Udane życie rodzinne, bogactwo i praca przynosząca satysfakcję to najważniejsze wyznaczniki życiowego sukcesu. Jak wynika z badań Demoskopu, aby go osiągnąć, jesteśmy gotowi poświęcić wolny czas oraz żyć w samotności i ciągłym napięciu nerwowym. Dla pracy gotowi jesteśmy poświęcić nawet zdrowie. Ze strachu, żeby jej nie stracić.
Marcin nie miał powodów do uskarżania się na swój los. Miał wszystko, czego może chcieć solidny przedstawiciel dużej firmy – mieszkanie, dobre zarobki i wszystkie służbowe gadżety świadczące o społecznej pozycji: samochód, telefon i przenośny komputer. Jak sam żartobliwie mówił, był już w „wieku Chrystusowym”, ale ogrom zajęć nie pozwalał na założenie rodziny. Po prostu był w firmie niezastąpiony.
Zarabiał dobrze, ale określał się tanią siłą roboczą.
Pracował cały tydzień, z niedzielami włącznie.
Po kilkanaście godzin dziennie. Przez pięć lat nie korzystał z urlopów, zapewniając, że nie musi wyjeżdżać na wakacje, wystarczą mu wyjazdy na służbowe, także zagraniczne konferencje. Niedawno na jednym z firmowych spotkań, poczuł się jakoś osłabiony. – Pewnie grypa – uspokajał kolegów. Jednak gdy zaczął chwiać się na nogach, wezwano pogotowie.
Domagał się, aby współpracownicy przywieźli mu do szpitala laptopa, co pozwalałoby na opracowanie i przesyłanie dokumentów na trwającą nadal konferencję służbową. Pomysł zirytował opiekującego się nim lekarza, który stwierdził, że grypa to drobiazg w porównaniu z jego zaawansowaną anemią. Marcin był zdumiony diagnozą. Był przekonany, że anemia to problem wiecznie odchudzających się kobiet. Poza tym niezbyt poważny, skoro dwie jego koleżanki z firmy, lecząc się z anemii, przychodziły do pracy.
Lekarz przekonywał jednak, że skoro Marcin ma trudności z podniesieniem się z łóżka, jego dolegliwość jest jednak poważna. Trudno powiedzieć, czy to diagnoza, czy czas bezczynności, przyniósł nieoczekiwaną refleksję: człowiek pracuje, żeby żyć, a nie żyje, żeby pracować. Tak oznajmił w firmie i złożył wymówienie. To było trzy tygodnie temu, ale każdego dnia telefonuje do firmy, z pytaniem, co słychać. Żadnych innych znajomych przecież nie ma.
– Ma oszczędności, a nie ma rodziny na utrzymaniu, stać go na fanaberie – komentuje samotna matka dwójki dzieci. – Jak człowiek liczy się z każdym groszem, żeby dzieci wykarmić, to bardziej szanuje pracę.
„Szacunek dla pracy” to jednak niezbyt fortunne określenie. Przecież zajęcie może być nawet nie lubiane, ale jeśli zapewnia utrzymanie – to już dobrze. Mimo narzekania na nepotyzm, wrogie stosunki i wyzysk pracowników, większość pracobiorców zniesie wszystko, aby utrzymać stanowisko. Za wszelką cenę. Także za cenę zdrowia. Przecież jeśli nawet ręka, czy noga w gipsie trochę ciąży – to nie na tyle, aby nie pokazać szefowi swego zaangażowania.
Nie ma ludzi niezastąpionych,
zastąpić można każdego, często za mniejszą cenę. I potulni pracownicy to wiedzą. Przychodzą więc do pracy w gipsie, kołnierzach ortopedycznych, obrzydliwie siąpiąc nosem i odrażająco pokasłując. A jeszcze nie tak dawno temu każda okazja była dobra, żeby pójść na chorobowe. Byle przeziębienie wystarczyło, aby domagać się od lekarza wypisania zwolnienia. Częstsze zwolnienia dawały nadzieję na rentę. Były obroną przed redukcją. Choremu nie można było przecież wręczyć wypowiedzenia. Brało się zwolnienia na paluszek, na główkę, na bolący wyrostek i dokuczliwe korzonki. Teraz odwrotnie – lekarze nakłaniają pacjentów do kilkudniowego oderwania się od pracy.
