Ptasie gospodarstwo
Na podwórku Staszewskich kruczo-granatowa kwoczka ze śmiesznym czubkiem na głowie prowadza podrosłe pisklę pawia. Wieczorami nie idzie spać z kurami tylko zagania swojego podopiecznego do woliery dla pawi. Chociaż podopieczny już niemal dorównuje jej wzrostem to i tak chowa go sobie pod skrzydło i tak śpią do rana.
Stanisław i Krystyna Staszewscy z Kolonii Czułczyce trzymają pawie od czterech lat, kiedy to kupili od znajomego ze Strachosławia dwie samice i jednego dorosłego samca. Teraz wokół ich gospodarstwa kręcą się cztery dorosłe ptaki i osiem młodych z tegorocznego przychówku. Było ich więcej, ale rozdali je znajomym i przyjaciołom. Między innymi sześć pawi z ich hodowli stanowi żywą ozdobę podchełmskiego Zajazdu „Trzy Dęby”. Kilka innych trafiło aż pod Białystok. Mieniące się kolorami pawie jak kiedyś przechadzały się po dworskich czy pałacowych parkach, tak teraz podkreślają prestiż rezydencji bez tradycji, ale z ambicjami.
– Oboje z mężem lubimy ptaki – mówi pani Krystyna. – Oprócz pawi trzymamy różne gatunki kur, których nawet nie potrafimy nazwać. Syn podrzucił nam na przykład parę kurek, które pomimo dojrzałego wieku nie noszą piór lecz właściwy pisklakom puszek. Mamy też wybitnie mięsne kury z gołym torsem i szyją oraz koralikami, jakimi chlubią się indyki. Znajomy mówił, że podobne kury widział w Argentynie.
Tylko nie do garnka
Ptaki Staszewskich są obłaskawione. Reagują na zawołanie, pozwalają się brać na ręce, wskakują na stół, jedzą z ręki. Szczególnie pani Krystyna tuli je i rozmawia z nimi jak z dziećmi. Nawet jej do głowy nie przychodzi, by któregoś z pupilów przeznaczyć na rosół. Tymczasem przecież nie tylko kury, ale i pawie to tylko drób, który zazwyczaj trzyma się z myślą o tym, że prędzej czy później trafi na stół.
O pawiach Staszewskich w okolicy jest dosłownie głośno. Pawie mają bowiem to do siebie, że donośnie krzyczą. Panu Stanisławowi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, jest mu przyjemnie, kiedy je słyszy zanim jeszcze dojedzie do domu.
Pod japońską bramą
– Pawie bardzo trudno wychować od małego – twierdzi Staszewski. – Połowa nie dożywa dorosłego wieku. Na domiar złego nie ma fachowej literatury na temat chowu tych ptaków. Sami z synem doszliśmy do tego, że naszym pawiom w razie choroby pomagają te same leki, jakie podaje się gołębiom. Powoli nabywamy doświadczenia.
Staszewscy wrócili na wieś po trzydziestu latach mieszkania w Chełmie. W Kolonii Czułczyce przejęli gospodarstwo po rodzicach. Po dokupieniu ziemi razem z synami gospodarują na 22 hektarach gruntów ornych i łąk. Na początek zaadoptowali na swoje potrzeby letnią kuchnię. Jednocześnie zajęli się rozbudową domu. Ma być obszerny, bo a nuż z czasem zdecydują się poprowadzić gospodarstwo agroturystyczne. Jeszcze wcześniej pan Stanisław własnymi rękoma postawił imponującą, stylizowaną na japońską, bramę wjazdową na posesję. Lubi patrzeć, jak tą bramą stadko pawi wybiera się na spacer, okrąża teren, po czym wraca na podwórko zazwyczaj witane przez panią Krystynę. Te spacery to już niemal codzienny rytuał.
Pawie są ptakami niezwykle rodzinnymi. Samica przez cały rok prowadza swoje młode. Jaja – do pięciu sztuk – znosi w maju, dopiero w drugim roku życia. Samce, by osiągnąć dojrzałość i urodę potrzebują czterech lat. Co roku na przełomie lipca i sierpnia gubią swoje wspaniałe ogony, które odrastają im do stycznia. Później już w kwietniu znowu w całej swojej krasie puszą się przed swoimi wybrankami i jak twierdzą Staszewscy napatrzyć im się tym godom nie można.