To nie na pełnym morzu jest niebezpiecznie, ale przy lądzie - mówi jachtowy kapitan żeglugi wielkiej, Ziemowit Barański. Dowódca żaglowca Fryderyk Chopin. Człowiek, który 12 razy okrążył kulę ziemską, a dziś nad jeziorem Piaseczno uczy młodzież trudnej sztuki opanowania żywiołu
Nie urodził się nad morzem, ale w Skarżysku-Kamiennej. Studiował chemię w Lublinie, lecz od najmłodszych lat ciągnęło go do wody. - Pływam od lat 50., kapitanem zostałem w 1961 roku - mówi. Do dziś dowodzi Fryderykiem Chopinem: 55-metrowym kolosem, z 50 osobami na pokładzie i żaglami o powierzchni 1200 mkw.
Zaczynał na małych jachtach pływających po jeziorach mazurskich. W końcu przepłynął 250 tys. mil. To tak, jakby 12 razy okrążył kulę ziemską choć... nigdy nie był w okolicach Australii, Nowej Zelandii czy Chin. - A tak to wszędzie - śmieje się żeglarz
- Dobry marynarz to człowiek odpowiedzialny, umiejący współżyć z innymi, bo przecież tłum ludzi przebywa na niedużej powierzchni i nietrudno o konflikt. I musi być dobrym fachowcem, bo na morzu nie ma ani sklepów, ani warsztatów.
No i musi być cierpliwy. Rejsy zwykle trwają 9-10 miesięcy. Barański miał i 18-miesięczny rejs. Żaglowiec to nie motorówka. Fryderyka Chopin przy idealnych warunkach, pod pełnymi żaglami, rozpędza się do 16 węzłów (30 km/h). - Ale zwykle nie przekraczamy 8-9 węzłów - śmieje się kapitan.
A jak się trafi cisza na wodzie? Marynarze stoją i czekają dzień lub dwa.
- Przy awarii wcale nie jest niebezpiecznie na środku oceanu - wyjaśnia Barański. - Najgorzej jest przy brzegu, przy dużym ruchu żeglugowym. Łatwo się zderzyć, osiąść na mieliźnie albo wpaść na skały.
Tak było przy ujściu rzeki Elby. Na dowodzonym przez Barańskiego okręcie siadły silniki. Woda przez otwarty w maszynowni świetlik dostała się do środka i zalała tablicę rozdzielczą. Do tego wiał silny wiatr spychający na mielizny. Tylko dzięki sprawnemu postawieniu przez załogę żagli, udało się zapobiec nieszczęściu.
W takich sytuacjach nie ma demokracji. Na każdym z członków załogi spoczywa ogromna odpowiedzialność. Jest dyscyplina, a kapitan dowodzi jednoosobowo. I to nawet na największych falach.
Przylądek strachu
Barański od "tajemniczych” zagadek woli oglądać. - Na Karaibach jest dużo pięknych wysp jak z raju. Palmy i spalone słońcem plaże. Ale tam nie ma nic poza tym - mówi. - Najpiękniej jest na dalekiej północy i dalekim południu. W Norwegii, gdzie są fiordy. U wybrzeży Alaski i Kanady. Na południu Chile. To najpiękniejsze rejony świata.
Kapitan Barański dwa razy przepłynął cieszący się złą sławą marynarzy przylądek Horn, kilkaset mil od Antarktydy. - To jest miejsce uważane za jedno z najgorszych na świecie - wyjaśnia. - To los i szczęścia decyduje, czy łatwo czy trudno tam się płynie.
Pierwszy raz płynął tam w styczniu 1989 roku na 47-metrowym okręcie "Pogoria”. - To był bardzo ciężki rejs. Przez trzy tygodnie mieliśmy bez przerwy sztorm. Temperatura sięgała 7 stopni C, sternicy nie wytrzymywali dłużej niż 20 minut - wspomina. - A 10 lat później, gdy płynąłem na Chopinie, mijaliśmy przylądek przy bardzo pięknej pogodzie...
Barański od 3 lat, wspólnie ze Studium Wychowania Fizycznego AR i sekcją żeglarska AZS, zajmuje się ośrodkiem nad Piasecznem. Rocznie wodne szlify zdobywa ponad setka młodych ludzi z Lublina i Łęcznej. - Lubię pracować z młodzieżą - mówi. Spokojna emerytura? Gdzie tam.
Jesienią kapitan znowu wyrusza w rejs. Po nowe przygody.