Trudno stwierdzić czy bardziej niezwykłe są losy Michała Mateusza Jankowskiego czy to, że Lublin może być w nie wplątany. W nieźle udokumentowanym, burzliwym życiorysie katorżnika, pioniera rosyjskiego Dalekiego Wschodu i przyrodnika w jednej osobie, jest kilkuletnia przerwa. Niektórzy widzą w niej nazwę naszego miasta
- Już mi było trochę przykro, że tym razem nikt z naszej książki nie ma związku z Lublinem, a tu proszę. Byliśmy w Tykocinie sprawdzać księgi chrzcielne Michała Jankowskiego. Pan w Polsce mało znany, a jego imieniem nazwano owady, rośliny a nawet półwysep w Rosji. Podobno rodzina z Tykocina przeniosła się na Lubelszczyznę, a on chodził w naszych stronach do gimnazjum - taką wiadomość przysłała Marta Panas-Goworska, gdy z mężem Andrzejem Goworskim pracowała nad „Inżynierami Niepodległej”.
Nowa książka duetu autorskiego związanego z Lublinem właśnie się ukazała. Odnosi się do ich ulubionej kultury i historii krajów Europy Środkowo-Wschodniej oraz Rosji. Ale tym razem Goworscy opisują polskich inżynierów, naukowców, przedsiębiorców, którzy zrobili kariery w Cesarstwie Rosyjskim. Choć większość z nich nie dożyła niepodległości, byli zalążkiem przyszłych elit. Inżynierami Niepodległej.
Wśród nich jest „nasz” Michał Mateusz Jankowski. Już pobieżna lektura jego życiorysu sprawia, że szukanie lubelskich wątków staje się intrygujące.
Stawił się szlachetnie urodzony Jan
Półwysep Rosji, na południu Kraju Nadmorskiego, kilkadziesiąt kilometrów od Władywostoku. Strome, skaliste wybrzeże Morza Japońskiego. Średnia roczna temperatura waha się tu od 0 °C do 10 °C. Półwysep w czasach, gdy był gospodarstwem Michała Jankowskiego, nazywał się Sidemi. Teraz: Jankowskiego. Jest też pomnik z napisem po rosyjsku: „Był szlachcicem w Polsce, zesłańcem na Syberii, dom i sławę znalazł w Kraju Ussuryjskim. To co zebrał niech będzie przykładem dla przyszłych gospodarzy tej ziemi”.
Goworscy pojechali do Tykocina, by zobaczyć dokument, od którego historia się zaczyna. I cytują „Akta urodzonych i ochrzczonych 1841-1851 w Parafii Tykocińskiej”: „Działo się to w Mieście Tykocinie dnia dwudziestego piątego Września tysiąc osiemset czterdziestego drugiego roku o godzinie dziewiątej zrana. Stawił się szlachetnie urodzony Jan Jankowski, dozorca przy komorze celnej Pierwszego Urzędu Złotorya, w Złotoryi zamieszkały lat pięćdziesiąt dwa mający [...] i okazał nam dziecię płci męskiej urodzone w Złotoryi dnia wczorajszego o godzinie dwunastej wnocy z jego małżonki szlachetnej Elżbiety z Więckowskich lat czterdzieści mającej; dziecięciu temu na Chrzcie Świętym, odbytym w dniu dzisiejszym nadane zostały imiona Michał, Mateusz [...]”.
Musieli rozwiać wątpliwość odnośnie daty urodzin Jankowskiego, bo opracowania naukowe z końca XX wieku, jak choćby „Słownik podróżników polskich” czy „Słownik polskich biologów” podają 1840, 1843 czy 1844 rok. To też uwiarygodniło książkę jaką o przygodach dziadka napisał nieżyjący już Walerij Jankowski. Relacjonuje w niej przesłuchanie Michała w więzieniu w Bobrujsku w 1863 roku, po aresztowaniu za udział w powstaniu styczniowym. Aresztant mówi, że ma 21 lat.
