Dzwoniące na postojach szyby, ryk silnika, ciężko otwierające się okna. Takich atrakcji przez 30 lat dostarczały lublinianom autobusy marki ikarus. W ten weekend ostatni taki wóz odchodzi na emeryturę.
Dzień dobry
– Pamiętam pierwszą dostawę – wspomina Bohdan Turżański, miłośnik i znawca lubelskiej komunikacji miejskiej. – Oczekiwania były dosyć duże. Z innych miast było wiadomo, że jest to pojazd pewny w użyciu. I miał jedną zaletę: jeździł. Był zrobiony dobrze, nie psuł się i był przegubowy. Poza tym, były raczej wady: mało nowoczesny silnik umieszczony nie z tyłu, ale pod podłogą, przez co była ona wyższa niż w innych autobusach, a w pojeździe było bardzo głośno. Ale pozostały tabor stanowiły polskie autobusy. Były to licencyjne berliety, których jakość w polskim wykonaniu była fatalna.
Dostawie towarzyszyły obawy, że tak długi pojazd nie zmieści się w niektórych zakrętach. Wymieniano m.in. zjazd z ul. Lipowej w prawo w Krakowskie Przedmieście, czy z Al. Racławickich w al. Długosza. Obawy okazały się nieuzasadnione.
Dzień powszedni
– One były niesamowicie trwałe i proste w odbudowie – chwali Mirosław Wójcik, który pracę jako kierowca w MPK rozpoczął w 1982 r., równo z ikarusami, a za ich kierownicą spędził ćwierć wieku. Wtedy nikt nie przewidywał, że autobus z Węgier rodem będzie w użyciu aż przez 30 lat.
– Dzisiaj chcąc zrobić remont w neoplanie i odbudować mu kratownicę i nadkola, to trzeba rozebrać pół autobusu, żeby się tam dostać. W ikarusie wystarczy zdjąć podłogę, odkręcić siedzenia i wszystko mamy na wierzchu. Tak samo niezawodne są jelcze M-11. W takim jelczu silnik jest taki sam, jak w ikarusie, podobnie rozruszniki, alternatory i ogumienie. Zamienność części była niesamowita. A w tych nowych, jak się zepsuje rozrusznik, to trzeba go sprowadzać i czekać.
– Kiedyś nadzór ruchu wyliczył, że do przegubowca na linii Dąbrowa zmieściło się ponad 300 osób – wspomina Wójcik. Autobusy dawały sobie radę z takimi obciążeniami. Dzielnie woziły pasażerów dużych zakładów przemysłowych: Okręgowego Przedsiębiorstwa Przemysłu Mięsnego, Lubelskich Zakładów Drobiarskich, Fabryki Samochodów Ciężarowych, Odlewni "Ursus”… – Na tak obciążonych liniach, jak 9, 39, 10, 17 czy 57 mogły kursować tylko przegubowce, inne nie pomieściłyby ludzi – przyznaje Wójcik i podkreśla, że ikarus był niezwykle odporny na różne ekscesy.
Neoplan z dziurą, ikarus bez
– Kiedyś po jakimś koncercie ktoś skakał po dachu ikarusa. I nic. Ale jak z festynu w Radawcu wracał neoplan, to ktoś zrobił dziurę w suficie. No i trzeba było całą górę zdemontować, a tam są i lampy i różne przewody instalacyjne. Ikarus był najlepszy do rozwożenia ludzi z takich imprez.
W roku 2004, gdy z powodu braku taboru sytuacja w zajezdni MPK robiła się coraz bardziej dramatyczna, to właśnie uszkodzone ikarusy uratowały komunikację miejską. Wystarczyło odłączyć przyczepę, odciąć jej tył i przyspawać do autobusu. W ten sposób powstawały krótkie, 12-metrowe, wozy.
Ikarus okazał się też zdecydowanie bardziej wytrzymały niż kupione w połowie lat 90. autobusy marki Neoplan. Wiele z nich pocięto już na kawałki. Te, które wciąż jeżdżą, przysparzają problemów mechanikom. A do tego stary, hałaśliwy Węgier ma pewną przewagę nad nowymi, cichymi przegubowcami mercedes citaro. – Pali mniej niż nowe wozy, bo w nowych bardzo dużo paliwa zużywa klimatyzacja – przyznaje Satke.
