Pielgrzymki zawsze były ważnym wydarzeniem w życiu chrześcijan, przybierając w kolejnych epokach różne formy kulturowe. Zawsze jednak najważniejszy jest ich cel. Niektórzy udają się do sanktuarium dla pokuty, inni z prośbami, kolejni, aby za coś podziękować. I tym różnią się od turystów, chociaż tak samo można pielgrzymować pieszo, rowerem i samochodem.
d
W Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w krakowskich Łagiewnikach, w przedsionku świątyni, wije się kolejka. Nie widać tu ani słynnego obrazu „Jezu ufam Tobie”, ani nawet portretu błogosławionej siostry Faustyny. W sobotnie popołudnie nie ma wielkich tłumów, w samej świątyni modli się kilkanaście osób, kilkadziesiąt wędruje po wewnętrznej galeryjce wokół wyniosłego budynku.
Jedyną jego ozdobą jest targane wichrem metalowe drzewo za ołtarzem. Największe modlitewne skupienie wyczuwa się w przedsionku. Kolejne osoby z pochylonymi głowami dochodzą do ściany, wznoszą ramiona i obejmują dłońmi coś wystającego ze ściany. Nawet chcąc jedynie odczytać napis, trzeba stanąć w kolejce, bo głupio tak rozmodlonym ludziom zaglądać przez ramię. Za półkolistą szybą widać opieczętowaną czerwonym lakiem, grudkę białej skały –
kamień z Golgoty.
Na zewnątrz, w okolicznych kramikach, o wiele bardziej kolorowo. Oferowane tu dewocjonalia zaspokoić mogą wszelkie gusty – i te kiczowate, i te wyrafinowane. Różańce, święte obrazki, książki – bardzo surowe lub barwne, a nawet fosforyzujące. Ceny również zróżnicowane, nawet za dwa złote można już rodzinie przywieźć pamiątkę z pielgrzymki.
Podobnie w Częstochowie – najsłynniejszym polskim sanktuarium. Tu jednak, przez setki lat, nagromadziły się tysiące darów wotywnych, jakimi wierni dziękowali za cudowne uzdrowienia lub spełnienie innych próśb.
– No rozumiem, że ludzie dają kosztowną biżuterię, czy medale. Ale te odlewane ze srebra płucka czy inne organy... To już chyba przesada –dziwią się nastolatki z Lublina. Jednak, podobnie jak zagraniczni goście, z niekłamanym podziwem oglądają kolekcję medali i słynny długopis –wszystko, co Lech Wałęsa złożył w darze swojej patronce.
Największym jednak zainteresowaniem cieszy się skarbiec, przed którym ciągnie się kilkudziesięciometrowa kolejka. Pełno też ludzi na wałach. Wielbiciele sienkiewiczowskiego „Potopu” rozważają, jak Kmicic zniszczył wielką armatę. Mijają rozmodlonych, przyklękających pątników, których zatrzymuje kolejnymi stacjami
Droga Krzyżowa.
W klasztornej sali, gdzie umieszczono „Drogę Krzyżową” pędzla Jerzy Dudy-Gracza, ludzi niewielu. A chłodniej tu i dzieło sztuki jest niezwykłe. Męka Pańska usytuowana jest we współczesnych realiach. Na kolejnych obrazach Jezus niesie krzyż i prawie nikt go nie zauważa, upada, a w tle ludzie szykują się do Wielkanocy. Ostatni obraz pokazuje tłum wokół Jasnej Góry i przenikający przez pątników wizerunek Jezusa.
Na razie tłumu nie ma, ale w Częstochowie już pełno pielgrzymów i turystów. Na wielkich parkingach wokół klasztoru mnóstwo samochodów, pole kempingowe mieni się kolorowymi namiotami, a przecież największa pielgrzymka dotrze tu dopiero za dwa tygodnie. Wielu wiernych do Janogórskiej Panienki woli jednak pielgrzymować samotnie, nawet jeśli wcześniej byli tu w licznej grupie.
– Byłam tu ponad 20 lat temu – opowiada pani Anna. – Zobaczyłam ludzi, którzy pisali coś na karteczkach i wrzucali je do puszki z napisem „Podziękowania i prośby do Matki Bożej”. Pomyślałam, że oni muszą wierzyć, iż zostaną wysłuchani. Zrobiłam dokładnie to samo. Poprosiłam Matkę Boską, aby mój ojciec przestał pić. To był dla mnie koszmar, z którym nigdy nie mogłam się pogodzić. I przestał pić! Odzyskałam dom i wciąż
wracam, aby podziękować.
Dziś z Chełma, a w niedzielę z Lublina rusza 25., Jubileuszowa Lubelska Piesza Pielgrzymka na Jasną Górę. Organizatorzy zapraszali na nią młodzież, starszych i rodziny, aby podziękować Bogu za wszelkie łaski, jakimi obdarzał Lubelską Pielgrzymkę, za wszystkich ludzi, którzy pomagali pielgrzymować i z którymi tworzyli wspólnotę.
– Bo Kościół to wspólnota, a pielgrzymka to nie tylko rekolekcje w drodze i modlitwa w indywidualnych i powszechnych intencjach, ale też i spotkania z ludźmi – tłumaczy ks. Józef Dziduch, niestrudzony organizator kolejnych pielgrzymek.
A jest to nie tylko wielkie przedsięwzięcie religijne, ale i organizacyjne. Wprawdzie pątników jest mniej niż na początku lat 80. Wtedy bywały lata gdy z Lubelszczyzny szło nawet 11 tys. osób. Ale i entuzjazm ludzi przyjmujących pątników na noclegi też nieco już przygasł.
– W tym roku mamy jubileusz – mówi ks. Jacek Pyter z parafii w Księżomierzu. – Parafia liczy 1500 wiernych, a przyjmowaliśmy już i po 6000 pielgrzymów. W tym roku będzie pewnie ze 3000. Już na nich czekamy.
W Częstochowie czekają także. Sporo pielgrzymów śpi na świeżym powietrzu, ale cześć trafia pod dachy mieszkańców miasta.
– Do nas co roku przychodzą dziewczyny z Lubawy – mówi Helena Kinkiel. – Zawsze jest kilka, które już były, a z nimi przychodzą nowe, bywało nawet i po 30 na noclegu. Synowa przygotowuje dla nich wielki garnek zupy, ale mają też coś swojego do jedzenia.
Pojawiają się ok. piętnastej i od razu biegną kolejno do łazienki. Wieczorem wychodzą na nabożeństwo i wracają około północy. Następnego dnia rano, kiedy gospodarze jeszcze śpią, pątniczki już wychodzą plecakami, zostawiają tylko kartkę z podziękowaniami. A potem zawsze przysyłają kartki na święta.
– Trzeba ludziom pomagać – mówi syn pani Heleny, Julian Kinkel, który po latach na emigracji w Kanadzie wrócił do Polski. – Mnie i żonie często pomagali zupełnie obcy ludzie, więc chociaż tak możemy się odwdzięczyć za to dobro.