Kiedy Michał poznał Benedykta
- Powieść Walerego Jankowskiego „Nenuni - czterooki” ukazała się jeszcze w Związku Radzieckim i może odstraszać biografów. Postać Michała Jankowskiego jest tam przedstawiona w awanturniczej konwencji i bohater jawi się niczym Indiana Jones. Ma niesamowite przygody, walczy z bandytami, są polowania na tygrysy. Czytelnik zachodzi w głowę, czy aby nie zostały zmyślone - tłumaczy Andrzej Goworski. Z żoną dotarł do tekstu, który nie miał polskiego wydania.
Jest tam też scena, kiedy na dalekiej Syberii katorżnik Michał Jankowski wśród nowo przybyłych zesłańców dostrzega dwóch brodaczy o inteligenckich rysach, którzy bezsensownie szamoczą się z piłą. I słyszy jak jeden z nich klnie się na diabła, tak jakby to zrobił warszawiak. Gdy podszedł im pomóc i się przedstawił w odpowiedzi starszy z brodaczy wyciągnął dłoń mówiąc, że nazywa się Benedykt Dybowski, w niedawnej przeszłości był przyrodnikiem, doktorem biologii, a towarzyszy mu Leon Dąbrowski. Trafili na Syberię za udział w postaniu styczniowym i mieli do odbycia karę wieloletniej katorgi.
Są jednak wspomnienia dra Benedykta Dybowskiego w których podróżnik, odkrywca, badacz jeziora Bajkał, Dalekiego Wschodu i Kamczatki relacjonuje co wydarzyło się między 1862 a 1878 rokiem. I jak zauważają Goworscy w epizodach, w których przecinają się losy Jankowskiego i Dybowskiego, fabuła „Nenuni” znajduje potwierdzenie w faktach. - W pamiętniku pojawiają się bowiem wydarzenia znad Ingody, łącznie z lekcją piłowania, a także przygody obu Polaków podczas ekspedycji wzdłuż Amuru czy pobytu Dybowskiego na wyspie Askold. Fragmenty dotyczące Jankowskiego, zajmujące kilkanaście kartek 600-stronicowych wspomnień absolutnie nie kłócą się z opowieściami wnuka - podkreślają autorzy „Inżynierów Niepodległej”.
Pod flagą biało-czerwoną
Spotkanie z Dybowskim przy piłowaniu jest bardzo ważne. Gdy już po odbyciu kary spotykają się ponownie, wyruszą na wielką wyprawę, a przez kolejne lata będą utrzymywać listowny kontakt. W międzyczasie Jankowski trafia do kopalni złota, półtora tysiąca kilometrów na północny wchód od Irkucka, nad rzeką Witim w dorzeczu Leny. I stamtąd pisze do Dybowskiego, że mu tam ciasno, wszystko takie same, a tak chciałoby się pojeździć, świat obejrzeć. W końcu świat ogląda.
W załodze: Dybowski, Godlewski Jankowski, która ruszyła wzdłuż Arguni i Amuru, Michał występuje jako konstruktor ich łodzi. Mają w planach dotarcie do brzegów Morza Japońskiego, a ich łódź nazwa się „Nadzieja”. Musiała robić spore wrażenie na tamtych wodach, bo odkrywcy poruszać się mieli pod polską flagą.
Wyprawa trwała trzy lata i to najprawdopodobniej ona dała Jankowskiemu umiejętności preparatora i naukowe podstawy by przez wiele lat prowadzić badania, obserwacje, pisać artykuły.
Później ich drogi się znów rozchodzą. Jankowski zostaje zarządcą kopalni złota na wyspie Askold niedaleko Władywostoku. Ale jednocześnie poluje na rzadkie okazy, preparuje je i wysyła do Warszawy.
W owym czasie poprawne opisanie fauny i flory w oparciu o eksponaty, było ważną aktywnością naukową.
