„Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty
Swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty
Jak wąż boa. Oburącz do ust go przycisnął
Wzdął policzki jak bania, w oczach krwią zabłysnął
Zasunął w dół powieki, wciągnął w głąb pół brzucha
I do płuc wysłał cały zapas duch
I zagrał...”
Myśliwskie granie nie skończyło się na Wojskim. W siedzibie lubelskich myśliwych dwa razy w miesiącu trąbi się cały repertuar na chwałę świętego Huberta. W rogi myśliwskie dmie jedenastka myśliwych – starzy wyjadacze z trzydziestoparoletnim stażem i adepci myślistwa z Zespołu Sygnalistów Łowieckich Zarządu Okręgu PZŁ w Lublinie.
Henryk Chwaliński, szef zespołu, puchnie z dumy:
– Nie ma prawdziwego myślistwa bez tradycji, a tradycji bez myśliwskiego rogu. Dwadzieścia lat temu, na 60-leciu PZŁ, nie było komu grać. Pożyczaliśmy sygnalistę! Trzeba się było jakoś za to zabrać, szczególnie nasz strażnik tradycji Konrad Oleszczuk biadał, namawiał. Zrobiliśmy parę kursów, szkolił nas nawet policjant z orkiestry. Ale szkoliło się 20 osób, a zostały trzy. Szczęściem doszli do nas absolwenci Technikum Leśnego w Biłgoraju, gdzie nauka gry na rogu jest obowiązkowa. Mamy też kolegę z Dyrekcji Lasów Państwowych, które organizowały takie szkolenia. No i mamy zespół. Amatorski, ale całkiem, całkiem. Mówią o nas, że jesteśmy autentyczni. Wygrywamy na konkursach!
Ale najlepiej wygrywają... na polowaniach, przy okazjach świątecznych, towarzyskich.
– Każde koło powinno mieć hejnalistę, polowanie ma swoją dramaturgię, którą porządkują sygnały. Róg wyznacza kolejność, podsumowuje wyniki, wita, żegna – wyjaśnia Karol Cichowski. – Gramy też dla przyjemności. A mamy i wdzięcznych słuchaczy. Byliśmy u kolegi na kolacji, w jego domu na wsi. Pograliśmy, okoliczni sąsiedzi usłyszeli i teraz pytają, kiedy następny raz. Graniem żegnamy kolegów na ostatnią drogę...
– Świętą zasadą jest w myślistwie, że gra się na naturalnych instrumentach, takich jak rogi. Instrumenty wentylowe wykluczone – mówi Radosław Rola, który gra także w warszawskim zespole Par Force Muzeum Łowiectwa i Jeździectwa.
„Bo w graniu była łowów historyja krótka...”
– Róg myśliwski od zawsze był związany z lasem – opowiada Cichowski. – Nie było telefonów i radia, a każdy gajowy, leśniczy musiał mieć możność porozumienia się. Czy to zapytać, gdzie jesteś, czy wezwać pomoc.
– Mam stary spis wyposażenia służbowego gajowego z Suchowoli – opowiada Andrzej Tyrawski, pracownik Lasów Państwowych. –Wyszczególnia się tam między innymi nóż myśliwski i sygnałówkę. Zresztą jeszcze w latach 60. gajowym obowiązkowo wydawano raportówkę z sygnałówką.
Mowa myśliwskiego rogu jest zrozumiała. Ok. 60 podstawowych sygnałów dzieli się na trzy typy: organizacyjne (zawołanie, gdzie jesteś –odpowiedź, wezwanie pomocy, nagonka wolniej, głośno pędzić, zamknąć skrzydła itp.), uroczyste (pobudka, powitanie, apel na łowy, posiłek, pasowanie na myśliwego, koniec polowania, pożegnanie, Darz Bór) i sygnały pokotowe, oddające cześć upolowanym zwierzętom (dla zwierzyny grubej – niedźwiedzia, żubra, łosia, jelenia, daniela, sarny, dzika, jelenia, wilka, rysia, muflona, kozicy i głuszca (!), dla zwierzyny drobnej – lisa, borsuka, jenota, drapieżnika, zająca, królika, dla „pióra”, czyli wszystkich ptaków i bażanta osobno).
„Róg bawoli, długi, cętkowany, kręty...”
Podziwiane na festiwalach folkowych góralskie trombity miały tę samą funkcję, co róg Wojskiego niosący informację dyrygenta polowania. Andrzej Tyrawski jest w posiadaniu autentycznego rogu bawolego, przywiezionego z Huculszczyzny. Oprawiony w ustnik z egzotycznego drewna, służył do nawoływania się po górskich halach. Na polowaniach raczej trudno było używać tego ciężkiego, nieporęcznego, wielkiego rogu.
