Natalia Nadolska z Dubienki koło Chełma nie ma nawet dwóch lat. W październiku okazało się, że choruje na ostrą białaczkę limfoblastyczną wysokiego ryzyka.
Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować
Jej mama Monika nie opuszcza jej na krok i modli się, by tę walkę udało się im wygrać. Swoje myśli przelewa na swój miniblog.
3 października nasz świat runął. Pojechaliśmy na prywatną wizytę do lekarza; do Dziekanowa. Nie podobało mi się, że Natalka ma duży, wypięty brzuszek i fioletowe wybroczyny na nóżkach.
Czekaliśmy na wyniki. Po wejściu do gabinetu po minie lekarza wiedziałam już, że coś jest nie tak. Nie powiedział, że podejrzewa białaczkę. Chyba nie chciał, abyśmy wpadli w panikę. Powiedział tylko, że jak najszybciej musimy jechać do szpitala, by zrobić szczegółowe badania. Później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Izba przyjęć, powtórka morfologii i słowa, które do dzisiaj słyszę: "U państwa córki istnieje podejrzenie białaczki”.
To był dla nas wyrok.
Setki pytań
Pierwszych dni prawie nie pamiętam. 6 października pobrali szpik. Diagnoza się potwierdziła. Później ciągłe pobieranie i przetaczanie krwi, podawanie płytek. Oczywiście, powikłania po chemii: biegunka, popalony przewód pokarmowy, wymioty skrzepami krwi, brak apetytu.
Cały czas zadajemy sobie setki pytań, na które nie znamy odpowiedzi: skąd ta choroba, dlaczego, w jaki sposób? Wiemy już, że tak miało być, takie jest przeznaczenie. Ale czy musimy je przyjąć? Pogodzić się z tym? Nie! Będziemy walczyć z całych sił, szukać wszelkich dostępnych sposobów, aby nasza Natusia wyzdrowiała, aby mogła biegać, śmiać się, chodzić do szkoły tak jak inne dzieci!
Walka
Pamiętam jak się dowiedziałam, że jestem w ciąży. Od razu powiedziałam sobie: "To będzie dziewczynka, czuję to”. Nie mogłam się oprzeć i kupiłam wtedy taką śliczną różową kamizelkę. Urodziła się zdrowa, duża dziewczynka. Od urodzenia była bardzo pogodna, wesoła i spokojna. Taka nasza Śmieszka, mało kiedy płakała. Aż do tego feralnego dnia... Uśmiech zniknął nie tylko z buzi Natusi. Ta choroba zniszczyła życie całej naszej rodziny: Natalki, moje, męża i synka. Wierzymy, że miłość, jaką ją darzymy, pokona białaczkę. Wiemy, że przed nami jeszcze długa droga, ale pokonamy ją razem i razem wyjdziemy na prostą.
Jest ciężko
Prze ostatnie dni było ciężko. Natalka dzielnie znosiła chemioterapię oraz wszystkie skutki uboczne z nią związane, a naprawdę było ich bardzo dużo. Trafiając do szpitala ważyła 13,7 kg, a teraz waga spadła do 9,9 kg. Wyobraźcie sobie jak wygląda: mały delikatny szkielecik ociągnięty skórą, którego strach było brać na ręce, aby nic nie uszkodzić. Po włączeniu żywienia pozajelitowego, kilkakrotnym przetoczeniu krwi, Natalka zaczyna powoli dochodzić do siebie. Długo trwała walka o to, by zaczęła jeść, siedzieć, wstawać na nóżki, by zaczęła się bawić, uśmiechać, a nawet śpiewać.
Gotowa na wszystko
W tej chwili jesteśmy w domu na przepustce. Natalka cieszy się wolnością. Nabiera sił, aby dalej dzielnie walczyć z chorobą i skutkami chemioterapii. Czeka ją teraz aż sześć bloków chemii, które wraz z komórkami nowotworowymi będą niszczyły jej i tak słaby organizm. Zostałam uprzedzona przez lekarzy, że będzie bardzo ciężko i muszę być gotowa na wszystko. Każdy kolejny blok będzie coraz bardziej wykańczał naszą Natusię. Strasznie się boję, nawet bardziej niż przed rozpoczęciem pierwszej chemioterapii. Może dlatego, że już przeżyłam ciężkie chwile, patrząc jak chemia dobija moje dziecko, a ja nie mogłam nic zrobić.
