Poznałam jednego, a zobaczyłam kilku. Kilku Adasiów. Wchodzili, wychodzili, kręcili się, podśpiewywali i gadali jeden przez drugiego. Tym samym głosem, który dźwięczał mi w głowie jak syrena alarmowa. Zwielokrotnieni, sklonowani, odkalkowani. Śnię? Pijacki koszmar na trzeźwo? Zwariowałam? - Spokojnie. Nas jest po prostu trzech - śmieje się Adaś.
- Najlepszy numer, to jak teść odwiedził moją przyszłą żonę w pracy - Rysio śmieje w głos. - Minęliśmy się w drzwiach windy. Ja wysiadłem, on wsiadł. Wjeżdża na górę, patrzy, a tu znowu ja się pakuję do windy. Zgłupiał. Idzie do córki, do sekretariatu, a tam ni mniej, ni więcej, tylko ja. Poprosił o wodę, usiadł, ochłonął chwilę i wreszcie mówi: Co jest, wszędzie widzę tego twojego narzeczonego, obsesję mam jakąś, czy co?
Każdy z nich ma w pamięci mnóstwo zabawnych zdarzeń. Właściwie codziennie coś im się przytrafia. Na ulicy, w sklepie, w pracy. Nie tłumaczą się, nie prostują pomyłek, odpowiadają na pozdrowienia nieznajomych. I całkiem im z tym wygodnie. Bo jakoś tak się składa, że odkąd się urodzili, wciąż są razem. Od początku idą łeb w łeb, ramię w ramię. Jakby przemierzali tę samą linię życia. Każdy po swojemu. Jednak ciągle razem.
Kinder niespodzianka
Plan państwa Siwków zakładał na początek syna - jednego, pierworodnego. Wykonanie planu lekarze określili wkrótce na dwieście procent i uprzedzili rodziców, że można spodziewać się dwójki potomstwa. Bliźniaki, pomyśleli Siwkowie, to w sumie podwójna radość za jednym zamachem. I czekali spokojnie na rozwiązanie. Pierwszy przepchnął się na świat Rysio, pół godziny później Mariusz. A ostatni, jak z kinder niespodzianki, wyskoczył Adam. Nadprogramowo. I zszokował wszystkich na porodówce. Dołączając do starszych braci. Identycznych, nie do odróżnienia - trzech, jak spod jednego szablonu.
I tak trójka okazała się szczęśliwa dla rodziny Siwków. Trzeciego kwietnia przyniosła im trzech synów, kawałek lokalnej sławy (gazety nie omieszkały o nich napisać), a zaraz potem trzypokojowe mieszkanie w bloku na lubelskich Makach. Specjalnie od miasta dla trojaczków.
Trzej muszkieterowie
A potem się zaczęło.
Potrójne komplety identycznych ubrań i butów - więc potrójne kolejki w komunistycznej rzeczywistości reglamentowanej kartkami i widzimisię sprzedawczyni.
Jeśli przeziębienie to sprawiedliwie. U trzech po kolei. Albo równocześnie. Operacja na oczy - u trzech. Tego samego dnia, ale jeden po drugim, żeby lekarzom się nie pomyliło i nie zoperowali tego samego chłopca ponownie.
Potrójne zabawki. Książki, płyty, znaczki. Wszystko takie samiuteńkie, bez ryski różnicy. Żeby żaden z nich nie czuł się gorszy, pominięty. Wszystko razy trzy. Albo podzielić przez trzy.
- No i co trojaki?!... - zaczepiali ich osiedlowi cwaniaczkowie. - Tacyście mocni, bo tylu was jest?!
I nieraz dochodziło do bójki. Jak któryś z braci obrywał na podwórku, ruszali do walki na śmierć i życie. Jak trzej muszkieterowie.
W szkole pani rozsadziła ich w oddzielnych ławkach i kazała naszyć na fartuszkach plakietki z imionami.
- Siwek! Do odpowiedzi! - wołali nauczyciele patrząc w dziennik.
A oni podrywali się równocześnie i zazwyczaj kończyło się tak, że odpowiadali wszyscy, jeden za drugim. Taka sprawiedliwość. Nieraz wychodziła im bokiem, bo trzech widać lepiej, niż jednego.
Na jednym prawku
Ale czasami się opłaciło. Jeden z nich zrobił prawo jazdy. Złożyli się i wspólnie kupili samochód. Jeździli nim wszyscy trzej. Na tym jednym "prawku”. Po kolei, na zmianę. W dodatku bardzo podobnie. Pewnie, ale bezpiecznie. Bez młodzieńczej brawury, która szybko odeszła w niepamięć.
