Wyznanie radzieckiego żołnierza, który walczył w Afganistanie
Miałem 22 lata, jak wysłali mnie do Afganistanu. Byłem jednym z młodszych, większość żołnierzy miała 19, 20 lat. Rebiata, dzieci po waszemu, które wcielano do armii i po półrocznym przeszkoleniu wysyłano na front. Nie wiedzieliśmy, po co walczymy i za co.
Nikt nie chciał umierać,
Spaliśmy w lepiankach, w okopach. Spędziłem w Afganistanie dwa lata, byłem w Kandaharze. Czasami, jak mudżahedini zaatakowali konwoje z jedzeniem, nie było co jeść przez trzy dni. Brud, nie ma się gdzie umyć, śmierć i strach – tak wygląda wojna.
Kto miał spiryt, ten pił. Chłopcy wymieniali naboje na narkotyki, pociski na telewizory, magnetofony. Tak było w ciągu dnia. A w nocy strzelanie. Nie chcieliśmy zabijać, strzelaliśmy przed siebie. Ale czasami musisz. Kiedy zabiłem pierwszego mudżahedina, po prostu zwymiotowałem. I stale zadawałem sobie pytanie, dlaczego, po co tu jestem? Dlaczego każą mi strzelać do ludzi, którzy nic mi nie zawinili?...
Kiedy wróciłem do domu,
Dziś, kiedy patrzę na to, co się dzieje na świecie, siłą rzeczy wspomnienia powracają. Wiem jedno: nikt nie pokona Afganistanu. Tam są ludzie, którzy od lat tylko walczą. I walczą o swoje, bo tak naprawdę można bić się wyłącznie o swój dom, o swoich bliskich. Oni są specyficzni. Widzą muszkę swojego karabinu i wierzą, że jak zginą, Allach zapewni im miejsce w raju. Nie można pokonać takich ludzi. Nie na ich ziemi, której nikt nie zna. My, żołnierze Związku Radzieckiego, i tak byliśmy przyzwyczajeni do różnych warunków. Do złych dróg, do życia w lepiankach czy barakach. Nie wyobrażam sobie jednak w takiej sytuacji Amerykanów czy Anglików. Ale może się mylę...
Wojna zawsze jest złem.
Widzisz, mówię o tym – i znowu się denerwuję. Bo chciałbym wymazać to wszystko ze swojej pamięci, nie wracać do tych okropnych lat. A przecież wiem, że zawsze na front idą młodzi, z reguły nie chcący zabijać i nie rozumiejący polityki ludzie, którzy z własnej woli nigdy by się tam nie znaleźli. Bo potem trzeba z tym żyć. Ma się w pamięci kolegów odsyłanych w metalowych trumnach do kraju i stosy trupów przeciwnika, które grzebaliśmy w ziemi w obawie przed zarazą. Nie jest łatwo po czymś takim normalnie funkcjonować. Mnie się jakoś udało, ale znam wielu, którym nie. Amerykanie też znają to uczucie, mieli przecież Wietnam...
Jeśli zapadnie decyzja o akcji na lądzie w Afganistanie, znowu niepotrzebnie zginą setki młodych ludzi. Nie wierzę, że Amerykanie mogą tam zwyciężyć. Nie wierzę, bo wiem, jak tam jest. A poza tym, jak już powiedziałem, inaczej walczy się w obronie własnego kraju, a tam, w Afganistanie, już do tego przywykli. Poza tym jeszcze wiele może się zdarzyć. Chiny na razie milczą, nie wiadomo, po której ze stron opowiedzą się Indie. Amerykańskie bombardowania pamiętają i Irak, i Libia...
My, tu na wschodzie Europy, trochę inaczej patrzymy na to, co się stało w Nowym Jorku. My też kiedyś byliśmy żandarmem świata, dyktowaliśmy innym, jak mają żyć. Skończyło się jak się skończyło – każdy to wie.
Ale to wszystko jest tylko wielką polityką z dużymi pieniędzmi w tle. W gruncie rzeczy chodzi przecież wyłącznie o wpływy i pieniądze. Tylko że jedni, atakując, mówią, że chodzi o wolność, innych traktuje się jak terrorystów.
Kiedy w Moskwie Czeczeńcy podkładali bomby,
Więc trzeba mieć do tego wszystkiego dystans. Najgorsze jednak jest to, że giną nie ci, którzy podejmują decyzję o wojnie. Decydenci z reguły są bezpieczni, nie wiedzą, co znaczy ten wieczny strach, patrzenie na śmierć.
Tak to wygląda z mojej perspektywy, człowieka, któremu kazali się bić, a który tego nie chciał, bo nie wiedział, po co zabija. Te filmy na ten temat, które ogląda się w telewizji, w kinie, to jedno wielkie kłamstwo. Ale o tym wiedzą wyłącznie ci, którzy sami przeżyli front.
Nie wiem, czy jest w ogóle sens, by o tym pisać. Bo pewnie nikt w to nie uwierzy. Więc może dodaj, że to są wspomnienia człowieka, który ma w głowie nie po kolei. Wtedy nikt się nie będzie dziwił temu, co mówię...