Zbieranie sił
Jak ten czas szybko mija. Dwutygodniowa przepustka ma się ku końcowi. Jeszcze tylko jeden dzień "wolności”. Czeka nas powrót na oddział. Natalka wszystkich nas zadziwia. Pobyt w domu postawił ją na nogi. Zaczęła sama chodzić, a nawet biegać. Razem z bratem tańczą i śpiewają. Chyba zbiera siły, by stawić czoło swoim wrogom: chorobie i chemioterapii.
Moja kochana Kruszynka…
Dobrze, że jest malutka i niewiele jeszcze rozumie. Nie wie, co ją czeka. Za to ja wiem. Wiem, że sam powrót będzie ciężki, bo dla dziecka, które na nowo zaczęło chodzić, zamknięcie w czterech ścianach będzie straszną karą.
Znowu chemia
Od niedzieli znowu jesteśmy w szpitalu. A dzisiaj o godz. 8.15 podłączyli Natusi pierwszą "porcję dobroci”; tak nazywam leki stosowane podczas chemioterapii, która jest wlewana w moje dziecko. Napięcie i stres, jakie temu towarzyszą, są nie do opisania. A do tego jeszcze ta wiadomość, jaką usłyszałam, zwaliła mnie z nóg. Jutro mój mąż i syn przyjeżdżają do kliniki. Mamy wszyscy przejść badania, czy ktoś z nas nadaje się na dawcę. Cały czas martwię się, czy moje dziecko przeżyje te bloki chemioterapii. To są "zabójcze” dawki, a ona jest taka malutka... Cały dzień chodzę i płaczę.
Brat chce pomóc
Dzisiejszy dzień minął spokojnie, nie licząc tego, że mój syn Norbuś uciekł mi z oddziału, gdzie oddawaliśmy krew i musiałam go szukać po całym szpitalu. On strasznie nie lubi zastrzyków. A jechał na to badanie taki zadowolony, że może pomóc Natalce, że on ma największe szanse na to, żeby zostać dawcą szpiku. Natalka czuje się dobrze, chociaż widać już po niej działanie leków. Jest blada, ma cienie pod oczami, jest senna, leniwa. Ja jednak staram się jak najwięcej zachęcać ją do ruchu, do wstawania, podskakiwania, spacerku po sali. Muszę zrobić wszystko, aby Natalka nie przestała chodzić.
Marzenia
Jutro ostatnia "porcja dobroci” i na razie przerwa. Nie wiem, jak długa. Natalka jest już osłabiona, blada i nie ma chęci do zabawy, ale czemu tu się dziwić... Leży i ogląda bajki o Noodym, nie chce siedzieć.
Dziś Natalkę bardzo boli buzia. Wygląda strasznie, przez to już w ogóle nic nie je, a i pić się boi. A gdy próbuje tylko coś włożyć do buzi, kończy się to strasznym płaczem.
Dostaje leki przeciwbólowe i takie na wygojenie tych ran, jednak na to potrzeba czasu. Wyniki też nam spadły. Natalka cały dzień tylko leży. Znowu nie chce się bawić, nic jej nie cieszy, nawet ulubiony Noody poszedł w odstawkę. Tak bardzo bym chciała wziąć na siebie ten cały ból i cierpienie. Dlaczego moja kochana Kruszynka musi tak się męczyć?
Pierwszy uśmiech
Czuję się taka bezsilna, gdy widzę jak mała cierpi. Jeszcze tyle trudnej drogi przed nami, tyle bezsensownego bólu, który Natalka będzie musiała znieść. Mam ochotę zasnąć wraz z Natalką i obudzić się za pół roku albo jeszcze później, jak już będzie po wszystkim, jak ten koszmar się skończy.
Ale dzisiaj rano, gdy siedziałam przy łóżku Natusi, ona otworzyła oczka i uśmiechnęła się do mnie! Tak, pierwszy raz od kilku dni. Nawet nie wiecie, ile radości dał mi ten delikatny uśmieszek. Wiem, że to znak iż Natalka zaczyna wracać do siebie. Czuję to.