Kępa Gostecka przypomina wielki plac budowy. Wioska powoli podnosi się z kolan. Zbyt powoli. Mieszkańcy skarżą się, że podział darów skompromitował lokalne władze.
woda jeszcze nie ustąpiła.
- Panie, żeby chociaż słońce mocniej świeciło, to już by było inaczej - mówi Grzegorz Łysionek. - Nic nie schnie. Boazerię trzeba zdjąć, bo nie nadaje się do użytku. Parkietu już chyba nikt nie będzie kładł. Bo jak znowu kiedyś zaleje?
Woda w domu pana Grzegorza sięgała do połowy okna. Obliczył, że na gruntowny remont potrzeba około 40 tys. złotych. Bez robocizny.
- A od czego mam ręce? - mówi. - Jeden pokój odmalowałem, bo w sobotę dzieci przyjadą. Żeby tylko jako tako przed zimą zdążyć, potem jakoś tam będzie.
• Dostał pan pomoc?
- Głównie od naszego księdza. O, widzi pan, nawet węgiel załatwił. Niech pan napisze, że
w telewizji pokazywali,
- Pierwszą pomoc okazał nam arcybiskup Józef Życiński i nasz ksiądz Waldemar Stawinoga - mówi Urszula Więcław, przewodnicząca Społecznego Komitetu Powodzian w Kępie Gosteckiej. - Każdy dostał po 200 złotych, bez względu na wiek. Trudno wymienić wszystkich ofiarodawców, którzy nam pomogli. Firma Pol-Skone przekazała ponad 600 sztuk drzwi, mleczarnia w Opolu Lubelskim dała swoim udziałowcom po 2500 zł itd. Lista ofiarodawców jest przeogromna. Jesteśmy im za to niezmiernie wdzięczni.
Mieszkańcy zalanej miejscowości jednak
nie ukrywają rozgoryczenia organizacją rozdawania darów.
- W sytuacjach kryzysowych tego rodzaju pomocą powinno zająć się wojsko. Nie byłoby szwindli i kantów. - mówią poszkodowani podczas powodzi.
• A były?
- Panie, nie bądź pan naiwny. Myśli pan, że mało osób się przy nas napasło?
• Kto na przykład?
- Pan pojedzie, a my tu będziemy mieszkać - mówią po chwili namysłu. - Nic nie powiemy...
- Jak przyszłam do punktu wydawania odzieży w Solcu, to myślałam, że się rozpłaczę - mówi Danuta Zima. - Buty, i owszem, były, tyle że każdy z innej pary.
Powodzianie twierdzą, że w rozdawaniu darów
było zbyt wielu pośredników.
Adam Lasota z obawą czeka na pierwsze przymrozki. Stara, drewniana chałupa nadaje się do rozbiórki. Woda, licząc od podłogi, sięgała prawie 170 cm.
- Nic nam nie zostało - mówi.
- Będziemy mieszkać w oborze.
Lasota wstawił już drzwi. Budynek jest nieocieplony.
- Za co mam go ocieplić? - pyta. Te pieniądze, które otrzymaliśmy, nie wystarczą nawet na styropian. A gdzie cement, piach i w ogóle? - macha zrezygnowany ręką. Najgorzej jest u nich z wodą pitną. Ta w studni nie nadaje się do spożycia.
- Sąsiad mówił, że możemy od niego brać, ile będziemy chcieli. Ale co - będę łaził co chwila z wiadrem? Mam niepełnosprawnych rodziców, których niedługo będę musiał tutaj przywieźć. Nie wiem, jak sobie z tym wszystkim poradzimy w takiej sytuacji. Dary? Ksiądz dał wszystkim pieniądze, chyba po 200 złotych. Dostaliśmy trochę łachów, starą lodówkę. Dobre i to. Meble? Coś tam podobno pod kościołem rozdawali, ale dla nas nie starczyło. Słyszeliśmy, że szły jakieś transporty, ale po drodze już je "rozparcelowali”.
Na terenie Kępy Gosteckiej poszkodowanych jest prawie sto rodzin - mówi Urszula Więcław. - Skala potrzeb jest ogromna. Trudno w takiej sytuacji każdemu dogodzić.
Mieszkańcy nadal oczekują pomocy.
Z nadzieją spogl<00E0>ądają na szosę.
Wyjeżdżając z Kępy natrafiłem na stojący na poboczu samochód z Wrocławia. W środku starsze małżeństwo.
- Urlop? Nie, proszę pana. My to samo przeżywaliśmy kilka lat temu. Znamy uczucie bezsilności. Chcemy tym ludziom w jakiś sposób pomóc, organizując zbiórkę darów. A nuż pojawi się jakiś samochód, bodaj z cementem? Zima tuż-tuż...