Musical "Jesus Christ Superstar” miał być wystawiony na terenie muzeum-obozu na Majdanku w Lublinie. Po fali krytyki w kraju i za granicą, i interwencji Ministerstwa Kultury z wystawienia musicalu na Majdanku w końcu zrezygnowano
że do jej wystawienia nie dojdzie?
- To na pewno nie jest radość. Raczej ulga, że to już jest poza nami. Pozostaje refleksyjne pytanie, dlaczego do czegoś takiego doszło. Przecież nie jest trudno zrozumieć, że obozy koncentracyjne to nie są miejsca dla oper, operetek, musicali czy koncertów muzyki popowej. To dotyczy i "Jesus Christ Superstar”, i "Orfeusza w piekle”, i "Borysa Godunowa”, i każdej innej produkcji. Wspomnianego uczucia ulgi nie wzmaga fakt, że trzeba było aż interwencji organizacji żydowskich z Ligą Przeciw Zniesławianiu u władz Polski, by te wyraźnie wskazały lubelskim decydentom niestosowność ich pomysłu "artystycznego”. Dopiero po tym fakcie nastąpiło wycofanie. Pomysłodawcy do końca nie rozumieli, czego właściwie się od nich chce. To przykre.
• Czy Żydzi czują się pominięci w podejmowaniu tej decyzji?
- Obóz-muzeum jest oczywiście w Polsce, ale skoro Żydzi stanowili oczywistą większość ofiar, to skonsultowanie pomysłu na "obozową rock-operę” wydawało się kwestią wyczucia i wrażliwości. Zwłaszcza że w kontaktach z Lublinem nie brak pozytywnych przykładów takich wspólnych przedsięwzięć.
• Jakich?
- Wspólnie z miastem i archidiecezją lubelską 2 czerwca br. organizujemy koncert symfoniczny dedykowany pamięci Żydów lubelskich. Lubelskich filharmoników poprowadzi najlepsza dyrygentka izraelska, Dalia Atlas, której matka urodziła się, wychowała i mieszkała w Lublinie. Będą wykonywane utwory żydowskiego kompozytora Blocha, polskiego: Karłowicza, a w drugiej części VI Symfonia Beethovena...
• Tu, jak rozumiem, był pełny konsensus...
- A jakie to mogły być kontrowersje? Tym bardziej że całemu wydarzeniu patronuje metropolita lubelski, arcybiskup Józef Życiński i spodziewamy się wielu dostojnych gości. Takie produkcje kulturalne przygotowywane wspólnie, w duchu otwarcia na siebie, niosą coś dobrego. Łączą, a nie dzielą.
• Przed wojną Żydzi stanowili ok. 40 procent populacji Lublina, jak liczna jest dziś Organizacja Żydów Lubelskich?
- Lublin był przez wiele wieków bardzo liczącym się ośrodkiem polskiego żydostwa promieniującym także na świat. Jest dla Żydów szczególnym miejscem i pozostanie nim, jakkolwiek historia brutalnie obeszła się z lubelską społecznością. To powinno być jasne. A dziś Organizacja Żydów Lubelskich liczy 700 osób, z czego 600 mieszka w Izraelu. W coraz większej mierze aktywność przejmuje drugie pokolenie lublinerów, do którego i ja się zaliczam. Nasi rodzice, niestety, starzeją się i umierają.
• Pan też ma lubelskie korzenie?
- Nazwisko Dakar, jakie noszę, jest nazwiskiem hebrajskim. Urodziłem się w 1948 roku w Wałbrzychu, jako Zakrojczyk. Ale moi rodzice: Maurcy i Felicja z Lewisohnów, od pokoleń byli związani z Lublinem. Mieszkali na Świętoduskiej i Narutowicza. Byli współwłaścicielami znanej wytwórni ogni sztucznych "Bengal” i wytwórni świec. Byli znani w społeczności nie tylko żydowskiej, ale i w ogóle lubelskiej. Większość obu rodzin została podczas wojny wymordowana w obozach zagłady. Rodzice ocaleli. Przez pewien czas usiłowali odbudować na gruzach i cmentarzysku swoje życie, ale...
- Tak. Mama wraz ze mną wyjechała do Izraela w 1950 roku. Ojciec dotarł tam przez Francję sześć lat później. Mama była farmaceutką, prowadziła aptekę. Zmarła mając ledwie 48 lat, w 1969 roku. Tato miał fabrykę tekstylną. Dożył osiemdziesiątki, odszedł dwa lata temu. I ja Lublin cały czas miałem w domu. To miasto towarzyszyło mi od dziecka w opowieściach i wspomnieniach. Było dla mnie rodzajem swoistej magii i religii. Nim tu przybyłem pierwszy raz, znałem na pamięć nazwy ulic. Wiedziałem, co na której było. Byłem takim wirtualnym lublinerem. Teraz już realnym.
• Żonę też ma pan z Lubelskiego?
- Nie inaczej. Noa pochodzi rodzinnie z Międzyrzeca Podlaskiego. Lublinerami czują się nasi synowie: starszy, 25-letni Roni i dwa lata młodszy Noan. Jeden kształci się na farmaceutę, drugi niedawno wyszedł z wojska i studiuje w Melbourne w Australii.
• Organizacja Żydów Lubelskich pod pana kierownictwem rozwija się dynamicznie.
- Jestem z nią związany na dobre od 6 lat. Po pierwsze, chcemy zachować świadomość i dumę z naszego lubelskiego miejsca pochodzenia. Po drugie chcemy, by Lublin też posiadał świadomość swej żydowskości. Mury, domy, ulice to wszystko można zburzyć, ale pamięć zniwelować już znacznie trudniej. Trzeba służyć pamięci.
• To obowiązek?
- Tak, ale również przyjemność, jeżeli spotyka się otwartych partnerów. Takich mamy po stronie lubelskiej wielu. Ilekroć przyjeżdżam do Lublina, czuję szczególny rodzaj ekscytacji.
• Niedługo kolejna wizyta. Co będzie celem?
- Wspomniany już koncert w Filharmonii Lubelskiej, nad którym pracowaliśmy od sierpnia ub. roku. Ponadto chcemy się zastanowić nad formą upamiętnienia Flug-
Platz Lager na terenie zakładów lotniczych Plage-Laśkiewicz. Dzisiejszy właściciel tych obiektów i firmy El-Max, pan Jacek Woźniak, jest człowiekiem znanym ze swego szacunku dla dramatu Holocaustu. Jego wolę upamiętnienia tego miejsca przyjmujemy z wdzięcznością i pomożemy mu w tym.