Szperaczka bardzo się ucieszyła, kiedy na wysypisku śmieci w Rokitnie znalazła całkiem nowy aparat telefoniczny. Niedługo potem miała na karku, policję, prokuratora i sąd, bo telefon należał do pracownika niemieckiej ambasady.
Telefon kierowcy niemieckiego ministra
Cofnijmy się kilka dni: do Lublina przyjechała minister z niemieckiej ambasady. Miała kilka spotkań z ważnymi urzędnikami. Wieczorem efektowne audi A6, którym przyjechała, zaparkowało na placu Zamkowym. Minister, jej tłumaczka i dyrektor muzeum na Majdanku poszli do restauracji. W samochodzie został tylko kierowca, który nie miał pojęcia, że w tym miejscu należy szczególnie uważać na "element”.
Nic dziwnego, że auto szybko zwróciło uwagę, złodziei, którzy tylko czekali na okazję, żeby coś ukraść. Kierowca zajęty był wypełnianiem dokumentów. W aucie paliło się światło. Na zewnątrz było już ciemno. Złodzieje bez trudu zauważyli, że na przednim siedzeniu leży torba. W środku był nowy telefon kierowcy i jakieś papiery.
Ukradli i uciekli
Złodzieje zaszli auto od tyłu. Jeden chwycił za klamkę w przednich drzwiach; były otwarte. Szybko chwycił za torbę i jeszcze szybciej uciekł. Jego kompan w tym czasie blokował drzwi od strony kierowcy, który usiłował wydostać się z samochodu. W końcu udało mu się wyskoczyć, ale żadnego ze złodziei nie dogonił. Zgłosił kradzież policji, jednak dochodzenie zostało umorzone z powodu niewykrycia sprawców.
Dlaczego złodzieje wyrzucili całkiem dobry aparat do śmieci? Nie wiadomo. Być może w ogóle nie zauważyli aparatu w torbie i telefon wraz ze śmieciami, zabrała śmieciarka.
Złodziei nie ma. Jest oskarżona
Kilka tygodniu później policja namierzyła, że skradziony aparat, ma Agnieszka T. Ta na przesłuchaniu twierdziła, że aparat znalazła w śmieciach, a szperaniem na wysypisku zajmowała się już od kilku lat. Wraz z innymi przeszukiwała każdy nowy transport.
Prokuratura przeprowadziła dochodzenie. Zakończyło się skierowaniem aktu oskarżenia do Sądu Rejonowego w Lubartowie.
"Oskarżam o to, że w Rokitnie, na składowisku odpadów komunalnych przywłaszczyła znaleziony telefon komórkowy – Nokię 6020 wartą 600 zł” – usłyszała kobieta na procesie.
– Myślałam, że ktoś ten aparat wyrzucił – tłumaczyła się w sądzie. Miała świadków na to, że aparat rzeczywiście znalazła, którzy widzieli, jak się ze znaleziska ucieszyła. Zresztą, nawet prokuratura nie podważała tego, że telefon rzeczywiście został znaleziony wśród śmieci. Mimo to, jej zdaniem było to przywłaszczenie, bo kobieta powinna zanieść aparat na policję.
W śmietniku znaczy niczyje
Sąd był innego zdania. "O rzeczach znalezionych na śmietniku każdy ma prawo pomyśleć, że właściciel je porzucił, bo chciał się ich pozbyć” – stwierdził w wyroku uniewinniającym kobietę. Agnieszka T. była przekonana, że ktoś telefon wyrzucił i może go sobie zatrzymać. I było to zgodne ze zdrowym rozsądkiem, bo zdarza się, że do kosza na śmieci trafiają całkiem dobre przedmioty. Bo po prostu nie podobają się właścicielom.
Ale wyrok uniewinniający lubartowskiego sądu nie był końcem kłopotów. Prokuratura nie odpuściła i złożyła odwołanie. Kobietę czekała jeszcze rozprawa w Sądzie Okręgowym w Lublinie. A ten znowu wydał korzystne dla niej orzeczenie.