Trudno uwierzyć, ale wiele z upolowanych i wypreparowanych wówczas przez Jankowskiego zwierząt przetrwało do dziś. Są w zbiorach Muzeum i Instytutu Zoologii PAN, placówki, której historia sięga czasów Gabinetu Zoologicznego powstałego przy ówczesnym Królewskim Uniwersytecie Warszawskim. Ich ilości idą w tysiące (obok pokazujemy sowę a na okładce Magazynu drozda – red.).
Polak założył też stację meteorologiczną i jako pierwszy na tych ziemiach prowadził regularne pomiary atmosferyczne i stanu pogody. Dowodem na intelektualne możliwości naszego bohatera może być fakt, że za niespełna pięciostronicowy artykuł Wyspa Askold, który były katorżnik napisał w 1881 roku, otrzymał srebrny medal Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego. Jak ocenili fachowcy, zawarte są w nim niezwykle cenne, nowatorskie i poprawne naukowo obserwacje.
Dziadek o czterech oczach
Tytułowy przydomek „nenuni”, czyli po koreańsku „czterooki” w książce Walerija Jankowskiego to spadek po najbardziej przygodowym rozdziale życia jego dziadka. Goworscy przytaczają historię od której zaczęła się legenda o nadludzkich umiejętnościach Michała Jankowskiego dość szczegółowo. Opis starcia Koreańczyków pod wodzą Polaka, którzy zwycięsko rozprawili się z bandytami grabiącymi wsie, zabijającymi ludzi lub porywającymi ich dla okupu jest wręcz filmowy. Było to już w latach, gdy Jankowski przeniósł się na Półwysep Sidemi i tam zaczynał budowę ogromnego domu i hodowlę koni. W czasie starcia z bandytami Polak zastrzelił dowódcę bandy mając go za plecami. To po pierwsze zaważyło na zwycięstwie, a po drugie stało się powodem powstania plotki, że Jankowski z tyłu głowy miał dodatkową parę oczu i w chwili zagrożenia ją wykorzystał.
Kiedy Michał zobaczył Olgę
Życie prywatne naszego bohatera też ma nadprzyrodzony wątek, bo jak potraktować to, że idea Facebooka powstała na XIX wiecznej Syberii?
Gdy 34-letni Jankowski postanowił się ożenić, poszedł we Władywostoku do atelier Fina Karla Johana Schulza, który był znany jako pierwszy profesjonalny fotograf Kraju Nadmorskiego, a także dokumentalista. Dysponował on zdjęciami panien na wydaniu, które przychodziły się u niego sportretować. Kawalerowie oglądali album i słuchali Schulza który charakteryzował dziewczyny poznane podczas fotografowania i ich posagi. Wybór Jankowskiego padł na biedną (i najprawdopodobniej niepiśmienną), 22-letnią Olgę.
Charakterystyka: bardzo pracowita, skromna, nie lubi strojów i zebrań towarzyskich. Tydzień po przyjętych oświadczynach wzięli ślub.
Jan i Elżbieta
Niezwykłości działań hodowlanych, odkrywczych i innowatorskich oraz naukowych nawet z zakresu archeologii w biografii Michała Mateusza Jankowskiego można wymieniać długo. Pora na Lublin w tej całej historii.
Jak wynika z dokumentów, Jan Jankowski z żoną Elżbietą w 1851 roku przeprowadzają się bo tamożnia (czyli komora celna), która od początku XIX wieku działała koło zamku w Tykocinie, a w której pracował Jan Jankowski, przestała istnieć.
Heraldycy, którzy wyliczają miejscowości gdzie Jan i Elżbieta chrzcili i zapisywali w księgach parafialnych dzieci na tym poprzestają: Wojciech w 1821 roku w Surażu, tam gdzie brali ślub. 1824 Antoni Jan w Milewie, 1828 Wincenty Dawid w Niedźwiadnej. W Tykocinie Jan w 1833, w 1834 Anna, w 1835 Kajetana Apolonia, Feliks w 1837. Później był „nasz” Michał Mateusz i po nim w 1844 Wiktoria.
