Rozmowa z Jakubem Ćwiekiem, pisarzem
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia czy ktoś już to w tej formie zrobił. Obstawiam, że co najmniej kilku autorów by mogło: Neil Gaiman, Joe Hill…, ale naprawdę nie sprawdzałem. Słyszałem, że Stephen King czasem ruszał w trasę na motocyklu, ale też czy była to promocja? Trudno powiedzieć. A co do samej idei trasy, to odpowiedź jest prosta: jestem fanem rocka, są rzeczy, które cholernie mi się podobają nie tylko w tej muzyce, ale i sposobie bycia. Dlaczego nie wykorzystać ich dla siebie? Trasa rockowa to droga, ludzie, jakich na niej spotykamy, show i imprezy po nich. No i, oczywiście, muzyka. Pytanie czy koniecznie wykonywana przez uczestników trasy? Zresztą to też nie jest kwestia zamknięta – może przy okazji kolejnej edycji...
• Czy podczas trasy miały miejsce jakieś wyjątkowe zdarzenia, które utkwiły ci w pamięci?
– Całe mnóstwo niezapomnianych zdarzeń i wrażeń. Cudownych miejsc przepełnionych rock&rollowym duchem, ludzi, którzy ładowali nam baterie na każdym kroku. Trochę tu mało miejsca, by opowiedzieć szczegóły, bo każda z historii jest złożona i aż szkoda byłoby je opowiadać skrótowo. Zresztą, to grzech dla pisarza: skracać na siłę długą historię. No i rzecz jasna nie do końca wszystko opowiadać mogę. Bo z trasą jest jak z Vegas. Co wydarzyło się na trasie...
• Loki jest twoim najpopularniejszym bohaterem. Czy nie masz jednak czasami takich momentów, kiedy masz po prostu dość Kłamcy? Że cokolwiek innego byś napisał to i tak każdy pyka o Lokiego.
– Czasem mam dosyć tego, że nic tylko Loki i Loki, ale z drugiej strony to napawa dumą. Że zadziałało, chwyciło. Martwi mnie tylko, że czytelnicy bywają tak zamknięci na coś nowego. Trochę jak moja ośmioletnia córka, która ma swoje ulubione potrawy i nie spróbuje niczego nowego, chyba że przypadkiem. I ja też mam wielu takich czytelników, którzy lubią cykl o Kłamcy, ale nie spróbują z niczym innym, bo na pierwszy rzut oka nie kręci ich temat. Autorowi trzeba czasem zaufać w ciemno. Pójść z nim w ciemną uliczkę, żeby... no dobra, trochę się zapędzam w porównaniu.
• Jesteś jednym z niewielu polskich pisarzy, którzy bardzo cenią sobie kontakt ze swoimi fanami. Bywasz na konwentach, spotkaniach autorskich i jesteś bardzo aktywny w sieci.
– Nie sądzę, żeby tak było. Znam wielu autorów, którzy cenią sobie swoich czytelników i kontakt z nimi, ale nie mają natury showmana jak ja. Ja byłem kiedyś konferensjerem, od dzieciaka występuję w przedstawieniach: to zostaje w człowieku i uczy, jak się nie bać publiki. A, że jeżdżę? Ja przede wszystkim jestem fanem, a konwenty to miejsce, gdzie jeżdżę, żeby się dobrze bawić. To, że ktoś chce się tam ze mną spotkać i dzięki temu wejdę bez kolejki, to dodatkowa frajda i nobilitacja.
• Masz jakichś – niekoniecznie piszących – osobistych idoli?
– Pewnie. Najważniejsi to mój tato, Bruce Willis i Stephen King. Uwielbiam też Neila Gaimana, Jossa Whedona, Nathana Filliona, Kurta Vonneguta oraz... Elę Gepfert i Piotra Cholewę, którzy nauczyli mnie, jak być fanem i że można nim być zawsze. Ta lista jest znacznie dłuższa, bo staram się uczyć od wielu ludzi czego się tylko da, ale najważniejsi są powyżej.
• Andrzej Ziemiański mówił, że każda z postaci w jego Achai była wzorowana na prawdziwej osobie, którą poznał w rzeczywistości. Czy w twoich książkach bohaterowie również są fikcyjnym odzwierciedleniem osób, które naprawdę znasz?
– Nie, choć czasem, sporadycznie, się to zdarza. Ale to raczej wyjątki niż reguła.
• Czy jest coś, co zmieniłbyś w swoich utworach już po ich wydaniu?
– Zawsze, choć niekoniecznie zaraz po wydaniu. Dlatego wracam do swoich książek tylko, kiedy muszę, na przykład szykując kontynuację. Inaczej traktuję je jak zamknięty etap. Czy też, żeby być bardziej w klimacie, rozdział.
• Całkiem niedawno ukazał się komiks z przygodami Lokiego – „Kłamca: Viva l’arte”. Skąd taki pomysł biorąc pod uwagę fakt w jak fatalnym stanie jest ostatnio polski komiks?
– Właśnie stąd, że polski komiks jest w fatalnym stanie. Jest masa świetnych, polskich komiksów, ale z różnych przyczyn forma – w powszechnej świadomości uznawana niesłusznie za infantylną – to dla wielu przeszkoda nie do przejścia. Więc próbuję wejść w to pole ze znaną postacią i jak przystało na fana pokazać: hej, tak też jest fajnie, spróbujcie. A co do kolejnych prób, cóż, zobaczymy. Ja na pewno chciałbym jeszcze napisać parę komiksów, także z Kłamcą, choć pewnie teraz niekoniecznie na nim się skupię. Trudno sięgać mi myślami tak daleko, gdy mam bliższe plany, zupełnie inne, ale ogromnie bogate i zwiastujące intensywny czas.
• Jesteś dzisiaj jednym z bardziej rozpoznawalnych pisarzy w naszym kraju. A jak zaczęła się twoja przygoda? Jakaś recepta na sukces?
– Co do recept, to myślę, że to dość skomplikowana mieszanka, w której skład wchodzą: świetni rodzice i przyjaciele gotowi wspierać w każdej sytuacji i okolicznościach, pasja do czytania, otwartość i skłonność do szaleństw. Masz to, masz cały świat. Niezależnie od zawodu, jaki wybierzesz. Pytałeś jeszcze o początki pisania, ale tu robię błagalne oczka mówiące: proszę, nie. Nie znowu…
• A plany na przyszłość?
– Oczywiście, bardzo rozległe. Po pierwsze „Dreszcz” nowa książka już w kwietniu, po drugie kontynuacja „Chłopców”, która już powstaje. Zamierzam domknąć swoje dwie napoczęte historie: „Krzyż Południa” i „Ofensywę szulerów”. W międzyczasie ukaże się darmowa, e-bookowa „Wendy” i pewnie kilka opowiadań. Oczywiście, po drodze już myślimy, jak wyszykować kolejną edycję Rock&Read Festival tak, żeby przestała być promocją autora, a stała się tym, czym miała być zawsze. Wielką akcją propagującą czytelnictwo i rock&rolla.