– To bardzo prawdopodobne. Od czasu założenia grupy dziesięć lat temu każdemu z nas przybyło tak wiele zajęć, że coraz trudniej nam się zejść w jednym terminie. A właściwie zjechać, bo najczęściej w miejsce koncertu przybywamy swoimi samochodami z różnych miast. Z rozrzewnieniem wspominam nasze początki, kiedy podróżowaliśmy jednym samochodem. Teraz to jest niemożliwe.
• Co konkretnie was rozdziela?
– Robert Rozmus, oprócz kabaretu Olgi Lipińskiej, ma na głowie karierę piosenkarską, nagrał dwa albumy, występuje z recitalami. Ja, poza kabaretem, gram w serialach „Szpital na perypetiach” i „Rodzina zastępcza”. Piotr Gąsowski gra w filmach, ale też prowadzi audycje telewizyjne. W ten weekend w TV 4 wystartuje konkursowy show „KOT” z Piotrem w roli gospodarza. Zaganiany jest też Wojciech Kaleta, który pracuje w stołecznej Akademii Muzycznej, a do tego ma jeszcze kupę innych zajęć. Dostajemy wiele propozycji, a że mamy apetyty na różne formy, to przyjmujemy te zaproszenia. Trochę ze szkodą dla Tercetu czyli Kwartetu. Ale takie jest życie.
• Czyli Tercet czyli Kwartet jest dla was czymś w rodzaju deseru?
– Tak. To nasze najbardziej ukochane dziecko, które – paradoksalnie – najrzadziej możemy przytulić.
• Jak zaczęła się przygoda w Tercet czyli Kwartet?
– Prapoczątki naszej grupy sięgają 1991 roku. Byłam wtedy aktorką Teatru Nowego, prowadzonego przez Adama Hanuszkiewicza. Pracowali w nim także pozostali przyszli członkowie Tercetu czyli Kwartetu. Ale zanim stworzyliśmy czteroosobową frakcje muzyczną, zawiązałam okazjonalny duet z Wojtkiem Kaletą. Postanowiłam wystartować w konkursie Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, a on miał opinię akompaniatora, który przynosi szczęście. I to się sprawdziło –dostałam nagrodę. Rok później wybrali się do Wrocławia Robert i Piotr. Zdobyli nagrodę jako duet, a Robert także indywidualnie. Ówczesny dyrektor artystyczny imprezy Andrzej Kuryłło wiedząc, że się znamy, zaproponował, żebyśmy na 1993 rok przygotowali coś we czworo. I tak to się zaczęło.
• Słyszałem, że przygotowanie pierwszego programu zajęło wam bardzo dużo czasu.
– Tak, bo wymyśliliśmy go sobie bardzo ambitnie. Nie jako zwykły koncert, ale rodzaj spektaklu muzycznego – z piosenkami, z tańcem, z dużym wachlarzem kostiumów i odrobiną słowa mówionego. Chcieliśmy opowiedzieć w nim, z nutką autoironii, o nas samych, o życiu w epoce wielkiej płyty i małego fiata, o marzeniach o wielkiej estradzie, które skończyły się nagrywaniem krótkich reklam dla radia.
• Jakie piosenki znalazły się w programie?
– Trochę przebojów z lat naszej młodości i nowe piosenki, które napisali Wojtek Kaleta z Marcinem Sosnowskim, oraz Adam Nowak z grupy Raz Dwa Trzy.
• Szeroka publiczność zna was jednak przede wszystkim jako wybuchowych pastiszerów.
– Tak, bo kiedy występujemy w pokazywanych w telewizji biesiadach Zbyszka Górnego, śpiewamy właśnie zabawne przeróbki słynnych zagranicznych przebojów. Polskie teksty, takie fantazje na temat, piszą na ich melodie najlepsi tekściarze i satyrycy.
• A skąd się wzięła nazwa grupy?
– To taki obrotowy i tylko pozornie nielogiczny szyld, który opisuje dwie charakterystyczne cechy zespołu. Po pierwsze: trzech mężczyzn i kobieta. Po drugie: troje aktorów i muzyk Wojciech Kaleta.
• Który moment występów Tercetu, czyli Kwartetu lubi pani najbardziej?
– Za wejściami nie przepadam, bo zawsze mam tremę. Końcówka jest miła, jeśli się udało, jeśli podobało się publiczności i są brawa. Ale najbardziej lubię środek, kiedy już na dobre się rozkręcimy. Świetnie się rozumiemy i wyczuwamy. Nawet, jak coś wyjdzie nie tak, jak trzeba, to zawsze się jakoś uratujemy. Ktoś przytomnie zareaguje, zaimprowizuje i nieraz zabawa jest jeszcze lepsza.