Jest cool! Niezła klima na tej imprze. Architektura tego miejsca jest idealna na wybassiony klub, tylko ludzie trochę blee. No i stanowczo za mały dance floor! – mówi Marzena. Czy ktoś zrozumiał, o co chodzi? Nie? Nic dziwnego. Tak rozmawia ze sobą młodzież, której sposobem na życie jest clubbing
.
Clubbing przywędrował do Polski z zachodniej Europy. Zaczął się w Anglii. Co to jest clubbing? – „Zaczyna się weekend. Jedyne, co się teraz liczy, to kluby, dragi, puby i imprezy” – objaśnił istotę zjawiska jeden z bohaterów kultowego filmu o clubbingu pt. „Human Traffic”. I to jest
najprostsza definicja:
w piątek wieczorem spotyka się grupka znajomych i wędruje po klubach grających nowoczesną muzykę klubową typu house, ambient, trance, itp. Teraz clubbing pojawił się w Lublinie.
– Tylko trochę kulawy i o swojskim posmaczku – krzywi się Marzena, studentka III roku politologii UMCS.
Dwa dni na parkiecie
Marzena przez cały tydzień żyje bardzo spokojnie: zajęcia, akademikowe spotkania, trochę nauki i oglądania telewizji.
– Czekam na piątkowy wieczór – dodaje. – Wtedy spotykamy się w stałym składzie i rozpoczynamy wędrowanie po klubach.
Czyli – clubbing.
– Byłem tam kilka razy i więcej nie pójdę. Fajniejsza atmosfera jest pod dzwonem na Majdanku – wyjaśnia Tomek, chłopak Marzeny. – Soundsystemy (systemy nagłaśniające – red.) są zajebiste. Można palić zielone bez obaw, a na sali i w ogóle ludzie i klimat jest super – zachwyca się Monika, studentka historii. – Spox klubik!
Nasi bohaterowie podobne rozmowy wiodą co tydzień, kiedy próbują ustalić, które kluby odwiedzą w czasie weekendu.
– Liczy się kilka spraw – wyjaśnia Tomek. – Jaki DJ gra w takim klubie, jakie są ceny i jakie przychodzi towarzystwo. Wiadomo, że wszyscy unikają miejsc, do których złażą się dresiarze czy inne menelstwo. I tu od razu widać, że
Lublin jest zapyziały,
bo dobrych, normalnych klubów jest tylko kilka. Ale kiedy już się gdzieś rozlokujemy, zaczyna się zabawa.
Czyli taniec, piwo (rzadko mocniejsze alkohole) i miękkie narkotyki.
– To jest po prostu sposób na odreagowanie stresów. Nic cię nie obchodzi, nie ma żadnych problemów, tylko parkiet i muzyka. Tańczysz sam i wpadasz w trans – opowiada Monika.
A po co narkotyki?
– Dla jeszcze lepszego klimatu – wyjaśnia Marcin. Studia skończył dwa lata temu, teraz pracuje jako informatyk w prywatnej firmie. – Zresztą my nie bierzemy żadnej heroiny czy kompotu z maku. Tylko marihuana i czasem extazy. Żeby wytrzymać imprezę, która trwa dwa dni.
Lubelski clubbing zaczyna się około godz. 21. O 23 rozpoczyna się zmiana lokali.
– Szukamy swoich znajomych, albo po prostu lepszego miejsca czy innej muzyki – mówi Marzena.
– Lubelski clubbing jest zupełnie inny niż ten w europie czy nawet w Warszawie – zaznacza Arkadiusz Tyburek, wpółwłasciciel klubu `MC. – W stolicy ludzie schodzą się do klubów na 23 i kończą o czwartej, piątej nad ranem. W ogóle trudno mówić w Lublinie o clubbingu z prawdziwego zdarzenia.
Przyczyn jest kilka. Po pierwsze – brak lokali, które są czynne do rana. Wszystko zamyka się o drugiej w nocy.
– Robiliśmy eksperymenty z zamykaniem o czwartej rano – przyznaje A. Tyburek. – Szybko z tego zrezygnowaliśmy, bo złaziło nam się tylko pijane towarzystwo. I jeszcze jedno: młodych w Lublinie zwyczajnie nie stać na całonocne imprezy.
Z takimi opiniami zgadza się większość właścicieli klubów.
– To się u nas nie przyjęło – mówi jeden z nich. Główna klientela to studenci, a oni mają jeszcze swój sposób na rozrywkę, czyli imprezy przy wódce w akademikach. Bo muzycznie i technicznie nasze kluby wcale nie odstępują od tych warszawskich. Przyjeżdżają tu znani DJ, a nagłośnienie i oświetlenie jest na najwyższym poziomie. Tyle że tu o drugiej w nocy życie całkiem zamiera.
Różne głupie pomysły
Marcin chętnie opowiada o swojej ubiegłorocznej podróży do Anglii.
– Zaczynało się w piątek o 22. Godzinę tu, dwie godziny tam. Londyńskie kluby są niesamowite. Można było chodzić przez całą noc i wszędzie było coś zaskakującego. A o szóstej rano zawsze znalazło się wolną salkę ze spokojną muzyką, gdzie można było zjeść śniadanie i odpocząć. A wieczorem od nowa. W Polsce jeszcze długo poczekamy na taką kulturę.
Do nas, oprócz nazewnictwa i muzyki, dotarła, niestety, mroczna strona clubbingu: narkotyki.
– Nie ma najmniejszego problemu z kupnem – twierdzi ochroniarz w jednym z lokali. – I nie ma sposobu na ukrócenie tego handlu, bo handlarze są zorganizowani. Tu wolny strzelec się nie uchowa.
Wystarczy tylko spytać o konkretny towar czy osobę i dealer natychmiast się pojawia. Potem jeden telefon i towar jest do odebrania, np. na parkingu przed lokalem.
– Wiem o tym – potwierdza kierownik jednego z lokali. – Ale ja sam dealerów nie pokonam. Jakbym tylko spróbował, to puszczą mi lokal z dymem. I tak mam szczęście, ze mi prochów nie wnoszą na salę, tylko handlują na zewnątrz.
– Dla mnie najważniejsze w klubie, oprócz zabawy, jest bezpieczeństwo – przyznaje Tomek. – Nie chcę dostać szklanką w łeb. I całe szczęście, że
w lubelskich lokalach jest spokojnie.
Potwierdza to Kamil Kowalik, rzecznik komendy miejskiej policji w Lublinie:
– Te kluby są dość bezpieczne. Praktycznie jedyne zdarzenia to kradzieże: toreb, ubrań czy telefonów komórkowych.
Krzysztof Drozd jest właścicielem Biura Ochrony Businessu. Pracownicy tego biura patrolują teren miasteczka akademickiego.
– Młodzież wędruje między lokalami. To ostatnio bardzo modne zjawisko – przyznaje. – Ale nie do końca bezpieczne. Takie podchmielone grupki są łatwym celem dla bandytów. Z drugiej strony alkohol rodzi różne głupie pomysły. Żeby np. w drodze miedzy jednym klubem a drugim rozbić szybę czy porzucać koszami na śmieci.
– Lublin to specyficzne miejsce – kończy rozmowę Arkadiusz Tyburek. – Podejrzewam, ze tu nigdy nie będzie clubbingu z prawdziwego zdarzenia.