Wielu autorów piszących o rodzinie Jankowskich sugeruje, że z Tykocina wyjechali na Lubelszczyznę. Ktoś pisze, że Jan pochodził z Lubelszczyzny. Podobno to informacja od wspominanego wnuka, Walerija Jankowskiego. Ten powoływał się na rodzinne opowieści. Rosyjscy biografowie piszą wprost, że Michał Jankowski chodził w Lublinie do gimnazjum. Źródła nie podają. Kolejni autorzy to powtarzają.
Świadectwo z czarnym orłem
W 1851 roku Michał był dziewięciolatkiem. To dobry wiek, by pójść do szkoły, choćby i w gubernialnym mieście Lublinie. A jeśli tak się stało, to szlachetnie urodzony Michał musiał trafić do 7 klasowego wówczas gimnazjum gubernialnego mieszczącego się w gmachu przylegającym do katedry. Jak wyglądały te okolice Lublina i w ogóle miasto wiemy dzięki rysunkom Adama Lerue, który w tamtym czasie brał udział w delegacji do opisywania zabytków starożytności w Królestwie Polskim. Katedra i Wieża Trynitarska, a tym samym szkolny gmach, są na jednej z jego prac.
Szkoła Powiatowa Realna przy Gimnazjum Gubernialnym w Lublinie. Nad czarnym nagłówkiem łypie czarny dwugłowy carski orzeł . Czasami pojawia się owalna pieczątka skarbowa z takim samym orłem i adnotacją 15 kopiejek. Tak wygląda wiele dokumentów szkolnych z czasów gdy mógł się w Lublinie uczyć przyszły pionier rosyjskiego Dalekiego Wschodu.
W „jego” przykładowym 1855 roku chłopcy na świadectwach mieli stopnie z postępów w nauce (pisownia oryginału): Religii i moralności, Języku Polskim, Rossyjskim, Niemieckim, Arytmetyce, Soldometryi (część geometrii, zajmuje się bryłami - red.), Wiadomościach z historii naturalnej oraz Fizyki, Chemii i nauk zdrowia, Wiadomościach z Technologii, Jeografii Popularnej, Rysunkach liniar. i Technicz. oraz Kalligrafii.
Żeby zobaczyć takie i inne świadectwa, dzienniki lekcyjne, korespondencję rodziców uczniów z dyrekcją szkoły, podania o stypendia, wnioski, zarządzenia, setki stron ręcznie pisanych dokumentów po polsku i po rosyjsku pochodzących z połowy XIX wieku trzeba pójść do... gimnazjum. To nie jest ten sam budynek po korytarzach którego miał by chodzić młody Michał Jankowski. Ale miejsce jest to samo. Lubelskie Archiwum Państwowe działa w odbudowanym po II wojnie światowej gmachu, w którym wtedy uczyli się chłopcy.
Linie, braki, destrukty
Z magazynu dostaje się opasłe tomy zszytych akt. Niektóre na błękitnym inne na kremowym papierze. Grubym, szorstkim, z wodnymi znakami. Są listy adresowane do dyrekcji szkoły, które wysyłano lub doręczano bez kopert. Były przemyślnie składane by schować treść i zostawić pole na wypisanie danych adresata. Mimo że od napisania i lektury minęło ponad półtora wieku, widać linie zagięć. Zachowały się też rozsyłane przez zwierzchnie centralne władze wzory mundurów, czapek i pasów jakie latem i zimą musieli nosić uczniowie. Regulowała to ówczesna Kommissya Rządowa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Wprowadzono je z początkiem roku szkolnego 1855/56 dokumentem podpisanym przez Rzeczywistego Radcę Stanu. Gdyby ktoś chciał zrekonstruować w czym mógł chodzić Jankowski i jego rówieśnicy ma dokładny opis a nawet wzory haftu na mankietach, bo każda klasa miała inny.
Mimo takiej różnorodności archiwaliów, nazwisko Jankowski nigdzie nie pada. Jest Jasieński, jest Jackowski. Jednak trudno jednoznacznie stwierdzić, że nigdy w szkole przy katedrze syn Jana i Elżbiety się nie pojawił.