– Najgorzej z matkami – mówi Bogusław Tetiurka, pediatra z Salmed w Łęcznej. – Przychodzą z dzieckiem po poradę. Wyjaśniam na czym polega dolegliwość, jak ją leczyć i zabieram się do pisania zwolnienia. A one pytają, czy dziecko może jednak chodzić do przedszkola. Zaczynam więc wyjaśniać po raz drugi, że leki to jedno, a obecność matki to drugie. Tłumaczę, jak ważne jest dla dziecka poczucie bliskości i bezpieczeństwa, że banalne przeziębienia wystarczy przechorować w domu.
Dzieci jednak z roku na rok jest coraz mniej. Także dlatego, że kobiety wpadły w pułapkę emancypacji. Mogą być traktorzystkami, kominiarzami, politykami, żołnierzami – tylko matkami jest im być coraz trudniej. Muszą zdobyć wykształcenie, zawód, pracę, później zaś muszą ją utrzymać. A ciąża i macierzyństwo nie są dobrze przyjmowane przez szefów. I nie chodzi tu wcale o robienie oszałamiającej kariery, ale o najzwyklejsze posady. Z jednej, mężowskiej pensji trudno utrzymać rodzinę. Po co więc ją w ogóle zakładać?
Większość pracuje, żeby żyć.
Jak wynika z sondażu OBOP, połowa Polaków nie wykazuje przywiązania do firmy ani do wykonywanej pracy. Wynik ten jest znacznie groszy niż średnia – 65 proc. deklarujących przywiązanie do firmy – uzyskana w 33 krajach, gdzie przeprowadzono podobne badania.
Potwierdzają to ankiety prowadzone w niektórych zakładach pracy. Pracownicy są zestresowani, niedowartościowani, ale – nie mając możliwości zmiany pracy – trwają na stanowiskach. I boją się nawet domagać praw pracowniczych.
– Sięgają po środki łagodzące niepokój i lęk – mówi Paweł Fijałkowski, dyrektor Ośrodka Leczenia Uzależnień. – Myślą, że chemia pomoże wytrzymać pośpiech i pogoń za pieniądzem. Rano biorą środki stymulujące, żeby lepiej funkcjonować. Wieczorem – nasenne lub alkohol, żeby udało się usnąć. Następnego dnia to samo. Potem przychodzą do nas, bo tak naprawdę to wszystko jest mało efektywne, a bardzo szkodliwe.
Mimo tak trudnych czasów i powszechnego napięcia nerwowego, dolegliwości psychiczne nie są jednak największym problemem. Chociaż może dlatego, że wciąż traktowane są jako choroby wstydliwe.
– Narasta natomiast liczba wniosków o renty z powodu chorób nowotworowych – mówi Mirosława Witka, rzecznik ZUS.
Jednak nawet statystyki ZUS nie mogą pokazać zmiany w sposobie korzystania ze zwolnień lekarskich. Ich dokładna ewidencja prowadzona jest dopiero od 1997 roku. Wynika z niej, że częściej chorujemy jesienią i wiosną, w wakacje zaś liczba zwolnień znacznie spada. Niemniej tej jesieni chorujemy mniej lub
mniej korzystamy ze zwolnień.
Na terenie lubelskiego oddziału ZUS wydano w październiku 36 588 zwolnień, prawie o 4 000 mniej niż rok temu o tej porze. I, jak wynika z kontroli prowadzonej przez lekarzy orzeczników, jedynie ułamek procenta wydano nieprawidłowo. ZUS prowadzi także wypłatę zasiłków chorobowych dla osób prowadzących działalność gospodarczą i pracowników zatrudnionych w małych firmach. W porównaniu z rokiem ubiegłym, ich liczba w tym roku wzrosła średnio o 1600 w każdym kwartale obecnego roku.
Bardziej chorują niż w dużych firmach? A może po prostu mogą sobie pozwolić na chorowanie, bo i tak zastój gospodarczy nie daje szans na zarobienie pieniędzy? Takich badań nikt jednak nie prowadził.
– Chory powinien się leczyć – mówi Zbysław Momot, wicedyrektor Państwowej Inspekcji Pracy w Lublinie. – Jeśli okres leczenia jest dłuższy niż 30 dni, pracownik musi poddać się badaniom dopuszczającym go do pracy. Czy są przypadki, że chorzy pracownicy stawiają się na stanowiska? Jest to kwestia nie podlegająca naszym działaniom. Zajmujemy się jedynie kontrolowaniem, czy pracownicy mają odpowiednie badania wymagane na ich stanowiskach pracy.
