Iść 10 minut do pracy to raczej banalne. Ale iść 10 minut do pracy pionowo w górę? Nad Lublinem wiszą panowie, którzy robią to codziennie.
Tak wyglądała pierwsza lekcja fachowego nazewnictwa.
Lecą żurawie
Użytkownicy forum SkyscraperCity liczą je dość często. Ostatnia inwentaryzacja jest z połowy grudnia.
Kaktus: Myślę, że przy odpowiednim zbiegnięciu się inwestycji możemy liczyć spokojnie na setkę.
Szalonypl: Po zdjęciach patrząc na Felicity nie ma przypadkiem już 9 żurawi? Bista:
Bazylianówka: KS-Development – 1, Gala Dom – 3, Inwestor Development – 1, NAP Invest – 3.
Kaktus: Przydało by się potwierdzić ilość żurawi na Porębie i Botaniku, bo obecne dane wydają mi się mało aktualne…
Właściwie każdy, kto ten tekst czyta w Lublinie i podniesie wzrok znad gazety czy ekranu zobaczy je za swoim oknem. Na horyzoncie lub za parapetem – ma smukłe, ażurowe sylwetki żurawi wieżowych górnoobrotowych. Każdy ze szklaną kabinką zawieszoną kilkadziesiąt metrów nad ziemią. W każdej pracuje operator.
– Robi się zdjęcia z góry tak przez pierwsze pół roku roboty. Potem przechodzi, no chyba, że widać morze. To się zawsze żonie wyśle – żartują pracownicy z Przedsiębiorstwa Gospodarki Maszynami Budownictwa Budopol, które ma bazę w Mińsku Mazowieckim, a swoje żurawie w całej Polsce. To stawiany przez nich żuraw pracował nad ulicami Hempla i Peowiaków, i remontował Centrum Kultury. Stał w miejscu dawnego wirydarza (mniejszego) i jego ostatnim zadaniem było montowanie elementów konstrukcji, na której będzie leżał szklany dach. Żeby dach można było skończyć, żuraw ze swej głębokiej czeluści musiał wyfrunąć. W kawałkach.
– Demontowaliśmy trzy żurawie na budowie Centrum Onkologii, teraz ten. Pracowaliśmy przy budowie Centrum Nauki Kopernik w Warszawie, teraz też jedziemy do stolicy – wylicza Ryszard Trzaskowski, brygadier, od 20 lat w zawodzie. Ekipę, która stawia i demontuje żurawie tworzą wraz z nim: Ryszard Bogucki (od dwóch lat), jest montażystą żurawi i operatorem Marcin Wysocki (6 lat w branży), operator i elektryk Jerzy Jachnia (16 lat zajmuje się żurawiami). To on odpowiada za to, żeby operator mógł "dogadać się” z napędzanym elektrycznym silnikiem żurawiem, bo każdy jest trochę inny.
Dzięki opowieściom panów z PGMB Budopol się okazało, że żurawie to wielka logistyczna operacja – kto inny prowadzi budowę i potrzebuje żurawi, kto inny je ma lub wypożycza, wozi, stawia, uruchamia, demontuje, a jeszcze kto inny obsługuje.
Budowa koło budowy
– Te najnowsze są jak luksusowe auta. Elektronika, wszystko na kamery i monitory, żadnego patrzenia w dół. Kabina klimatyzowana, w niej elegancki fotel, a nawet miejsce do spania i lodówka. Nie mówiąc o przyciemnianych szybach. A operator nie idzie po oblodzonych szczeblach tylko jedzie windą na górę. No, ale w Polsce jeszcze takich żurawi i luksusów nie ma – mówi Krzysztof Dymanowski z Lublina, który ma żurawie i dwie firmy zatrudniające kilkudziesięciu operatorów.
Sam zaczynał jako operator, pracował na zagranicznych budowach, po powrocie do kraju założył swoją firmę. Pochodzi z Ostrowca Świętokrzyskiego, w Lublinie znalazł się kilka lat temu z powodów rodzinnych. – Przyjechałem za córką, która tu studiowała. Jak 5-6 lat temu zacząłem bywać częściej w Lublinie to widziałem dwa, może trzy żurawie. Nic tu się nie działo. Praca była w Warszawie i wszędzie indziej.
Teraz Warszawa już pada, setki mieszkań czekają na klientów a tu budowa koło budowy – mówi Dymanowski, którego operatorzy budują nowy gmach Urzędu Marszałkowskiego obok Teatru w Budowie, pracują nad ul. Głęboką, Koncertową i Smorawińskiego. Budowali na Konstantynowie gmachy dla KUL, pracowali w Bogdance, w Azotach. – Będę na budowie stadionu przy Krochmalnej, mam nadzieję, że wejdę na budowę galerii przy Unii Lubelskiej a może będziemy stawiać galerię gdzie ma być IKEA.
