Spotykają się w każdej wolnej chwili. Dyskutują o tym, gdzie dokupić brakujący element albo jak go dorobić.
Obok siebie stoją małe Komary, trochę większe WSK sprzed 30 lat i współczesne potwory, Kawasaki Z1. W sumie kilkadziesiąt ryczących weteranów. Tak było na Torze Lublin.
- Nieważne kto ma jaki silnik. Liczą się szczegóły, takie jak klamki, przełączniki świateł czy liczniki. To jest właśnie urok zlotów. Spotykają się najróżniejsze motocykle, poskładane od podstaw "samoróbki” czy kupione w dobrym stanie i po prostu odnowione maszyny - mówi Grzegorz Oleksiewicz z Lubelskiej Grupy Weterańskiej "Partyzant”.
Pięć lat składania
Przygoda Grześka zaczęła się 13 lat temu. Winien jest sąsiad. - Miał motorynkę, a później kupił Junaka. Jakoś tak wyszło, że pomagałem mu przy nich dłubać i remontować. Pewnego razu znudziło mi się i stwierdziłem, że sam chcę mieć taką zabawkę - opowiada Grzesiek.
Po długich poszukiwaniach znalazł człowieka, który trzymał w bloku w piwnicy zardzewiałego Iża 49. - Rozkręcałem go trzy godziny, a składałem pięć lat. Ale było warto. Zjeździłem nim całą Polskę.
Inne klimaty
Grzesiek z przekąsem mówi o motocyklistach z "pełną gębą”, którzy mają mnóstwo kasy, dużo gadają, a maszynę wyciągają tylko po to, by się popisywać.
- Zdarzało się nie dojechać, ale bez ryzyka nie ma zabawy. O to w tym wszystkim chodzi. Są tacy, którzy za grubą kasę kupują nowiutki motocykl. Staną na jednym kółku, strzelą z wydechu, naopowiadają się, ile ma mocy, ile do setki i gdzie to nim nie byli. Ale jak przyjdzie co do czego, to okazuje się, że nie potrafią wyrobić się na zakręcie - wylicza "Partyzant”.
Bo prostu miłośnikom zabytków towarzyszą trochę inne klimaty.
Nie tylko jazda
Jak twierdzi Grzesiek zakup motocykla to rzecz najłatwiejsza. Największym wyzwaniem jest jego odnowienie. Wymaga ono poświęcenia, cierpliwości, wiedzy, no i pieniędzy.
Są motory, które można kupić na chodzie, ale one kosztują. Dlatego grzebanie, jak mówi, jest nieodłącznym elementem jego motocyklowej pasji.
Przez jego ręce przewinęło się sporo maszyn. W sumie poskładał już 21 motocykli. Trzyma je w trzech wynajętych garażach, a niektóre części... w domu.
- W mieszkaniu mamy z żoną jeden pokój. Na szczęście ona podziela moją pasję i za porozumieniem stron wydzieliliśmy na nie miejsce - cieszy się Grzegorz.
Bo takiego nikt nie ma
Najwięcej rzeczy uzbierał do unikatowego skutera Peugeot z 1957 r., którego zamierza w najbliższym czasie zmontować. Jak twierdzi, takiego na Lubelszczyźnie nie ma jeszcze nikt.
- Pewnie niewiele osób go pamięta, to tzw. Sedes. Podobny do dostępnej w czasach PRL Osy, ale warty wówczas trzy razy więcej od niej. Dlatego prawie nikt nimi nie jeździł. Ja zdobyłem już trzy takie.
Po co aż trzy?
Żeby złożyć jeden dobry.
Trzeba je czuć
Zabytkowy motocykl to nie wszystko. Ogromne znaczenie ma też ubiór. - Przede wszystkim chodzi o bezpieczeństwo. Powinna być kurtka ochronna, spodnie i rękawice, najlepiej skórzane. No, a jak ktoś nie ma butów za kostkę, to motocyklistą dla mnie nie jest - uważa Grzesiek.
On i jego koledzy wzorują się na epoce, z której pochodzą ich maszyny. - Tu ma miejsca na ściemę. Jak ktoś się na coś decyduje, to musi być konsekwentny. Nie ma tak, że wkładamy rękawice, a do nich pierwszy lepszy uszyty mundur - wyjaśnia Oleksiewicz.
- Ja akurat staram się wcielić w rolę brygadzisty z 10 Pułku Strzelców Zmotoryzowanych Brygady Pancernej w Lublinie - dorzuca Andrzej Kaniewski, optyk z Lublina i właściciel 70-letniego Sokoła.
Musiał walczyć
To prawdziwy fanatyk. Jeździ w stylowym hełmie i goglach z czasów II Wojny Światowej. Jest członkiem Lubelskiej Grupy Rekonstrukcji i zarazem Partyzanta. Swoja maszynę stara się doprowadzić do stanu z roku 1938.
- Kupiłem go pod Radzyniem Podlaskim. Motocykl stał w stodole i rdzewiał. Włożyłem w niego tyle pieniędzy, że teraz wart jest ze trzy razy więcej od Harleya.
Jak twierdzi jego Sokół pamięta działania wojenne. - Zanim go przemalowałem na czarno, to zauważyłem na zbiorniku paliwa resztki barw wojskowych. Musiał gdzieś walczyć.
Chociaż motocykl jest na chodzie, to Andrzej nie może nim na co dzień jeździć. - Nie mam na niego papierów. Przez te wszystkie lata dokumenty gdzieś zaginęły, a ostatni właściciel zmarł pięć lat temu. Ciężko mi go będzie zarejestrować...
Miał być Rajd Lubelszczyzny
To coroczna impreza. Do Lublina zjeżdżają się do motocykliści z całej Polski i ścigają się w kierunku Janowa Lubelskiego. Ale w tym roku jej nie będzie, bo zabrakło pieniędzy. Noclegi, wyżywienie, nagrody i cała obsługa rajdu to koszt rzędu kilkudziesięciu tys. zł.
- Złożyliśmy pismo do Urzędu Marszałkowskiego w Lublinie o dofinansowanie, ale nie zakwalifikowaliśmy się. Nikt nam nawet nie przedstawił argumentacji. Na sponsorów też na razie liczyć nie możemy - żali się Grzesiek. - A szkoda bo Lubelszczyzna to zagłębie motocykli. Tutaj jest ich zarejestrowanych najwięcej w skali kraju.