Przyjaciół też mają tych samych. Waldek Sołyga nie może ich nachwalić. Jacy precyzyjni, dokładni, wręcz pedantyczni. Bardzo weseli.
Słuchają tej samej muzyki, piją to samo piwo. Filmy też te same. Ubrania kupują łudząco podobne, chociaż się nie umawiają. Tak jakoś wychodzi. W szkole razem, w pracy wiele lat razem, święta, weekendy na działce, urodziny (w tym roku trzydzieste) - razem.
- Czy się nam to nie nudzi? - Mariusz patrzy na mnie zdziwiony. - Niby dlaczego? Przecież każdy z nas jest inny, całkiem inny. Chociaż na pierwszy rzut oka taki sam.
Rysio, Mariusz, Adaś
Więc potraktujmy ich indywidualnie. Zacznijmy od Ryszarda. Pierwszy na świecie i tak się jakoś układało, że dalej też. Pierwszy zrobił prawo jazdy (- Ale za moje pieniądze, wtrąca natychmiast Adam), pierwszy się ożenił (- Ale to na Adasia moja żona najpierw zwróciła uwagę, przyznaje sprawiedliwie Rysiek). Pierwszy został ojcem, urządził dla rodziny prawdziwy dom. Po prostu do wszystkiego mu zawsze było spieszno. Nawet pierwszy rzucił palenie, a za nim konsekwentnie bracia.
Ale to o Adamie, ostatnim z trójki, którego narodziny najbardziej wszystkich zaskoczyły, mówią: "Menedżer”. Bo w szkole najlepiej się uczył, a potem namówił braci, żeby wspólnie założyli firmę remontową. Pewnie ciągnęliby ją do dzisiaj, gdyby nie kilku niesolidnych dłużników i nie ten piekielny VAT w budownictwie. Adam to facet przedsiębiorczy. Ciągle myśli o tym, co mogliby robić razem. Ostatnio wymyślił, że powinni otworzyć restaurację. Wszyscy trzej świetnie gotują, mają zamiłowanie do polskiej kuchni (golonka, flaki, bigos - to ich popisowe dania), Rysio w dodatku jest dyplomowanym kucharzem, więc wszystko im sprzyja. Kto wie?... Może za jakiś czas lublinianie będą zajadać się schabowym u "Tych Trzech”?... Wszystko możliwe, mówi Adam poważnie.
A Mariusz, ten średni, środkowy, to dusza towarzystwa. Podobno najweselszy, najbardziej pogodny i życzliwy (chociaż mnie się wydaje, że wszyscy trzej śmieją się tak samo, bez chwili przerwy, szczerym, zaraźliwym śmiechem). Ludzie lgną do niego, jak pszczoły do miodu.
- Może to dlatego... - przyjaciel trojaczków ścisza głos - że Mariusz jeszcze się nie ożenił... Jest wolny, otwarty na ludzi. A kobieta to wiadomo - zawsze trochę zmienia człowieka na swoją modłę...
Och, te kobiety...
No właśnie, kobiety.
Nie szukali ich zbyt długo dla siebie. Trafili szybko i celnie. W warszawskiej firmie, gdzie pracowali we trzech (jakżeby inaczej!) były dwie sekretarki. Pierwsza z nich wyszła za Rysia, druga za Adama. Zabrakło trzeciej dla Mariusza.
- No, ale nie zostawiliśmy brata w potrzebie! - śmieje się Ryszard. - Moja żona zapoznała go ze swoją koleżanką i zdaje się, że coś z tego będzie...
- Najwyższa pora się żenić, bracie! - dodaje z uśmiechem Adaś. - Zobaczysz, jak to jest, nie możesz być gorszy od nas - mówi z satysfakcją.
Jednak o płci pięknej ciężko się z nimi rozmawia. Mają swoje panie i koniec. Niczego więcej się nie dowiem. A jeśli chodzi o ich typ urody...
- Podobają nam się całkiem inne kobiety - stwierdza Adam kategorycznie.
- Zupełnie inne - kiwa głową Rysio.
- Zdecydowanie inne - wchodzi mu w słowo Mariusz.
I właściwie trudno się dziwić, że tak mówią. Zgodnie, jednym głosem. Bo o ile pracą można się dzielić, dokumentami i samochodem od biedy też, to z kobietami lepiej nie ryzykować. I bezpieczniej zawczasu schodzić sobie z drogi, nawet za cenę zmiany gustu.
W imię męskiej solidarności zespolonej więzami krwi.
Potrójnie wyjątkowej.