Czują się samotne, niezrozumiane, opuszczone. Albo wręcz przeciwnie - duszą się od nadmiaru rodzicielskiej opieki. Jest im źle, albo za dobrze. Dlatego pewnego dnia pakują plecak i znikają z domu. Na dzień, tydzień, albo na zawsze
Teresa wstała rano. Kupiła świeże bułki na śniadanie dla Oli. Na stole zostawiła 20 zł. Na bilet, lody i basen. Żeby się Oli nie nudziło, kiedy ona będzie ślęczeć nad fakturami w biurze. - Za tydzień miałyśmy wyjechać nad morze - wspomina Teresa. - Dobry pensjonat, znany kurort. Bardzo się cieszyłam, że spędzimy ten urlop razem.
- Myślałam, że wyjadę z dziewczynami nad jezioro, do domku Kaśki. To nie miało być nic nadzwyczajnego, ale przynajmniej trochę luzu - opowiada Ola. - Sama z koleżankami? Matka nie chciała nawet o tym słyszeć; że niby jestem za młoda, a teraz wszędzie mordują i gwałcą. No i oczywiście picie, ćpanie, seks... Uparła się, żebyśmy razem jechały na wczasy do Sopotu. Wściekłam się, ale co z tego?...
Teresie zeszło tego dnia trochę dłużej w pracy. Do domu wróciła po osiemnastej. Nie zdziwiła się, że nie ma Oli; przecież są wakacje. Przygrzała sobie obiad i... zasnęła przed telewizorem.
Kiedy się obudziła, na dworze było ciemno. Pobiegła do pokoju, ale Olki nie było. Szybko złapała za telefon: komórka córki była wyłączona. - I wtedy oblał mnie zimny pot... - Teresie drży głos, gdy o tym mówi. - Utopiła się, pomyślałam. Albo wpadła pod samochód. W każdym razie stało się coś strasznego...
Telefony po koleżankach, rodzinie, wreszcie na pogotowie i w końcu wizyta na policji.
- 15-latka? Jedynaczka? Pani ją sama wychowuje? Policjant wypytywał mnie z takim dziwnym uśmiechem - wspomina Teresa. - To może córka gdzieś się urwała?
Zdębiałam. - Ola to bardzo dobre dziecko, nigdy by mi czegoś takiego nie zrobiła - wrzasnęłam na niego. - Ptasiego mleka jej nie brakowało. Szukajcie jej!!!
Potem był koszmar. Teresa przez trzy dni nie zmrużyła oka.
Była we wszystkich miejscach, w których mogła pojawić się Ola: na basenie, w knajpach. Nawet w kinie. - Dwa razy dziennie dzwoniłam na policję: Róbcie coś! Ale nikt nic nie wiedział. Ola zapadła się pod ziemię.
Aż tu nagle... - Zadzwoniła do mnie koleżanka Oli. Powiedziała, że na basenie kilka dni wcześniej dziewczyny poznały fajnych ludzi. Tak właśnie ich określiła: fajni. Podobno studenci. Podobno archeologii. Podobno podróżowali po całej Polsce. Podobno Olka była nimi zachwycona.
Dopiero po tym telefonie Teresa zauważyła, że w pokoju córki brakuje kilku drobiazgów: zielonego swetra, ulubionego pluszaka, kosmetyków. - I wtedy coś mi zaczęło świtać - mówi Teresa. - Jakaś nadzieja, że może Ola żyje, że nic się jej nie stało. I takie niedowierzanie z rodzącą się złością: czy ona byłaby w stanie uciec z domu?
No to wyszłam
Olka wróciła do domu po pięciu dniach. Głodna, zmęczona, milcząca. - Przepraszam - burknęła do matki od niechcenia i zamknęła się w pokoju.
Potem były krzyki i płacz. I pytania: Dlaczego? Czemuś mi to, córciu, zrobiła?!
Do szczerej rozmowy doszło jednak dopiero po tygodniu, u pani psycholog. Ola wyrzuciła z siebie wszystkie żale:
- Jakbyś mi pozwoliła jechać nad jezioro, to by tego nie było. Pojechały wszystkie dziewczyny, tylko nie ja. Tak samo jak rok wcześniej i za każdym razem, kiedy prosiłam cię o jakieś wyjście na dłużej. No to wreszcie sobie wyszłam.
Dlaczego uciekają
- Uciekają od zbyt rygorystycznych rodziców, którzy kompletnie ograniczają im wolność. Uciekają od nadopiekuńczych rodziców, bo od nich też pragną wyrwać się na wolność. Wreszcie od samotności, przemocy psychicznej i fizycznej, nadmiernych wymagań, którym nie są w stanie sprostać, od bezsilności i rozpaczy - wylicza Ewa Jakoniuk, psycholog z Fundacji Itaka zajmującej się poszukiwaniem zaginionych osób.
Ucieczka, zdaniem Jakoniuk, to ostateczny krzyk rozpaczy; żeby rodzice wreszcie usłyszeli. - Ale każdy taki incydent to obciążenie na resztę życia. Na ucieczce młodzi ludzie albo sami biorą udział w różnych działaniach przestępczych, albo padają ofiarami przestępstwa.
Największa grupa zaginionych to młodzi ludzie w wieku od 14 do 17 lat. W ubiegłym roku na 150 wszystkich zaginięć na Lubelszczyźnie, aż 93 dotyczyły tej grupy.
- Są wakacje, ogólny luz, przyzwolenie na różne swobodne zachowania. Młodzież jest otwarta na nowe znajomości, które często kończą się wspólnym wyjazdem w nieznane - tłumaczy Iwona Sztajner, kierownik Poradni Profilaktyki i Terapii Uzależnień Monar w Lublinie. - My zbieramy żniwo po wakacjach, kiedy przychodzą do nas dzieci, które "na gigancie” po raz pierwszy brały albo piły.
Uciekają coraz młodsi; nawet dzieci, które jeszcze nie skończyły 10 lat. Każdego roku policja przyjmuje 150 zgłoszeń o zaginięciach dzieci poniżej 6 roku życia, 1,5 tys. w wieku od 7 do 13 lat i ok. 10 tys. w wieku od 14 do 17 lat.
- Większość z nich szczęśliwie się odnajduje po kilku dniach - mówi Barbara Wróblewska z lubelskiej policji.
Większość. Tzn. że nie wszystkie.