Nie wiem, jak Państwu, ale mnie prezydent Lublina Andrzej Pruszkowski ostatnio bardzo się spodobał. W odróżnieniu od wielu popularnych osób publicznych wykazał się zdecydowaną, męską postawą. Otóż na zadane przez dziennikarza pytanie: czy jest szwagrem słynnego na całą Polskę prezesa lubelskiego MPK Jacka Miłosza (co by wiele wyjaśniało...), p. Pruszkowski jednoznacznie i bez zbędnej zwłoki oświadczył, że szwagrem nie jest. Bardzo mnie tym ujął, gdyż znam polityków i wysokich urzędników, którzy w takiej sytuacji gotowi są twierdzić, że np. szwagrami jakiegoś nieudolnie się sprawującego pana to, owszem, bywają, ale tylko do pewnego stopnia i w ściśle określone dni tygodnia.
Niestety, nie ma tego dobrego, co by na złe nie wyszło. Po ucinającej wszelkie niezdrowe domysły, spekulacje i plotki deklaracji p. prezydenta lublinianie już całkiem zgłupieli. Do tej pory jeszcze jakoś potrafili zrozumieć powody, dla których prezydent Pruszkowski z trzeźwo myślącego urzędnika – jak się wydawało – przeistoczył się w kamikadze. Skoro dla towarzystwa Cygan dał się powiesić – rozumowali – to pewnie i prezydent nie chciał być gorszy wobec swego powinowatego. Ale żeby ryzykować dobre stanowisko w Ratuszu dla uszczęśliwiania zupełnie obcej osoby, która w dodatku już tyle nerwów obywatelom miasta zjadła? Niepojęte! Mało tego – żeby w dodatku opłacać ją, jak jakiego, nie przymierzając, ministra komunikacji?! 13 tysięcy?! – za TAKĄ pracę w takim biednym mieście?
Do wyjaśnienia tej frapującej zagadki doszedłem po kilku dniach dochodzenia do pracy. Otóż po wprowadzeniu ponad 50-procentowej podwyżki cen biletów MPK, na znak protestu, postanowiłem przemieszczać się do i z pracy pieszo.
I wtedy dopiero zrozumiałem, jak wiele mam do zawdzięczenia duetowi Miłosz – Pruszkowski! Codzienne, parukilometrowe spacery z Czechowa na Staszica na mój organizm wpływają wręcz zbawiennie. Przyjemne zmęczenie fizyczne sprawia, że zasypiam bez problemów, rano wstaję rześki, czuję się zrelaksowany i ochoczy do pracy. Dotleniony podczas spacerów mózg generuje przyjemne, kolorowe sny. Nie to, co w epoce tanich biletów – kiedy umęczony czekaniem na piętnastkę, a później podduszany w jej zatłoczonym, bogatym w wonie rozmaite wnętrzu – śniłem niemal wyłącznie o Lepperze, Millerze i Rękasie, i budziłem się z krzykiem w środku nocy.
To nie mogli od razu panowie prezes i prezydent ujawnić, o co im w tej ich przedziwnej biletowej polityce naprawdę chodzi? Ludzie by się przecież nie stresowali, gdyby wiedzieli, że obrzydzanie im usług MPK – m.in. poprzez wprowadzanie zaporowych cen, zakaz używania komórek, nakaz wsiadania przodem – podyktowane jest troską o ich zdrowie.
Tak czy owak – za wskazanie nam, byłym pasażerom MPK – drogi do zdrowia, panu prezesowi Miłoszowi i panu prezydentowi Pruszkowskiemu serdecznie dziękujemy.
Tylko czy załoga MPK też będzie im wdzięczna, gdy trawka się zazieleni?...