Tradycja myśliwska uprościła ten instrument, pozostawiając nazwę rogu. Lubelski zespół gra na rogach typu B nazywanych plesami. Nazwa pochodzi od właściciela Pszczyny Jana Henryka XI hrabiego von Ples, który zasłużył się w historii muzyki łowieckiej Europy. Właśnie Pszczyna jest miejscem, skąd się wywodzi cały alfabet sygnałów myśliwskich.
Jak się gra na rogu? Wyjaśnia Henryk Chwaliński:
– Róg operuje tylko pięcioma dźwiękami, uzyskiwanymi przez odpowiednie zadęcie. Mimo ograniczenia skali, efekty, szczególnie w opracowaniach wielogłosowych, są bardzo interesujące. Jest bardzo wiele utworów na rogi myśliwskie, poczynając od znanego „Pojedziemy na łów”, popularne są marsze, jest też walczyk. Oczywiście, wszystkie mają patynę tradycji, także w nazwach. „ Powstań, powstań na wesołe łowy” to nie jest tytuł współczesny.
„Umilkli strzelce, stali szczwacze zadziwieni...”
Atmosferę wielkich łowów, zgiełk nagonki, psów granie potrafi oddać tylko dźwięk rogów. Dla profanów zadziwiające, że tę muzykę gra się tyłem do słuchaczy. Eleganccy panowie w wysokich butach do jazdy konnej, białych rajtuzach, w kolorowych kabatkach i toczkach na głowie przekładają złote trąbki przez ramię i odwracają się. Zagrają i kłaniają się, wypinając nieładnie pupy. To tradycja.
Należy jednak pamiętać, że jechali konno na przedzie i sygnały były przeznaczone dla tych za nimi. Z tego powodu zresztą ich rogi – tym razem francuskie – miały wnętrza malowane na czarno, żeby nie oślepiać jadących za nimi koni i jeźdźców.
– To są instrumenty drugiego, francuskiego nurtu muzyki myśliwskiej, wywodzącej się z XVIII-wiecznych polowań na dworze Ludwika XV –objaśnia Radosław Rola. – Powstanie tego rogu jest zasługą Markiza d’Dampierre, tę trąbkę nazywamy rogiem dampierowskim. Ma on bardzo duże możliwości. Dość powiedzieć, że muzykę na ten instrument pisywali najwięksi kompozytorzy. W naszym repertuarze mamy mszę św. Huberta, złożoną z utworów na ten róg.
„Dziwna harmonija pieni...”
Najpierw dźwięki wcale nie przypominają instrumentu. Potem na ustach robi się białe kółeczko, znaczy, że zaawansowanie postępuje. Policzki bolą, potem usta w ogóle sztywnieją. Na rogu myśliwskim grać łatwo nie jest. A słuchać go? Bywa, że podczas próby sąsiedzi wzywają policję...
– Wiadomo, że początki bywają trudne – sentencjonalnie odpowiada Henryk. – Ale jak się nie może czegoś wyeliminować, trzeba to polubić. No to mój dom polubił.
– Muszę grać – wzrusza ramionami beniaminek Ludek Minicki, najmłodszy w zespole. – Jak tylko przestaję ćwiczyć, ojciec goni z powrotem (ojciec Ludka jest zaprzysięgłym myśliwym – red.).
Frycowe rogu zapłacił Radosław Rola.
– Zima, dwadzieścia stopni mrozu, my na polowaniu. Trzeba było otrąbić pokot. Próbuję dmuchnąć, a tu ustnik przymarza mi do warg. Krew. W żaden sposób nie mogłem go odkleić. Teraz już wiem, że ustnik zawsze trzeba nosić przy sobie, przy ciele.
Lubelscy sygnaliści myśliwscy przyjęli zawołanie „Nigdy nie zagaśnie”. Do tradycji w sam raz.
Łowieckie święto
W niedzielę lubelski jubileusz myśliwych pod naszym patronatem. Wszyscy sympatycy myślistwa są zaproszeni do Muzeum Wsi Lubelskiej.
Szczegóły – w CO, GDZIE, KIEDY.
Myśliwi i zwierzyna
Polski Związek Łowiecki powstał przed 80 laty. Dziś liczy ponad 100 tys. członków. Na terenie Lubelszczyzny funkcjonują cztery okręgi PZŁ, zrzeszające ok. 5.500 osób. Nie jesteśmy najliczniejszą krainą łowców, północne tereny Polski, o większej lesistości, mają więcej strzelb. I zwierzyny; w lubelskich kołach plan pozyskania dzików nie przekracza rocznie 20 sztuk, podczas gdy na północy przeciętnie 100. Za to jesteśmy mocni w kozłach. Ostatnio pozyskane na Lubelszczyźnie poroże koziołka pretenduje do złota. Dobrze mają się u nas bażanty. Są koła, które wypuszczają w pole i 500 tych ptaków, podczas kiedy odstrzały nie przekraczają 200 sztuk.