- Sami wiemy, że musimy pracować na najwyższych obrotach. Jesteśmy jak połączone naczynia. Jeden nawali, to na wszystkich to się odbije - pracownicy Andorii mówią jednym głosem. Spółka powstała na gruzach zbankrutowanej fabryki Daewoo Motor Polska. Przed miesiącem zatrudnienie znalazło
w niej kilkuset byłych pracowników DMP
świat się zawalił.
Pan Jerzy w kwietniu skończył 50 lat. Ostatnie dwadzieścia przepracował na spawalni. Nowej roboty szuka od pięciu miesięcy.
- I nic. Nikt mnie nie chce - nie kryje rozgoryczenia. - Za stary. Za słabo wykwalifikowany - pan Jerzy wylicza swoje wady. Z niekłamaną zazdrością patrzy na kilku byłych kolegów, do których los się uśmiechnął. Niedawno dostali pracę. Wrócili na spawalnię. Ponownie robią lubliny. Tyle że teraz z nowym znaczkiem na masce.
I ruszyła produkcja
- Od syndyka dzierżawimy obiekty z wyposażeniem. Otrzymaliśmy też prawa do produkcji lublinów i honkerów - wyjaśnia dyrektor zakładu Wiesław Puch.
Produkcja ruszyła 2 kwietnia. Tego też dnia pracę w nowej spółce dostało 400 pracowników zbankrutowanej fabryki.
- Najpierw zatrudniliśmy kierowników. Ci następnie dobrali sobie pracowników. W zdecydowanej większości byłych podwładnych. Sito było gęste. Dlatego etat dostali najlepsi z najlepszych - dyrektor Puch tłumaczy mechanizm.
Wszyscy pracownicy zatrudnieni zostali na trzy miesiące. Wszyscy też zarabiają o ponad dwadzieścia procent mniej niż dostawali w fabryce.
A jak pracują?
Spotkało mnie szczęście
- Lubiłem swoją pracę. Dlatego zima nie była łatwa. Człowiek bez roboty przestaje być człowiekiem - opowiada.
Z pieniędzmi też było nie najlepiej. Żona jest przedszkolanką. Mają dwoje dzieci. I niespodziewanie los się do niego uśmiechnął.
- Spotkało mnie szczęście - tak nazywa możliwość powrotu na spawalnię. - Mimo że pracy i obowiązków mam więcej, a zarabiam mniej niż rok temu. Za kwiecień wziąłem zaledwie 863 złote.
Zdaniem pana Marka pozostali koledzy powrót na spawalnię także traktują jako szczęście.
- Dlatego zaczęli szanować pracę. Zrozumieli, że czasy fuszerki się skończyły. Każda źle wykonana operacja wróci jak bumerang. Dlatego nikt nas nie musi kontrolować czy zachęcać do lepszej pracy. Sami to robimy.
Naczynia połączone
- Nie pracujemy dzień, dwa. Potem, jak już przyjadą części, przedłużamy pracę do godz. 18 albo nawet przychodzimy w sobotę - relacjonuje dyrektor Puch.
W ubiegłym tygodniu części przyszły na czas. Dlatego w czwartek około południa produkcja idzie pełną parą.
- Naszym celem jest, by co miesiąc schodziło z taśmy około trzystu lublinów - Tomasz Lewandowski, szef produkcji w Zakładzie Produkcji Samochodów WSW Andoria oprowadza po zakładzie.
Wszędzie porządek. Wypucowane maszyny. Czysta podłoga. Niedopałki od papierosów we właściwym dla nich miejscu. Czyli w popielniczkach.
- Dyrektor dostaje alergii, jak widzi pety na podłodze - spieszą z owyjaśnieniem pracownicy.
Tomasz Lewandowski przypomina, że porządku w fabryce pierwsi uczyć zaczęli Koreańczycy.
- I z roku na rok taki model pracy zaczął wchodzić w krew. Obecnie to nasz chleb powszedni. Ludzie zrozumieli, że nie można robić dobrych jakościowo produktów w bałaganie. Dlatego tak dbają o porządek. Bubel można wypuścić tylko raz. Drugi raz klient nie da się nabrać. A jak lubliny przestaną iść, to padnie spółka, a ludzie stracą zatrudnienie. Wszyscy, którzy pracujemy w spółce, to jak naczynia połączone. Jeden nawali, to konsekwencje mogą ponieść wszyscy.
Usterek coraz mniej
- W najstraszniejszych myślach nie przyszłoby mi do głowy, że taki kolos może paść. Dlatego, jak straciłem pracę, poczułem się jakby cały świat mi się zawalił - wspomina.
Jakby tego było mało, pracę straciła też żona.
- Szukałem pracy. W najdziwniejszych miejscach. Na myjni samochodowej zaproponowali dwa złote za godzinę. Kto jest w stanie za tyle przeżyć? - zastanawia się głośno.
To, że akurat on dostał pracę w nowej spółce, nie jest zaskoczeniem. Wśród kolegów ma przydomek "złota rączka”.
- Wszystko potrafi naprawić - zapewniają.
On sam uważa jednak, że zdecydowało szkolenie w Korei. Obecnie, podobnie zresztą jak poprzednio, pracuje na wydziale montażu.
- Razem z trzema kolegami usuwamy wszelkie usterki elektryczne - opowiada o swojej pracy. Dużo tego? W porównaniu z tym, co było kilka lat temu, zdecydowanie mniej. Praca jest lepiej zorganizowana. Ludzie zaczęli się zastanawiać nad tym, co robią. I - co najważniejsze - zależy im, by lublin był naprawdę dobrym samochodem.
Niewykluczone, że jeszcze jesienią tego roku pracę w Andorii znajdzie kolejne dwadzieścia osób.
- Myślimy o uruchomieniu produkcji honkera - zapowiada dyrektor Puch. Największe szanse na zatrudnienie będą mieli byli pracownicy DMP. Najlepsi z najlepszych.