Lubelska prokuratura przesłuchała wszystkie byłe zakonnice, które przebywały za murami klasztoru w Kazimierzu Dolnym. Większość życie w klasztorze rządzonym przez Jadwigę L. przestawiała jako sielankę, ale były i takie które opowiadały o przerażających scenach. Dotarliśmy do wyników śledztwa.
Bunt w kazimierskim klasztorze rozpoczął się latem 2005 roku. Stolica Apostolska wydała dekret odwołujący Jadwigę L. z funkcji przełożonej. Zakonnica nie podporządkowała się decyzji. Pojechała do Watykanu. Potem zakonnice przebywające w zgromadzeniu były utrzymywane w przeświadczeniu, że mają osobiste błogosławieństwo papieża. Wierzyły, że zwierzchnik kościoła rozwiąże ich problemy.
A tych było coraz więcej. Nowa, nieuznawania przez nie, przełożona przekazała buntowniczkom dekrety o przeniesieniu ich do innych placówek. Kobiety nie chciały się im podporządkować.
W styczniu 2006 roku po raz ostatni wpuściły do klasztoru nową przełożoną. Nowicjuszki otrzymały od niej dekret o wygaśnięciu ślubów, a wieczystki: upomnienie. Od tamtego czasu kazimierski klasztor stał się zamkniętą enklawą.
Jadwiga L. zakazała wychodzić buntowniczkom na zewnątrz oraz wpuszczać obcych do środka. Związki kobiet z zakonem ostatecznie przerwała decyzja o wykluczeniu ich z zakonu.
13 najwierniejszych
Życie w klasztorze zaczęło się toczyć według własnych reguł. 13 buntowniczek najbardziej oddanych Jadwidze L. tworzyło tzw. grupę modlitewną. Przełożona konsultowała z nimi swoje decyzje. Wyróżnione betanki uważały, że mają dar rozpoznawania w jakim stanie ducha jest dana osoba.
Przeświadczone, że za ich pośrednictwem nastąpi "wiosna kościoła” i rozpocznie się odnowa chrześcijaństwa, "omadlały” tych, którzy wątpili w ich misje nawracania świata.
Na "omadlanie” trafiały osoby, które według Jadwigi L. weszły we władanie złego ducha. Grupa modlitewna wylewała na nie wodę egzorcyzowaną. Wiele też wskazuje, że zakonnice posuwały się do rękoczynów.
Ojciec Roman i Katarzyna
Zakonnik Roman K. zamieszkał w kazimierskim zakonie czerwcu 2006 roku i przebywał tam aż do eksmisji, (jesień 2007). Na początku jego pobytu przełożona sugerowała betankom, by porozmawiały z zakonnikiem. Potem ogłosiła, że powierza mu funkcję odpowiedzialnego za całą wspólnotę, który może wydawać buntowniczkom polecenia.
W rozmowach z siostrami zakonnik przekonywał, że ich klasztor wypełnia ważną misję w dziejach całego chrześcijaństwa. Większość byłych zakonnic, które przesłuchiwała prokuratura, twierdziła, że Roman K. zachowywał się bez zastrzeżeń. Były to kobiety, które wytrwały przy Jadwidze L. aż do eksmisji, a potem wspólnie przenosiły się miejsca na miejsce.
Zupełnie inny obraz zakonnika przedstawiła Katarzyna W. W lipcu 2006 roku była u niego na rozmowie. Zakonnik - jak zeznała w prokuraturze - miał się na niej położyć, całować i obmacywać.
Kobieta poskarżyła się przełożonej. W odpowiedzi Jadwiga L. polała ją wodą egzorcyzmowaną i zapowiedziała, że nigdy nie opuści murów klasztoru.
Zamknięta na klucz
Następnego dnia Katarzyna W. uciekła z klasztoru bocznym wyjściem. Dotarła na przystanek PKS w Kazimierzu Dolnym. Chciała uciec do zgromadzenia betanek w Kaliszanach pod Opolem Lubelskim. Gdy czekała na autobus, autem nadjechały trzy exbetanki. Zmusiły uciekinierkę do wejścia do samochodu. Zawiozły ją do klasztoru.
Od tamtego czasu Katarzyna W. nie mogła się swobodnie po klasztorze poruszać. W nocy jej cela była zamknięta na klucz. W dzień towarzyszyły jej dwie zaufane przełożonej. Trwało to do grudnia 2006 roku. Potem już bez przeszkód opuściła Kazimierz Dolny. Przełożona oddała jej dowód osobisty i dała pieniądze na podróż.
Wypędzanie złego
Zeznania Katarzyny W. dały prokuratorom najwięcej wiedzy o tym, jak wyglądało w zbuntowanym klasztorze. Kobieta opowiadała o "omadlaniu”. Mówiła o betance, którą przełożona wezwała w nocy, bo "pożądała ojca Romana”. Kilka sióstr z grupy modlitewną polewało ją wodą i biło rękami po twarzy. Na polecenie przełożonej zerwały z niej ubranie.
Na biciu polegało też wyganianie złego ducha. Gdy to nie pomagało, "nawiedzona” były rozbierana do naga i polewane wodą. A gdy i to, według przełożonej, nie skutkowało, "nawiedzona” musiała wchodzić do wanny z zimną wodą. O omadlaniu opowiadała też inna była zakonnica, która nie podporządkowała się Jadwidze L. i odeszła z klasztoru. Z pomieszczeń, w których do tego dochodziło, słyszała krzyki.
Prokurator umarza
Katarzyna W. nie złożyła wniosku o ukaranie zakonnika. Prokuratura nie mogła ścigać go za molestowanie, a bicie potraktowała jako naruszenie nietykalności, które jest ścigane z oskarżenia prywatnego. A do tego nie dojdzie, bo pozostałe byłe zakonnice, które według słów Katarzyny W. miały ucierpieć na "omadlaniu”, niczego takiego nie potwierdziły.
Przesłuchane już po opuszczeniu klasztoru, w bardzo pozytywnym świetle przedstawiały życie według reguł Jadwigi L. Twierdziły, że przebywały tam dobrowolnie i nie działa się im krzywda. Nie miały problemów wychodzeniem na zewnątrz. Wolały tego nie robić, bo bały się dziennikarzy.
Prokuratorzy przesłuchali też rodziców byłych betanek. Część bardzo chwaliła Jadwigę L. i ojca Romana. Co innego mówili ci, którzy sprzeciwiali się pobytowi córek w klasztorze.
Roman K. przed sądem
Jadwiga L. zmarła rok po eksmitowaniu z klasztoru. Roman K. został wikarym w parafii pod Wyszkowem. Uczył dzieci w szkole. Niedługo czeka go proces w lubelskim sądzie. Prokuratura oskarża go bicie policjantów podczas eksmisji z kazimierskiego klasztoru.