Jeśli są spisy uczniów, to zdarzają się braki roczników. On mógł być akurat w klasie w brakującym roku. W latach hipotetycznej bytności Jankowskiego w szkole trwały reformy. Jedna w 1857 wprowadzała 8 klasę, kolejna w 1862 roku gimnazjum lubelskie zmieniała w liceum. Na dodatek placówka się przenosiła. W 1858 zaczęto budowę gmachu przy ul. Namiestnikowskiej (Narutowicza - przyp. aut.), do którego po wakacjach w 1859 trafili uczniowie. Nie mówiąc o tym, że szkolne dokumenty nie są w idealnym stanie. Rewersy z magazynu wracają z informacją, że akurat te zamawiane partie są w konserwacji.
W 1926 roku odbył się w Lublinie uroczysty zjazd wychowańców szkół lubelskich. Towarzyszyło mu wydawnictwo okolicznościowe. Oprócz wspomnień, historii itp. zawiera listy nazwisk maturzystów. Zaczynają się... od rocznika w którym Michała w Lublinie już mogło nie być.
Na przyrodniczym, mglistym tropie
Wśród rękopisów zgromadzonych w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej im H. Łopacińskiego są wspomnienia Roberta Przegalińskiego, syna właściciela folwarku Polichna. Był uczestnikiem powstania styczniowego, chodził do lubelskiego gimnazjum. Na kilku gęsto zapisanych stronach A4 opisuje swoje szkolne lata i egzaminy wstępne które zdawał w 1850 roku. Dwa lata starszy od Jankowskiego mógł go opisać lub przynajmniej wspomnieć. Nie opisał, ani nie wspomniał. Ale nadmienił, że wstępne poszły mu tak dobrze, że przyjęli go od razu do drugiej klasy.
Datą graniczną lubelskich poszukiwań jest rok 1863, rok powstania styczniowego i aresztowania Michała Jankowskiego. Był on już wówczas studentem Instytutu Gospodarki Wiejskiej w Hory-Horkach koło Mohylewa. Pierwszej wyższej uczelni o profilu rolniczym w carskiej Rosji. Na którym był wówczas roku? Nie wiadomo.
Na pewno musiał gdzieś zdać maturę. Może w Lublinie. Może nie...
Do lubelskiej teorii by pięknie pasowało to, że Michał całe życie interesował naukami przyrodniczymi. Nawet jako katorżnik zbierał okazy flory i fauny. W czasach gdy mógł być lubelskim gimnazjalistą szkołą kierował świetny przyrodnik, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego Józef Skłodowski. Nie było by dziwne, gdyby dziadek Marii Skłodowskiej-Curie zainteresował nastolatka swoją specjalnością... Gdyby się spotkali.
Trudno znaleźć ślad
Michał Jankowski zmarł w 1912 roku. Kilkanaście gatunków motyli, trznadel, łabędź, sroka, chrząszcz i dwie rośliny mają w oficjalnej nazwie przymiotnik „jankowskii”.
Zostawił wielkie gospodarstwo, przypominający zamek dom, dostatek. Dorobił się na uprawie żeń-szenia, bo założył jego plantację. Miał hodowlę koni oraz jeleni sika. Opracował nowatorską metodę pozyskiwania bardzo cennego poroża bez konieczności zabijania zwierząt.
W czasie bolszewickiej rewolucji wdowa z dziećmi uciekła do Korei. Dzięki temu ocalili życie. Na Sidemi powstał sowchoz. Dziś na Półwyspie Jankowskiego trudno znaleźć ślady jego działalności.
Inżynierowie Niepodległej
Książka Marty Panas-Goworskiej i Andrzeja Goworskiego (którzy wcześniej napisali m.in. „Grażdanina N.N”, „Naznaczonych przez rewolucję bolszewików”, „Naukowców spod czerwonej gwiazdy”) ukazała się nakładem PWN.
Mamy dla Was dwa egzemplarze. Na telefony czekamy dziś o 13. Tel.: 81 46 26 800