Krystyna Tkacz, aktorka o charakterystycznym, zachrypniętym, mocnym głosie. Możecie zobaczyć ją w Lublinie w spektaklu Jerzego Satanowskiego „Widzę i opisuję”, którego premiera w Lubelskim Salonie Artystycznym odbyła się 24 listopada. Jej interpretacja piosenki „Księga się pisze” sprawi, że na skórze poczujecie ciarki. Kolejny spektakl już w styczniu
– Wrocław. Urodziłam się we Wrocławiu. Po wojnie. Mama była z poznańskiego, tato z wileńskiego, konkretnie z Bracławia. Poznali się we Wrocławiu, bo rzuciły ich tam wojenne losy. Tato szedł z II Armią. Dziś mówi się niedobrze o tych armiach kościuszkowskich, a wiadomo, że to byli Polacy na zsyłce. Z tą armią szedł i mój wujek. Opowiadał, że jako polski żołnierz był na Kołymie, przeżył tam straszny głód, ważył czterdzieści kilo i właściwie śmierć mu machała kosą. Podobnie mój ojciec. Rosjanie szukali fachowców. Tato podał, że jest krawcem. Rozpruł spodnie, pomyślał i w pół godziny potrafił je uszyć. Wujek był szoferem, naprawiał samochody, był na wagę złota.
• We Wrocławiu mieliście po wojnie restaurację?
– To był taki rodzinny interes. Prowadzili go dziadkowie, tato, wujek, siostry, moja mama i ciocia. Restauracja nazywała się Warszawianka. Potem zdarzyła się straszna tragedia.
• Jaka?
– Moi rodzice zmarli, jak byłam bardzo malutka. Ta tragedia bardzo wszystkich przybiła. Rodzinny biznes został zlikwidowany. Można powiedzieć, że nie przelewało się. Wychowywali mnie dziadkowie. Pamiętam dziadka wysiadującego przy radyjku, obok leżały papierosy „Płaskie”. Dziadek słucha, ja mu podkradam papieroski.
• W wspomnieniach opisuje pani kaplicę we Wrocławiu, która była teatrem.
– Tak, pamiętam, że były wejścia jak do garderoby, ołtarz stał na podwyższeniu, które wyglądało mi na scenę. Były także balkony. Duża sala mogła być salą widowiskową, może tam były stoliki.
• Pierwsze lekcje fortepianu?
– Brałam w przedszkolu. Panie, które miały również dzieci w tym przedszkolu i prowadzały je na lekcje muzyki, przy okazji i mnie zabrały jako biedną sierotkę. Okazało się, że mam słuch, pani profesor przyszła do dziadków i kazała mnie w tym kierunku kształcić. Tym sposobem zdałam bardzo trudny egzamin do szkoły muzycznej zwanej „Kuźnią talentów”. Tam zetknęłam się z fantastycznymi pedagogami, którzy już nadali kierunek. Może przez to określił się mój los.
• Ale gra pani na kilku instrumentach?
– Uczyłam się grać na klarnecie, uczyłam się grać na perkusji: ksylofonie, kotłach, werblu. Więc potrafiłam, ale dawno nie miałam z takimi instrumentami kontaktu. Jednak zawód aktorski wymaga bardzo dużej pracy i w moim życiu zawładnął właściwie wszystkim. Na fortepianie w domu sobie pogrywam, ucząc się nowych piosenek. Ale też już chyba publicznie bałabym się zagrać jakiś utwór. Bo to wszystko wymaga pracy.
• Po średniej szkole była szkoła teatralna?
– No normalnie, bez żadnych szaleństw. Studia w Krakowie.
• Autorytet z tamtego czasu, nauczyciel, którego pani sobie szczególnie ceni?
– Pewnie, że tak. Jeśli ktoś ma chęci, od każdego profesora może się wiele nauczyć. Chociażby przez to, że ten profesor jest już doświadczony i nawet, jeśli nie jest jakimś wielkim nazwiskiem, to na pewno zna fach i rzemiosło. Najbardziej lubiłam zajęcia z Markiem Walczewskim.
• Co to jest miłość?
– Nie mam pojęcia. Miłość to miłość. No, bo co, szukać jakiś nowych znaczeń? Poeci mówią o miłości, śpiewa się o miłości.
• A ja pytam o miłość w pani życiu?
– Pyta pan o mężczyzn?
• O miłość?
– Chyba najbardziej kocham swój zawód. Jestem człowiekiem pasji. A to znaczy też miłość do życia. A to znaczy podziwiać pogodę, zwiedzać, poznawać, smakować, nie żyć letnio.
• Projektować stroje?
– Teraz to już właściciwie nie mam potrzeby, wszystko można kupić
• Kochać bibeloty?
– Bardzo, bardzo, zbieram.
• Kochać perskie koty?
– W ogóle kochać zwierzęta, ale akurat mam dwa perskie koty w domu. Bardzo je lubię, bo są takie delikatne, puszyste, cieplutkie.
• Piosenka aktorska to był świadomy wybór?
– Oczywiście. Śpiewałam i występowałam już liceum muzycznym. Z racji tego, że jestem aktorką i w teatrze często trzeba śpiewać, to tak się ułożyło.
• A Kurt Tucholski i jego płyta?
– Bardzo mnie ten autor zainteresował. Zrobiłam z niego recital i nagrałam płytę. Od początku do końca sama.
• Co śpiewa pani w spektaklu „Widzę i opisuję”, którego premiera odbyła się w 24 listopada w Lublinie?
– Śpiewam piosenkę „Księga się pisze” do tekstu Jerzego Górzańskiego z muzyką Jerzego Satanowskiego, „Zagrać siebie” do tekstu Wojciecha Młynarskiego z muzyką Jerzego Derfla, śpiewam „Dykcja” do tekstu Marcina Sosnowskiego.
• Pracuje pani nad kolejnym pomysłem
na płytę?
– Pomysłów mam mnóstwo, tylko, żeby wydać płytę, trzeba mieć końskie zdrowie, odporność psychiczną. Tak się zmęczyłam i wypaliłam przy szukaniu pieniędzy i wydaniu Kurta Tucholskiego, że na razie daję sobie spokój. No, chyba że ktoś zrobi to za mnie, ja tylko zaśpiewam.
• Czy w tym trudnym, niepewnym czasie udaje się pani zachować harmonię w życiu?
– No pewnie. To jest praca nad sobą. Nie ma tak, że człowiek jak jest pogodny to jest zawsze pogodny. To jest wszystko ciężka praca nad sobą. Jak mówią poeci, życie to walka. Nie można sobie pozwalać, wziąć i umrzeć. Ja tak nie mam czasu w tej chwili. Od kilku lat jestem w niedoczasie.