W ekstraklasie
nie ma już klubu, który nie miałby w swoim składzie zagranicznego zawodnika. Przyjeżdżają różni: raz lepsi, raz gorsi. Jedni są zdziwieni, drudzy wprawiają w zdziwienie.
Do Górnika Zabrze trafił nawet Japończyk - Kimitoshi Nogawa. Zakochał się w... PKP i zamiast trenować jeździł pociągami po całym kraju
Walerij Sokolenko też miał problemy: zdobył przepiękną bramkę z rzutu wolnego, a parę godzin później wyczyn skopiował i strzelił cegłą w okno, bo zapomniał kluczy. Przyjechała policja i zrobiła się afera.
Nieudany początek w Polsce miał Vladimir Sandulović. Po kilku minutach sparingu z Mazowszem Grójec zszedł z boiska ze złamanymi żebrami. Do tej pory nie gra, ale rozkład pomieszczeń w lubelskim szpitalu przy ul. Jaczewskiego zna już na pamięć.
Trochę za stary
Wszystko zaczęło się 17 lat temu, kiedy pod siedzibę białostockiej Jagiellonii z piskiem opon zajechała zdezelowana łada. Na tablicy rejestracyjnej lśniła czerwona gwiazda. Jej pasażerowie zostali pierwszymi obcokrajowcami w ekstraklasie. Valdas Kasperavicius i Algis Mackievicius furory nie zrobili. Zwłaszcza że ten ostatni miał blisko 40 lat.
Na następców nie trzeba było długo czekać. Coraz więcej Polaków wyjeżdżało do zagranicznych klubów, a do nas trafiało coraz więcej piłkarzy. Głównie zza wschodniej granicy.
A filmy są?
Pierwszoligowemu wówczas Motorowi Lublin swoje usługi zaoferował Ukrainiec Siergiej Omeliusik. Jednak ciekawsze od jego gry były kulisy transferu zawodnika z Dynama Mińsk. Jak głosi klubowa anegdota, oprócz pieniędzy działacze z Białorusi zażyczyli sobie... kilkunastu kaset wideo z filmami. Niekoniecznie dla dzieci.
Piłkarz jadł głównie cebulę ze słoniną, a do mieszkania... - Wystarczał mu mały pokoik w budynku klubowym i był zadowolony. Za Bugiem była wtedy taka bieda, że aż piszczało. Długo mu dokuczali za tę cebulę. Czuć było w całym klubie. A jak grał? Nie był to jakiś wirtuoz. Pamiętam, że strzelił bramkę w meczu z GKS Katowice - wspomina trener Waldemar Wiater.
Po Omeliusiku pojawili się kolejni. Borys Biełoszapka posadził na ławce rezerwowych zdobywcę "Złotych Butów” katowickiego "Sportu” - Dariusza Opolskiego. Siergiej Michaiłow związał się z Lublinem i do dziś pracuje w Motorze.
Najgorsza strona
- Benny, jak ty te nogi ustawiasz. Nie wykręcaj tak stóp bo sobie krzywdę zrobisz - Ryszard Kuźma strofuje Bernarda Ocholeche.
19-latek miał zostać piłkarzem Wisły Kraków, trafił w końcu do Lublina; do Motoru. - Mieszkałem z nim przez kilka dni w pokoju, zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Jest bardzo religijny, po treningu idzie do domu i czyta Biblię. Później bierze się za słownik polsko-angielski i uczy się. W wolnych chwilach śpi - mówi trener Kuźma.
Niestety, Ocholeche zdążył już poznać Lublin od najgorszej strony: kilka miesięcy temu miasto zostało oblepione rasistowskimi plakatami ze zdjęciem Bernarda. - Nie wiem, czego oni chcą. Przecież nie jestem kosmitą, nie spadłem tu z nieba. W Lagos mieszka wielu białych i nikt nie robi im przykrości. Dlaczego mi dokuczają? To jest nienormalne, nie rozumiem - dziwi się Ocholeche.
Uchatka
Transfery zagranicznych gwiazd do wielkich klubów nikogo nie dziwią. Piłkarze z Ghany, z Senegalu zarabiają miliony, a kosztują dziesiątki milionów dolarów. Ale co w zamojskiej okręgówce robią piłkarze z Nigerii, a w Łukowie sportowcy z Konga?
- Przyjechali w maju. Było bardzo zimno, a oni w krótkich spodenkach i podkoszulkach. W hotelu skombinowali sobie cieplejszą odzież. Jeden czapkę uchatkę, drugi wełniane rękawice i tak paradowali po Łukowie, w tych krótkich spodenkach - Andrzej Suchodolski, trener Orląt wspomina przyjazd swoich podopiecznych z Konga. - Wysłałem ich po zakupy. Otrzymali 50 zł i polecenie zdobycia pożywienia. I to było najdroższe śniadanie w moim życiu. Kupili chleb, a spytani o resztę popatrzyli na siebie ze zdziwieniem. Ale powoli uczą się życia w Polsce - śmieje się szkoleniowiec.
Massiki Lukeba i Bajikira Kibeboka porozumiewają się jedynie po francusku. - A szkopuł w tym, że u nas Francuzów brak. Stworzyliśmy język migowy i jakoś się komunikujemy. Są bardzo pojętni. Z polskim jeszcze im nie idzie, ale zanim przyjechali, już umieli przeklinać po naszemu - dziwi się Suchodolski. - Jakim cudem?
Z nożem w ręku
Tymczasem w Tomaszowie Lubelskim furorę zrobił Franky Egharevba. - To był ciekawy chłopak. Zagrał dwa mecze i od razu przybiegał po podwyżkę. Kiedy udało się go doprowadzić do stanu równowagi, historia się powtarzała. Prowadził sportowy tryb życia, więc zastanawiało nas dlaczego Franky ma ciągle pustą kieszeń i ciągle jest w potrzebie - wspomina Stanisław Pryciuk, dyrektor Tomasovii.
Odpowiedź okazała się banalnie prosta: dziewczyny. - Leciały na niego, a on nie potrafił się oprzeć - mówią byli koledzy klubowi.
Franky trafił w końcu do II-ligowego Śląska Wrocław. Tam zrobiło się o nim głośno dopiero, gdy został zatrzymany przez policję... półnagi, z nożem w ręku, w czasie pogoni za innym piłkarzem.
Podobno poszło o kobietę.