowawcze przy UMCS istniało zaledwie 3 lata.
• Zakładano, że tych młodych ludzi będzie można łatwiej indoktrynować?
- Taki był zamiar. Ale i to się nie udało do końca, jak oczekiwano. Wpływ na to miało kilka czynników. Ciężka finansowa sytuacja uczelni, brak akademickiej infrastruktury, zbyt małe zaangażowanie partyjnej kadry profesorskiej. Wydział Prawa, powołany w 1949 roku, który miał być najbardziej ideologiczny, a wcale taki nie był. Profesorowie nie kwapili się do ideologicznych wywodów, skupiali się na wykładaniu prawa. W dodatku, nie bardzo garnęli się do zaangażowania w życie polityczne. Owszem, zapisywali się do partii, najchętniej do SD, bo to dawało określone profity, ale to wszystko miało charakter powierzchowny. I partia znów miała straszny problem z UMCS.
• Grudzień 1981 roku. Co dzieje się na UMCS?
- Dochodzi do sytuacji, która pokazuje totalną słabość aparatu partyjnego na uczelni. Rozwiązuje się komitet uczelniany PZPR. Jego sekretarz Janusz Mazur przechodzi do "Solidarności”, zostaje internowany. Partii na UMCS nie ma.
• To był UMCS czerwonym uniwersytetem, czy nie był?
- Był uniwersytetem, który dzięki swoim rektorom wykorzystywał partię do swoich celów. Warto w tym momencie podkreślić, że uczelnia miała szczęście do osób, które nią kierowały, gdyż zawsze na pierwszym miejscu stawiali jej dobro i dbali o jej rozwój. I o tym warto mówić. Szkoda że do dzisiaj nie doczekaliśmy się rzetelnego opracowania, pokazującego historię naszej uczelni, której właściwie nie znamy.