Rozmowa z Beatą Stelmaszczuk z Lublina, mistrzynią w siłowaniu na rękę
- Nieee, nie każdemu. To nierealne.
• Czemu?
- Mężczyźni są inaczej skonstruowani. To kwestia genetyki. Pokonam kolegów, którzy ważą tyle samo co ja, czyli 64 kg, a nie znają techniki.
• Jakie trzeba mieć predyspozycje do tego sportu?
- Siłę i technikę można wyszkolić. Generalnie, ci, co jeżdżą na zawody, już byli na przykład najsilniejsi w szkole. Chociaż też nie zawsze - była taka niepozorna dziewczyna, Walentyna Zaklicka. Już nie startuje, ale w 2004 roku była najsilniejszą Polką. Rok później odebrałam jej ten tytuł.
• Właśnie, tytuły. Masz chyba sporo medali i pucharów na koncie?
- Mistrzyni Polski, Puchar Polski, mistrzyni Pomorza i masę innych. Poza krajem zdobyłam dwa lata temu czwarte miejsce w mistrzostwach Europy, na mistrzostwach świata też miałam czwarte miejsce. Najbardziej cenię mistrzostwo Polski sprzed trzech lat. To były dla mnie pierwsze, najważniejsze zawody. Walczyłam z tytankami.
• Tytankami?
- To te kobiety, które od wielu lat zachowały tytuł. Ja w mistrzostwach zdobyłam dwa medale: za lewą i prawą rękę.
• Pamiętasz swoją pierwszą walkę?
- Zaczynałam od siłowania się w barach z kolegami. Potem od serdecznego przyjaciela, który chodził po siłowniach, dowiedziałam się, że Klub Sportowy Paco organizuje otwarte mistrzostwa Polski południowo-wschodniej. Przyszłam, stanęłam i wygrałam.
• Kiedy to było?
- Pięć lat temu. Wtedy walczyło 7, może 8 zawodniczek. Sport dopiero się rozwijał. Nie ma porównania z tym, co się teraz dzieje.
• A co się dzieje?
- Teraz z roku na rok jest coraz więcej osób siłujących się na rękę. W kraju działają 33 grupy. Jak zaczynałam to może było z 15. Teraz chciałabym wbić się do pierwszej światowej trójki. O to będzie coraz trudniej, z roku na rok poziom jest coraz wyższy. W 2005 roku na mistrzostwach świata startowali zawodnicy z 25 państw, w tym roku przyjechali z 50.
• Co mówią o twoich zainteresowaniach koledzy?
- Znajomi na początku się dziwili. Teraz już mniej. Dla mnie to duża adrenalina, kiedy staję do walki. Chęć, żeby się sprawdzić. Z każdych zawodów przywożę nowe doświadczenia.
• Podobne wrażenia można mieć też, trenując inne dyscypliny.
- Tutaj jest masa ludzi, z którymi mam świetny kontakt, jesteśmy jak jedna rodzina. Pracuję w firmie ochroniarskiej; jestem w ochronie sądu dla nieletnich. I nie mam problemu z pogodzeniem pracy ze sportem, bo firma sponsoruje mój udział w zawodach.
• Podczas zawodów słychać trzask kości?
- Miałam takie przypadki. Pierwszy raz na turnieju o puchar Paco. Siłujemy się, a tu nagle straszny huk, kupa krzyku. Drugi raz przytrafił się na początku listopada, podczas pucharu Polski w Rumii. To była finałowa walka z Marleną Wawrzyniak. Usłyszałam chrupnięcie i w pierwszej chwili nie wiedziałam czy to moja, czy jej. Byłam w szoku. Jej. Ma zadrutowaną rękę, czeka ją kolejna operacja. Potem dzwoniłam do niej codziennie i nawzajem się pocieszałyśmy.
• Złamana ręka to koniec kariery?
- Słyszałam, że Marlena chce nadal walczyć. Znam też człowieka - do którego mam wielki szacunek - który miał trzy razy złamaną rękę, a nadal startuje i nadal wygrywa.
• Jak się czujesz po tych zdarzeniach?
- Marlena miała złamaną rękę, a mnie to bolało. Poprzednim razem przez pół roku nie mogłam normalnie się siłować. Bałam się, że zrobię krzywdę. Teraz szykuję się do Pucharu Świata Profesjonalistów Nemiroff 2007 w Warszawie, tam okaże się, czy nie mam już psychicznej blokady.