Słowa dewaluują się szybciej niż pieniądze. Ot, weźmy chociażby „koalicję”, tak popularną jeszcze kilka miesięcy temu. Przysparza to tylko pracy językoznawcom, którzy już przygotowują nową definicja tego słowa. Coraz dobitniej widać bowiem, że koalicja, to nic innego jak okresowe łączenie się w pary polityków w celu wydania na świat rządu, ustawy lub marszałka czegokolwiek.
Z użycia wyszło również nadużywane przed kilku laty określenie „Homo sovieticus”. Być może dlatego, że śp. ks. Tischner, który je wprowadził, usiłował nadać mu negatywne zabarwienie. Człowiek sowiecki, charakteryzujący się przywiązaniem do sprawiedliwości społecznej, darmowego szkolnictwa, bezpłatnej opieki zdrowotnej i zerowego bezrobocia – obecnie jest jednak naszym pozytywnym wkładem w Unię Europejską.
Unia... To teraz słowo najmodniejsze. Każdy promuje ją jak może, a jak nie może, to przynajmniej gani. I jedno, i drugie stanowisko przynieść ma bowiem popularność wykorzystującemu je politykowi. Jeśli chodzi o samo przystąpienie do Unii, to tańsze i skuteczniejsze byłoby stworzenie jakiegoś frontu jedności narodu dla unii. Od tego jednak homo politicus oddziela się grubą czarną kreską, która, jak wiadomo, została wynaleziona w zupełnie innym celu.
Podobnie jak i referendum, które było propozycją zupełnie niestosowną w kwestii aborcji. Wszak parę lat temu w żargonie polityków aborcja występowała tak samo często, jak teraz unia. W owych czasach jednak przyjmowano, że referendum jest niedopuszczalna manipulacją i nawoływaniem do głosowania nad wartościami nie poddającymi się żadnym osądom.
Było to w czasach, gdy słowo Magdalenka kojarzyło się z wielką zmianą przy okrągłym stole, dzięki któremu nawet Jerzy Urban otrzymał swoją szansę. Teraz Magdalenka, daje szanse jedynie pospolitym bandytom, a dzieciaki wysyłają sobie esemesy z dowcipami o tanich, a dobrze uzbrojonych działkach w Magdalence. Takie życie.
Modne do niedawna słowo etos, powędrowało do lamusa wraz dekomunizacją i lustracją, a czerwoni i czarni stworzyli dość skuteczny zespół pod zupełnie nową nazwą.
Prócz unii modne jest również słowo wojna, wobec której nie sposób być obojętnym, ale raczej wypada ją piętnować. Chociaż nie bardzo wiadomo jak, gdy telewizja pokazuje uhonorowanego Oskarem aktora Hollywood, chwalącego się przyjaźnią z żołnierzem walczącym w Iraku. I to żołnierzem o polsko brzmiącym nazwisku. Widać w tym kolejny tryumf nowej strategii wojennej, w której najważniejsza jest koordynacja wywiadu, oddziałów specjalnych i propagandy.
Propaganda odeszła jednak wraz z panem Urbanem i komuną. Teraz mamy Public Relations.