Operator żurawia powinien być młody, bo rutyna zabija czujność i popycha w alkohol. Ale nie powinien być zbyt młody, bo musi mieć doświadczenie. – To jak z parkowaniem samochodu: trzeba mieć wyczucie odległości i wyczucie żurawia. Jest kilka typów i te nowsze mają czulsze przyciski w kabinie, dotkniecie wystarczy. A jak taki hak potrzebuje 3-4 metrów na wyhamowanie to musi być wyczucie, żeby nic się nie stało. I żeby precyzyjnie gdzieś coś przenieść. No i dobry hakowy, który kieruje pracą żurawia z dołu jest ważny – tłumaczą operatorzy.
Opowiadają, że na dużych budowach, gdzie pracuje kilka żurawi bywają wewnętrzne zawody, który operator szybciej i precyzyjniej pracuje. A jak się zdarza, że żuraw ma trochę przestoju to słuchają radia, grają w gry albo oglądają telewizję, bo niektórzy nawet telewizorki mają w swoich kabinach. Bo nie chce im się schodzić na dół, zwłaszcza, że zaraz hakowy może coś chcieć.
– Kłócić się w pracy nie mają z kim, to fakt. Chyba, że z hakowym. Ale nie każdy te 8 czy 10 godzin bez otwierania gęby wytrzyma – mówi Dymanowski i obala mit całkowitej intymności pracy operatora żurawia. – Siedzą w szklanej kabinie, jak pracują w środku miasta czy osiedla to przez lornetkę ktoś może ich obserwować. No i oni mogą obserwować. W Warszawie była taka historia, że operatorzy – a nawet cieśle i szalunkowi – oglądali dziewczynę, która się rozbierała w domu niedaleko budowy. W swoim mieszkaniu była, mogła robić co chciała – śmieje się pan Krzysztof.
Czajnik i cisza centrum
– Trochę zdjęć w telefonie mam, ale słaba jakość, bo daleko. Co widzę? No cały Lublin widzę. Jak dobra widoczność to i dalej – mówi Michał Kuzioła ze Świdnika. Z wykształcenia jest technikiem ortopedą, ale w Lublinie by wylądował w sklepie z protezami. Innej pracy w zawodzie brak. – A ja nie chciałem do sklepu. Znajomy pół roku wcześniej zrobił kurs operatora żurawia, ja też poszedłem. Wydałem 1500 złotych i oglądam miasto z góry. Ale to nie jest zajęcie mojego życia, dużo się pracuje, nie zostaje nic czasu dla siebie.
Teraz Michał jest na wysokości 45 metrów na budowie osiedla TBV. Od godziny 7 do zmierzchu wisi na niebie między Realem a działkami koło Olimpu. Ale kabina w żółtym żurawiu i budowa mieszkań to tylko zastępstwo. Zwykle młodego operatora widać w kabinie czerwonego żurawia pracującego w samym środku miasta na budowie Urzędu Marszałkowskiego przy Al. Racławickich. – Tu jest większy szum i hałas niż tam w centrum. Bardziej ruch słychać. Tam to tylko w dzień widać korki, a potem się urywa. Cisza, miasto idzie spać.
Michał pytany, co bierze ze sobą do kabiny żurawia, wymienia jako podstawę egzystencji operatora czajnik. – Czajnik mam zawsze. I radio. A jak mam czas to czytam. Teraz "Kolekcjonera oczu”, autor Sebastian Fitzek. Taka bardziej psychologiczna i miała dobre recenzje.
– Najważniejsze jest doświadczenie. Jak stawialiśmy w Gdyni Sea Towers (apartamentowiec, 38 kondygnacji, razem z masztem antenowym ma ponad 141 metrów – red.) to była praca prawie w morzu. Niesamowite widoki, ale wiało tak, że żuraw miał 2 metry odchyłu. Tylko doświadczony operator da radę w takich warunkach. I nawet technika nie pomoże. Czyli to, że pracują na kamerach i monitorach, a nie patrzą w dół. A zresztą: z takiej wysokości to co pani zobaczy? Człowiek jak pół zapałki. Czasami są tak skupieni, że pot płynie po nich, a z kabiny paruje. Nic dziwnego, że to praca uznana za szkodliwą – mówi Dymanowski.
– Jak murarz nie przyjdzie do roboty to się świat nie zawali, ale jak operator dźwigu nie przyjdzie, to budowa stoi – dodaje jeden z kierowników budowy.
Mit kobiety-operatora
Głos 1: – Są, są. W dawnym Związku Radzieckim to podobno większość kobiet pracuje na żurawiach. Głos 2: – Tak, tak słyszałem, że na Śląsku są kobiety w żurawiach i chętnie je biorą na budowy w Niemczech. Ale u nas nie spotkałem. Głos 3: – Jakby dobrze poszukać, podzwonić po firmach, to by jakieś panie na żurawiach znalazł. Głos 4: – A dlaczego kobiety nie mogą pracować na żurawiu? Mogą. Nauczą się sikać do butelki i mogą.
Autorzy dziękują kierownikom budów za pomoc w realizacji materiału