Starszy mężczyzna z Białej Podlaskiej nawet nie poszedł na policję. - Było mi wstyd, że tak starego podeszli - uważa. Za bezwartościowe monety zapłacił pięć tysięcy złotych
Mechanizm oszukiwania ludzi wyjaśnił policjantom Leszek M. - Wchodziłem do banku i wyszukiwałem klientów, którzy wypłacali pieniądze - opowiadał na przesłuchaniu. Zwykle ustawiał się za nimi w kolejce do kasy. Potem wychodził za nimi z banku. Ruchem głowy pokazywał ofiarę szwagrowi. A ten już wiedział, co robić. Podchodził do ofiary i recytował po ukraińsku wyuczoną formułkę o sprzedaży złotych monet.
Taka okazja!
72-letni mieszkaniec Lublina za 50 bezwartościowych monet zapłacił 40 tys. zł.
Odegrana przez oszustów scenka wyglądała tak:
Nieznajomy mężczyzna zaczepił go na Krakowskim Przedmieściu. Łamaną polszczyzną zapytał, gdzie mógłby w Lublinie sprzedać złote monety. Pokazał 72-latkowi monetę "ONE PENNY” i powiedział, że jest warta około 800 zł. Przy mężczyznach - niby przypadkiem - zatrzymał się kolejny przechodzień, wspólnik oszusta. Obejrzał monety. Twierdził, że są warte nawet 1500 zł za sztukę. Przechodzień odszedł na bok z jedną z monet. Po powrocie powiedział, że był w lombardzie, gdzie takie monety skupują po 1300 zł.
Perspektywa zysków uśpiła rozsądek. 72-latek poszedł do banku i wypłacił 40 tys. zł, za które dostał 50 monet. Starszy mężczyzna miał je zaraz sprzedać w lombardzie. Tam okazało się, że nikt ich nie kupi. Były warte co najwyżej po 3 zł za sztukę.
W garniturze i lakierkach
Kolejny straszy mężczyzna, też emeryt, zapamiętał, że w kolejce do bankowego okienka stanął za nim ktoś w średnim wieku. Nieznajomy był w garniturze, lakierkach i kapeluszu. Sąsiad z kolejki słyszał odgłos maszyny do liczenia pieniędzy. Emeryt wypłacił 10 tys. zł. Szedł już do samochodu. Wówczas podszedł do niego młody mężczyzna. Zapytał po rosyjsku gdzie jest "magazin”.
Wtedy do akcji wkroczył drugi z oszustów; ten z kolejki w banku. "Obcokrajowiec” powiedział, że ma do sprzedania złote monety po 500 zł za sztukę. Mężczyzna w kapeluszu odszedł z jedną na kilka minut. Wrócił z kwitkiem, rzekomo pochodzącym z lombardu. Na świstku papieru była napisana kwota
950 zł.
- Za tyle ode mnie ją kupili - chwalił się oszust. Wtedy zadzwonił jego telefon. Oszust przekazał aparat emerytowi. Jakiś głos powiedział, że kupuje każdą ilość takich monet. Emeryt domyślił się, że to ktoś z punktu skupu złota. Wyczuł okazję.
- To mnie przekonało, że monety są prawdziwe - mówił potem na przesłuchaniu.
Za 20 monet zapłacił 10 tys. zł. Poszedł na ulicę gdzie miał być skup złota. Niczego takiego nie znalazł. Zrozumiał, że został oszukany.
I po kredycie
Oszuści umiejętnie stwarzali wizję niesamowitej okazji łatwego zarobku. Mało tego, oszukiwany miał wrażenie, że sam wykorzystuje łatwowierność zagubionego obcokrajowca, który nie wie, jak dobrze sprzedać złote monety.
- Zostałem skuszony łatwym zarobkiem - wyznał jeden z oszukanych.
Oszuści odegrali przed nim scenkę z monetami. Mężczyzna w kapeluszu pokazał mu nawet wizytówkę: "lekarz medycyny dr n. medycznych kardiolog”. Po rzekomej sprzedaży monety wrócił z karteczką, z której wynikało, że sprzedał ją z zyskiem.
- Dyskretnie pokazał mi kwitek, że sprzedał ją za tysiąc złotych - relacjonował oszukany, który za 3,3 tys. zł i kupił siedem monet.
Małżeństwo, które wzięło 40 tys. zł kredytu, niemal wszystko wydało na monety już zaraz po wyjściu z banku. Zostało im tylko 200 zł.
Stosowana przez oszustów metoda miała jeden minus. Mężczyzna, który w banku wyszukiwał ofiary, został nagrany przez kamery z monitoringu. To ułatwiło schwytanie szajki. Oszuści siedzą teraz w lubelskim areszcie. Dobrowolnie poddali się karze. Obiecali zwrócić wyłudzone pieniądze.
Fałszywi inkasenci i uzdrawiacze
Aktorski talent bez wątpienia ma Zbigniew C. ze Świdnika. Oszust podawał się za inkasenta spółdzielni mieszkaniowej. Wmawiał starszym ludziom, że mają zaległości czynszowe, które on zbiera. Przedstawiał się, jako pracownik działu windykacyjnego spółdzielni mieszkaniowej. Nie tylko inkasował rzekome zaległości czynszowe, ale przy okazji kradł drobne przedmioty. Po wpadce zmienił metodę.
Chodził po mieszkaniach wmawiając, że zbiera pieniądze na operację kolegi.
W Zamościu ofiarą innego oszusta padła 81-letnia kobieta. Naciągacz wmówił jej, że wygrała na loterii. Ta spełniła warunek "konieczny” do odebrania pieniędzy - dała oszustowi 2,5 tys. zł i zegarek.
Do domu 68-letniej mieszkanki Piask przyszła zaś nieznajoma kobieta, która wmówiła jej, że potrafi leczyć ludzi. Mieszkanka Piask uwierzyła. - Najpierw podała oszustce szklankę, jajko oraz święconą wodę - mówi Arkadiusz Arciszewski z lubelskiej policji. - Przedmioty te miały wskazać, na jakie choroby cierpi 68-latka.
Potem mieszkanka Piask dała nieznajomej 24 tys. zł, które oszustka zawinęła w spódnicę. Po "modłach” za zdrowie oddała plik banknotów. Mieszkanka Piask przeliczyła banknoty. Okazało się, że brakuje 18 tys. zł.
Na wnuczka
Jeszcze do niedawna na Lubelszczyźnie szaleli oszuści, którzy wyciągali pieniądze metodą "na wnuczka”. Do starszej osoby dzwonił ktoś, kto podawał się za krewnego. Prosił o pożyczkę. Tak sprytnie prowadził rozmowę, że oszukiwani wyciągali z szaf oszczędności. Pieniądze obierał znajomy przysłany przez rzekomego krewnego.
W ten sposób dało się nabrać kilkanaście osób. Ostatnio oszustw dokonywanych tą metoda jest znacznie mniej. Policjanci zatrzymali kilka grup oszustów, którzy w ten sposób wyłudzali pieniądze.