Bardzo mnie zaskoczyła wiadomość, ze na ogólnopolski festiwal sobowtórów w Lublinie stawiła się niespełna setka ludzi, którzy bez najmniejszego skrępowania udają tych, którymi nie są: Józefa Stalina, Saddama Husajna, Billa Clintona, księżniczkę Dianę, Artura Żmijewskiego, a nawet Józefa Oleksego (który, jak powszechnie wiadomo, jest absolutnie niepodrabialny) i dziesiątki innych znanych postaci. Czyżby tak nikła frekwencja oznaczała, że w Polsce nastają czasy ludzi bez fantazji: uczciwych, szczerych, prawdomównych do bólu?
A przecież jeszcze podczas ubiegłorocznej edycji festiwalu prezydent Lublina Andrzej Pruszkowski (podobno bardzo udanie) udawał swego zastępcę Zbigniewa Wojciechowskiego, ten zaś – Józefa Piłsudskiego, a wicewojewoda Jan Łopata – Wincentego Witosa.
W tym roku lubelscy dostojnicy zaprezentowali się skromniej. Z wybitnych prominentów w oczy rzucał się właściwie tylko prezydent Pruszkowski, który, przekazując olbrzymi klucz do miasta sobowtórowi Lecha Wałęsy, udawał, że do tej pory rządził Lublinem. Bardziej zorientowani mieszczanie śmiali się z tego prezydenckiego kawału do rozpuku, bo przecież nawet małe dziecko w Lublinie wie, że od dłuższego czasu władzę nad miastem sprawuje nie ratusz, tylko terroryści, praktycznie bezkarnie napadający na ulicach na bezbronne kobiety, staruszków i dzieci, a nawet na co bardziej tchórzliwych mężczyzn.
Skromna reprezentacja wysokich lubelskich urzędników i polityków na festiwalu wynika zapewne z tego iż ta pożyteczna grupa społeczna... też wzięła udział w konkursie, udając, że jest straszliwie zapracowana (na rzecz społeczeństwa, rzecz jasna) i nie głupoty i igrce jej w głowie. Niestety, jury festiwalu na naszych ulubieńcach się nie poznało – nagród w tej grupie nie przyznano.
Generalnie nieobecność ważnych polityków na lubelskiej imprezie musi zastanawiać i niepokoić. Skoro przez okrągły rok zachowują się tak, jakby uczestniczyli w nieustającym festiwalu sobowtórów, udając tych, którymi nie są, to aż strach pomyśleć, co to będzie, gdy im się ta zabawa znudzi.
Co to będzie, gdy, na przykład, pan premier uzna, ze nie warto się męczyć dyplomacją i kindersztubą? Czy oznajmi wówczas posłowi Ziobrze, że jest zerem do kwadratu, czy skorzysta ze słownika Halbera (ksywa „Esemes”)? Żeby z tego jeszcze jakiej wojny nie było...
Apel zatem do wszystkich politycznych sobowtórów i udawaczy: grajcie tak dalej i wmawiajcie nam, że robicie nam dobrze. To takie miłe. I bezpieczne.