W dniu, kiedy urodziła mu się córka, żywioł pochłonął cały jego dobytek. Jednak dzięki wielkim sercom ludzi odbudował dom, do którego mogła wrócić jego rodzina
- To były sekundy, nie wiem, jak uszliśmy z życiem. Huragan rozwalał wszystko, meble fruwały po domu, nasza krew pryskała na ściany. Nic mi nie zostało, ale z gospodarstwa zostały tylko mury domu - rozpaczał dzień po tragedii Stanisław Jach.
- Przeżyłam 64 lata i co z tego teraz mam? - płakała jego mama, Zofia Jach.
A było tak pięknie...
- W niedzielę rano żona urodziła córkę. Dzięki Bogu, że po terminie, bo maleństwo nie przeżyłoby tej nawałnicy - płakał pan Stanisław. Nie miał nawet gdzie przyjąć swojej rodziny po powrocie ze szpitala. Dlatego pani Jachowa z małą Wiktorią musiała spędzić jakiś czas w domu swojej mamy.
- Remont zrobiłem za całe pieniądze, żeby żona i dziecko miały wygody. Kupiłem szafki, lodówkę, pralkę, zrobiłem łazienkę. A teraz nic nie zostało...
Wszystkie kobiety ze wsi pomagały Jachom sprzątać dom. Mężczyźni wzięli się za gospodarstwo. Ktoś przyniósł swoje okna.
- W życiu nie widziałam takiej tragedii, a żyję 82 lata - ocierała łzy sąsiadka Helena Mazowiecka. - Teraz nawet dla dziecka nie mają za co kupić łóżeczka.
Na pomoc
Na stacji paliw w Dąbrowie stanęły 3 puszki na pieniądze. - Każdy coś wrzucił przy kasie. Niektórzy 2 zł, inni nawet po 50 zł - wspomina Damian Sawul. - Wieść o tragedii Jachów szybko się rozniosła. Nie tylko miejscowi, ale też przyjezdni wiedzieli komu i dlaczego pomagają. Robili to naprawdę z przekonaniem.
Koledzy z pracy pana Stanisława natychmiast pobiegli do księdza z pobliskiego kościoła. Razem zastanawiali się, jak włączyć do pomocy okoliczne wsie. Zapadła decyzja: po niedzielnej mszy pod kościołem będzie zbiórka pieniędzy.
Ale w pierwszych dniach po tragedii bardziej od pieniędzy potrzeba było rąk do pracy. I tych nie zabrakło. - Pojechałem do Stasia następnego dnia - mówi Wojtek Ozga, kolega Stanisława i strażak z OSP, który uczestniczył w akcji usuwania połamanych drzew po katastrofie. - Na wszelki wypadek wziąłem rękawice robocze. Patrzę, a tu całe gospodarstwo ludzi, z 50 osób. Wszyscy przyjechali pomóc. Od razu wzięliśmy się do roboty. I było w tym coś tak spontanicznego, pięknego, że naprawdę chciało się pracować wiele godzin, bez odpoczynku.
Widziałem ciemność straszną
- Też się dorzuciłem, bo to był po prostu taki nasz ludzki obowiązek - dodaje Alfred Nikiszyn, gospodarz z pobliskiej wsi. - Widziałem ten lej, tę ciemność straszną. To było jak koniec świata. Po wszystkim wsiadłem na rower i pojechałem tam. Widok u Jachów był przerażający: dach zdjęło, beton ze studni zerwało, rujnacja jak po wojnie... Dobrze, że dziecka wtedy nie było, dobrze, że nikogo nie zabiło...
Na wysokości zadania stanął też urząd gminy. Rodzina Jachów dostała zasiłek i materiały budowlane. Wójt wysłał 4 pracowników do porządkowania i murarza, który zajął się przewodami kominowymi. - Byłem tam zaraz po tragedii. Obraz, którego się nie zapomina... - mówi Sławomir Czubacki, zastępca wójta Ludwina. - Ten, kto to zobaczył, nie mógł nie pomóc.
Poza "oficjalną” pomocą urzędnicy zrobili składkę. Zebrali ok. 2 tys. zł. - Trzeba być człowiekiem i widzieć ludzkie nieszczęście - mówi jeden z anonimowych ofiarodawców.
Ludziom trzeba pomagać
Nie zawiedliśmy się.
Na drugi dzień w naszej redakcji rozdzwoniły się telefony. Od razu znalazła się lodówka, pralka, meble, łóżeczko, pieluchy, kosmetyki dla niemowląt, śpioszki i ubranka.
Firma Media Markt z Lublina przekazała rodzinie Jachów pralkę. Lodówkę kupił prezes Lubelskiego Rynku Hurtowego "Elizówka”. Wyprawkę kupiła Lubelska Izba Aptekarska. Również firma Cefarm wsparła rodzinę Jachów paczką z pieluchami, zasypkami, oliwkami.
Z ofertą pomocy dzwonili również Czytelnicy. - Ludziom trzeba pomagać, zwłaszcza takim, którzy stracili wszystko. Pomyśleliśmy, żeby dołożyć swoją cegiełkę i dać dla dziecka łóżeczko z materacem - mówi Małgorzata Dąbrowska z Lublina.
- Bardzo się cieszę, że mam dziecko i że tak wiele osób jest mi życzliwych, tak wiele osób chce pomóc. To pocieszające po tej ogromnej tragedii, która nas spotkała - nie krył wzruszenia Stanisław Jach.
Żeby stanęli na nogi
Teraz dom państwa Jachów ma nowy dach. Są już okna, pomieszczenia zostały odmalowane. - Żona z córeczką wróciły. Dom nadaje się do mieszkania - mówi Stanisław Jach. Dary ciągle napływają. Tydzień temu trafiły do niego kolejne od naszych czytelniczek z Lublina. Jedna z nich przekazała rodzinie z Kolonii Dratów kanapę, druga regał i stolik. W transporcie mebli pomogła Gminna Spółdzielnia "Samopomoc Chłopska” z Ludwina, która użyczyła samochód z kierowcą.
- Mam nadzieję, że meble posłużą im kilka lat, dopóki nie staną na nogi i nie będą mogli sobie kupić nowych - mówi pani Halina, czytelniczka z Lublina.
Egzamin z człowieczeństwa
- Słyszałem to - przyznaje Czubacki. - I powiem jedno: to podłe i niesprawiedliwe. Mam nadzieję, że żadna z osób, która tak mówi, nigdy nie będzie musiała przeżywać tego, co rodzina Jachów. Kto wtedy tam nie był, nie jest w stanie wyobrazić sobie, co czuł Stanisław Jach widząc, jak dach fruwa nad jego głową. A co czuła jego żona? Na szczęście, nie zabrakło ludzi, którzy pokazali wielkie serce i zdali egzamin z człowieczeństwa na piątkę z plusem.