Aresztowanie, godziny przesłuchań i wyrok. Potem czekanie na egzekucję.
Ten dzień pamięta, jakby to było wczoraj. 2 kwietnia ‘51. Fabryka kauczuku w Bydgoszczy. Nagle na rękach czuje zimne łańcuchy, jeden ubek chwyta go za ramiona, drugi celuje w niego pistolet.
- Tak kolejny raz zostałem aresztowany - opowiada Marian Pawełczak ps. "Morwa”, żołnierz Armii Krajowej. - I rozpocząłem poniewierkę od więzienia do więzienia. Bez cienia nadziei, że ten koszmar kiedyś się skończy.
W piwnicy z zakonnikiem
- Ale to moje ujawnienie na niewiele się zdało. Zostałem przewieziony do Lublina na Krótką, stamtąd do piwnicy na Chopina 18 - wspomina Pawełczak.
To tutaj ubecy trzymają "politycznych”. Bez światła, bez powietrza. Z kiblem pośrodku celi.
Tę celę Marian dzieli z ojcem Julianem, zakonnikiem z klasztoru w Radecznicy. - Rozmowy z nim podtrzymywały mnie na duchu; nie pozwoliły mi się załamać. Ale wkrótce nas rozdzielono.
29 maja ‘51 zostaje zastrzelony Ludwik Czugała, zastępca przewodniczącego Wojewódzkiej Rady Narodowej w Lublinie. Ginie pod Włodawą z rąk "Żelaznego”. To stawia na nogi cały lubelski aparat bezpieczeństwa. Komuniści są rozwścieczeni. "Morwa” zostaje przewieziony na Zamek w Lublinie. To największe i najcięższe więzienie na Lubelszczyźnie. Tu jest cela śmierci.
Tu codziennie wykonywane są egzekucje.
- Stąd się już nie wracało - mówi Pawełczak.
Śmierć co raz bliżej
O 6 rano pobudka. Krzyk, bicie, straszenie. Zimna kawa, suchy chleb. Potem wiele godzin przesłuchań. Marian dostaje do podpisania akt oskarżenia. Prokurator zarzuca mu "nieszczere ujawnienie” oraz "ukrycie czynów” z podziemnej działalności.
I domaga się dla niego kary śmierci.
Mijają trzy miesiące. Po kwarantannie w baszcie "Morwa” trafia do celi nr 4 na I oddział. 15 mężczyzn zajmuje 16 metrowe pomieszczenie.
Tuż za ścianą jest cela śmierci.
- Nad ranem dochodziły stamtąd krzyki więźniów. Albo płacz... właściwie taki szloch. I odgłos szurania, jakby ktoś kogoś bezwładnie ciągnął. Potem cisza. I myśl: następnym razem to mogę być ja.
Szubienica
To trwa kilka minut. Dla "Morwy” - całą wieczność. Po chwili każą mu z powrotem wsiąść do samochodu.
Zawożą do sądu.
Taką mieli grę
"Morwa” jest pewien, że zgodnie z żądaniem prokuratora został skazany na karę śmierci. Ale w sądzie nie usłyszał wyroku. Dowiedział się tylko, że czaka go teraz więzienie we Wronkach. Jedno z najcięższych w kraju.
Tam dowiedział się od oficera polityczno-wychowawczego, że "ma piętnachę”. - Ulga? Nie. Nikomu w nic już nie wierzyłem. Nie widziałem przed sobą żadnej przyszłości. Miałem ciężką gruźlicę, której się tam nabawiłem. Jakie życie mogło mnie jeszcze czekać?
17 grudnia ‘54 Sąd Najwyższy uchylił wyrok skazujący Mariana Pawełczaka na 15 lat więzienia.
"Morwa” wychodzi na wolność.
- Poszedłem na stację. Śnieg, powietrze, wokół zwykli ludzie, toczy się życie. A ja sześć kroków w jedną stronę, sześć kroków w drugą. Dokładnie tak, jak w więziennej celi.
IPN: śladem zbrodni
IPN od kilki miesięcy prowadzi akcję "Śladami zbrodni”. Na Lubelszczyźnie historycy docierają do byłych aresztów i więzień ubeckich, odwiedzają piwnice i cele powiatowych urzędów bezpieczeństwa. Dziś te miejsca mają zupełnie inne przeznaczenie niż pół wieku temu.
Ale ślady zbrodni nie zniknęły.
Są na ścianach piwnic, drzwiach i podłogach. Kiedy z baraków w Kąkolewnicy - gdzie na oficerach AK wykonano egzekucje podobne do katyńskich - zabierano belki, były tak naszpikowane kulami, że psuły piły.
Pozostały też słowa, jak choćby te, wyryte przez więźniów w celi PUB w Radzyniu Podlaskim: "Cele więzienne to żywe groby”, "Jezu wybaw”, "Bóg z nami”. W innych są nazwiska, daty, cale modlitwy, kreski, którymi więźniowie odmierzali czas.
- Trudno powiedzieć, ile osób wyszło stamtąd żywych, a ile zostało zamordowanych. To wciąż pozostaje tajemnicą - mówi Dąbrowski. - Niektórzy tuż przed śmiercią chcieli zostawić po sobie jakiś ślad. To bezcenny materiał. Teraz musimy jeszcze dotrzeć do tych, którzy przeżyli. Niech o tym opowiedzą.
Dostałem karę śmierci
W ‘53 roku został skazany na karę śmierci. Trzy miesiące czekał na jej wykonanie, zanim objęła go amnestia.
Pożegnał się w myślach z żoną Reginą. Ze wszystkimi bliskimi. Kładł się i budził z myślą, że to jego ostatni dzień. Pogodził się ze śmiercią, więc nie modlił się o życie. Modlił się o Polskę. Żeby była Polską, choćby jego już nie było.
Dopiero przy tych słowach głos Jana się łamie. - Gdy sędzia ogłaszał wyrok, moja siostra powiedziała: W Oświęcimiu hitlerowcy zamordowali mi brata. A teraz drugiego brata mordują mi Polacy.