33 razy dookoła Ziemi
– Takimi autobusami dojeżdżałem do szkoły, takimi poruszałem się później po mieście, często były wypchane po brzegi. To jest historia – wspomina Tomasz Fulara, prezes Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego. – Ikarusa jest mi szkoda, ale tylko w wymiarze sentymentalnym. Tak, jak szkoda jest każdej rzeczy, której długo się używało i nagle trzeba ją odstawić na bok. Ale poza tym, nie żal mi tego autobusu, bo zamieniamy go na coś lepszego, na komfortowy tabor.
W ten weekend Lublin będzie żegnać ikarusy. Ten ostatni, z numerem bocznym 1976 ma 27 lat i przejechał dokładnie 1 307 550 km. To tak, jakby 33 razy okrążył kulę ziemską po równiku.
Autobusowe wspomnienia
W sobotę przez cały dzień staruszek będzie obsługiwać linię 57. – Nasi członkowie będą opowiadać w nim historię lubelskich ikarusów. Będziemy też rozdawać pamiątkowe bilety – zapowiada Piotr Łuciuk, prezes Lubelskiego Towarzystwa Ekologicznej Komunikacji Miejskiej, które skupia pasjonatów transportu zbiorowego. – W razie czego będziemy też pomagali wnieść do pojazdu wózki, bo linia 57 w założeniu jest niskopodłogowa i ikarus formalnie nie powinien się na niej pojawić.
Skąd takie zamieszanie przy okazji wycofania z użytku starego, wysłużonego autobusu?
– Wystarczy poczytać komentarze na waszej stronie internetowej. Ludzie czują sentyment do tych pojazdów. Przez długie lata były podstawą komunikacji, każdy ma jakieś wspomnienia z nimi związane. Pasażerowie podkreślają, że jako jedyne miały przewiew w środku, dało się nimi w upały jeździć, nie to, co w tych nowszych, gdzie bez klimatyzacji można się udusić. Chcemy je godnie pożegnać, należy im się to, nie można ich wycofać po cichu.
Z podobną pompą pięć lat temu ikarusy żegnał Kraków, Gdańsk w lutym 2009, nieco później Poznań i Tychy, a Białystok w marcu 2010. Przykładów jest o wiele więcej.
Z ZIU-tkiem i ogórkiem
Po ostatnim dniu pracy na linii 57 ikarus pojedzie do zajezdni, by odpocząć przed niedzielnym festynem. Z pl. Litewskiego wyruszy na cztery pożegnalne przejażdżki. Też będą okolicznościowe bilety i będzie można zrobić sobie zdjęcie przy autobusie. I to będzie już koniec. Ikarus stanie się emerytem.
Ale nie będzie to definitywny koniec. Autobus zostanie zabytkiem. – Chcemy go odrestaurować, żeby mógł służyć do okazjonalnych i turystycznych przejazdów, będziemy go też mogli wynajmować – zapowiada Fulara.
– Nie wiemy jeszcze, czy będzie to ten konkretny autobus, który będziemy żegnać w ten weekend, czy być może najstarszy lubelski ikarus z 1981 r., który został wycofany trzy lata temu i jest teraz naszą własnością. To kwestia dogadania – mówi Łuciuk.
– Ikarus mógłby być taką samą atrakcją, jaką teraz jest odrestaurowany trolejbus ZIU-tek, który jest nawet wynajmowany na różne okazje – podkreśla Fulara. – Do tego chcemy też kupić i "ogórka”, mamy już kilka takich na oku. W ten sposób mielibyśmy trzy najważniejsze dla lubelskiej komunikacji pojazdy.
Kto następny?
Dzisiejsze autobusy nijak nie przypominają tych sprzed 30 lat. Mają głosową zapowiedź przystanków, są dostępne dla osób na wózkach, mają klimatyzację i Bóg wie, co jeszcze. – Ale te najnowsze wozy nie wytrzymają 27 lat – prognozuje Łuciuk. – Nie ma takiej szansy. Mimo całego dbania o nie i chuchania.