Ogromny, wymierzony w niebo pocisk miał 50 metrów wysokości. Hermaszewski był na samym szczycie.
Morderczy trening
Przysposobienie organizmu do stanu nieważkości. Setki godzin spędzonych na treningach w Gwiezdnym Miasteczku. Autobus zawiózł nas na miejsce startu. Sojuz był zatankowany zmrożonym, ciekłym tlenem i paliwem. W ręku trzymałem przenośny klimatyzator.
Kontrabanda
Potężna rakieta. Pięćdziesiąt metrów do nieba. Winda zawiozła nas na górę. Załoga zajęła miejsce w statku kosmicznym na 2,5 do 3 godzin przed startem. Po wejściu do specjalnej śluzy oddaliśmy klimatyzatory. Przeszedłem przez luk do kapsuły lądującej i zająłem prawy fotel. Byłem już zmęczony. Włączyłem wentylację, radio, nawiązałem łączność z ziemią. Wtedy wszedł dowódca wyprawy Piotr Klimuk. Też zmęczony.
Dostałem komendę "pracuj”. Położyłem się na fotelu, dopasowanym dokładnie do mojego ciała. Tak, jak skafander, był wykonany pod wymiar. Zacząłem sprawdzać wszystkie systemy pokładowe. Było ciasno. Dużo ciaśniej, niż w symulatorze. Sprawdzanie trwało 2,5 godziny.
Po raz ostatni zobaczyłem inżynierów, którzy nam towarzyszyli. Jeden z nich podał kontrabandę. Co w niej było, nie powiem. Uścisnęliśmy sobie ręce. Luk został zamknięty. Jak zaczęli go pasować, pomyślałem, jakby jakieś wieko zamykało się nade mną.
Start
Kiedy luk został zamknięty, zaczęliśmy sprawdzać hermetyczność. Zamknęliśmy kapsułę, zwiększyliśmy ciśnienie. To skomplikowana procedura. Po sprawdzeniu ciśnienia paliwa, zasadniczej instalacji, instalacji awaryjnej, hermetyczności naszych skafandrów zdjęliśmy przyłbice. Kiedy już wszystko zrobiliśmy - na 15 minut przed startem - włączono system ratowniczy, który w wypadku awarii mógłby wyrzucić kapsułę wysoko do góry.
W głośnikach interkomu usłyszałem piosenkę Maryli Rodowicz. To był prezent od centrali. Wtedy uświadomiłem sobie, gdzie ja jestem. To już nie był symulator. To wszystko żyło. Słychać było mechanizmy. Zaczęto odsuwać wieże, rakieta drżała. To było silne, męskie przeżycie.
Czekaliśmy na ostatnie odliczanie. Padła komenda pusk. Zostały otwarte zawory. Silniki zaczęły wychodzić na swój reżim. Wibracje. Drżenie. Ryk silników. Po piętnastu sekundach rakieta ruszyła. Wbrew instrukcji powiedziałem po polsku: Ruszyliśmy, jedziemy.
Mieliśmy pod sobą ponad 350 ton paliwa i 21 milionów koni mechanicznych.
Przeciążenie
Dziwne uczucie. Inne niż w myśliwcu ponaddźwiękowym. Zaczęło mi wciskać klatkę piersiową. Miałem wrażenie, że rakieta się przechyla. Gdyby przechyliła się o siedem stopni, włączyłby się system awaryjny, rakieta ratownicza wyrzuciłaby nas na wysokość umożliwiającą ratunek na spadochronach. Gdyby spadochrony się otworzyły, przeżylibyśmy katastrofę.
Przyspieszenie narastało. Rakieta spalała półtorej tony paliwa na sekundę. O każdą sekundę jest o tyle lżejsza. Przy tym samym ciągu przeciążenie wzrasta. To bardzo dynamiczna sytuacja. No i drgania. Największe były w drugiej minucie, podczas odrzucenia pierwszego stopnia rakiety.
Lecieliśmy. Odpadły kolejne stopnie. Na końcu zostaliśmy w statku kosmicznym. Z ogromnej rakiety został dwutonowy pojazd. Miejsca jest tyle, co w maluchu.
Pierwszy luz? Kiedy z ziemi potwierdzili, że rakieta wyprowadziła nasz statek na właściwy tor. Złożyliśmy sobie gratulacje. Ale dopiero po czterech godzinach lotu mogliśmy napić się wody. Zdjąłem skafander, zmieniłem bieliznę, przebrałem się w dres. Było mi tak dobrze.
Potem kawa z tubki i herbata. A wie pan skąd mieliśmy wodę? Z własnego potu.
Jak się w kosmosie korzysta z toalety? Normalnie. Z zachowaniem najwyższych zasad higieny.
Ziemia
Skąd ogląda się Ziemię? Przez iluminator. Dziwne uczucie. Statek wiruje. Czasem Ziemia jest nade mną, obok, w dole. Ziemię widać w dzień. W nocy jaśnieje horyzont. Widać światła miast, pożary... Jak przelatywaliśmy nad Europą, rzucałem robotę, żeby zobaczyć Polskę. Jak się jednym spojrzeniem ogląda cały kraj, to jest to przeżycie niesamowite.
W ciągu doby okrążałem ziemię szesnaście razy i nie mogłem się napatrzeć.
To, co widzisz, jest cały czas w dynamice, bo prędkość jest duża. Ale widać kontynenty, dosłownie jak w atlasie. Raz jesteś nad Europą, za 40 minut po drugiej stronie. Raz widzisz zimę, za chwilę jesteś nad równikiem, w rejonie Afryki. Ach to tak świat wygląda - mówiłem do siebie. I patrzyłem. Klimuk mówił: Jeszcze się napatrzysz!
Cudownie kolorowe były wschody słońca. Czerwień przechodziła w amarant, amarant w róż. I zaraz za tym błękit. W różnych odcieniach. To wszystko się kończyło w kosmicznej czerni.
Patrzyłem na słońce. Zmieniał się nawet jego kształt. Raz było kuliste, nakładało na siebie, rozszerzało. Widziałem je na zasadzie refrakcji i było to zupełnie odrealnione zjawisko. Słońce znikało, po to, żeby za chwilę znów wybuchnąć kolorami i pokazać się na niebie. Wtedy pod tobą jest jeszcze czerń. Ja jestem wysoko. Widzę słońce.
Drobinka
Lecieliśmy. Widziałem jaśniejące smugi przelatujących meteorów. Fantastyczne zjawisko, ale czułem się tak, jakby do mnie strzelali. Nie uciekniesz. Ślepy los. Gdybyśmy trafili na jakikolwiek obiekt, nie ma nas. Maleńki, przewierciłby nas na wylot. Wielki - ogromna eksplozja.
Jak się czułem? Jak drobinka zawieszona we wszechświecie.
Czy bałem się podczas lądowania? W atmosferę lądownik wszedł z prędkością 8 km/s. Cały statek płonął podczas hamowania w atmosferze. Nie miałem czasu się bać.
Co najbardziej zostało mi w pamięci?
Kiedy jesteś tam, widzisz ziemię, księżyc, słońce, gwiazdy myślisz: Boże, cóż warte są te problemy na ziemi. A jak jesteś na ziemi, to ci się wydaje, że jesteś kimś. A kim ty właściwie jesteś? Drobinką we wszechświecie.
Wróciłem na ziemię. Ktoś tam na górze musiał zdecydować, że tak się stało...