Zakaz pracy dla chorych
byłby ohydną dyskryminacją. Praca jest źródłem utrzymania dla wszystkich, a dla niektórych jest również jedynym sensem życia, jako źródło władzy lub kontaktów towarzyskich. Zatem strach przed utratą pracy lub pozycji zawodowej przewyższa wszystkie lęki o utratę zdrowia własnego lub cudzego. A prowadzenie samochodu z nogą w gipsie to karkołomne przedsięwzięcie, także dla kierowców, którzy jadą tą samą drogą do pracy. Rozsiewanie wokół siebie wirusów grypy i innych paskudnych chorób, to przejaw totalnego egoizmu. Współpracownicy nie mają przecież ochoty na wystawianie własnych organizmów na cudze zarazki. Nie ma jednak prawa, które zakazywałoby tego. A szefom, zajmującym bastiony bezpiecznych gabinetów, wcale to nie przeszkadza.
Jest źle, a będzie jeszcze gorzej. Przynajmniej dla najemnej siły roboczej. Niezależnie od wiedzy, umiejętności i doświadczenia jakimi się dysponuje, jeśli pracodawca zechce zwolnić – to po ostatnich zmianach kodeksu pracy, nie będzie miał z tym najmniejszych problemów. I to nie tylko w przypadkach, gdy firma będzie miała problemy, ale także wtedy, gdy będzie mu potrzebne miejsce dla matki, żony, kochanki lub kumpla. I żadne wcześniejsze poświęcenia nie pomogą.
– To nie zmiana kodeksu pracy, ale większa możliwość poniżania i poniewierania człowieka – mówi Marian Król, przewodniczący lubelskiego Regionu NSZZ Solidarność. – Ludzie boją się mówić o szykanach, na jakie narażani są w pracy. I zmiany kodeksu nic nie pomogą, ani ludziom, ani gospodarce. Przeciwnie, bo bez poszanowania człowieka, żadna gospodarka nie będzie się rozwijać. Teraz płace są tak niskie, że ludzie bez względu na okoliczności i stan zdrowia idą do pracy.
– Ludzie się boją o pracę, leczą w domu i to byle czym, bo na dobre lekarstwa ich nie stać – zauważa Stanisław Dobrzyński, przewodniczący lubelskiego Zarządu OPZZ.
Związkowcy są bardzo niezadowoleni
a pracodawcy – przeciwnie; mają niezliczone argumenty na uzasadnienie zmian kodeksu pracy. I jeden dzień bez wynagrodzenia w czasie choroby to najmniej istotna kwestia. Pracodawców cieszy „uelastycznienie” zasad zatrudniania. Z punku widzenia pracownika jest to elastyczność w rodzaju liny do skoków bungee: poczucie bezpieczeństwa prawie żadne. Menadżerowie widzą to jednak zupełnie inaczej.
– Konieczna była zmiana kodeksu pracy, który powstał w innych czasach, gdy na rynku funkcjonowały wielkie przedsiębiorstwa państwowe – mówi Marek Wagner, prezes Regionalnej Izby Gospodarczej w Lublinie. – Zmian nie ma jednak zbyt wiele i jeśli nawet tuż po ich wprowadzeniu bezrobocie nieco wzrośnie, to w dłuższej perspektywie nowelizacja kodeksu przyniesie skutek pozytywny.
Wiele firm ogranicza przyjmowanie nowych pracowników obawiając się zatrudniania na stałe. Sytuacja na rynku pracy jest natomiast taka, że nie ma pewności przychodów firmy, a tym samym, możliwości stałego wynagrodzenia. Gdy jest biedniej, trzeba się z pracownikiem rozstać. Dla pracodawcy to wcale nie jest łatwe, ma przecież świadomość, że jakaś rodzina traci środki do życia. Ma jednak też świadomość, że pracownicy, którzy pozostaną, też mają rodziny, o które trzeba zadbać.
Z badań Demoskopu wynika przecież, że dla Polaków udane życie rodzinne jest ważniejsze nawet od pracy. Bez niej jednak trudno utrzymać najbliższych i społeczną pozycję. Praca zaś wymaga poświęceń, nawet zdrowia.