Rozmowa z Mateuszem Zembrzyckim, bramkarzem Azotów Puławy i reprezentacji Polski piłkarzy ręcznych
- Zadebiutował pan w drużynie narodowej w dwóch spotkaniach towarzyskich ze Szwecją. Pierwsze Polska przegrała 24:31, drugie 28:32. Jak pan oceni swój występ?
– W pierwszym meczu byłem bardzo zestresowany, w drugim już było dużo lepiej. Cieszę się, że mogłem wystąpić w kadrze seniorów. Do tej pory miałem doświadczenie gry w reprezentacji młodzieżowej.
- Wicemistrzowie świata pokazali naszej reprezentacji, że jest nad czym pracować?
– Dużo rzeczy jest do poprawy. W pierwszym spotkaniu wyglądało to tak, jakby każdy z nas sam chciał wygrać mecz. Nie stanowiliśmy drużyny. W rewanżu było już zdecydowanie lepiej. Inaczej wyglądał wynik, pokazaliśmy też, że jesteśmy zespołem, wspieraliśmy się wzajemnie. Jeden walczył za drugiego. Choć przegraliśmy, to zbudowaliśmy się jako drużyna.
- Otrzymał pan powołanie za sprawą dobrej formy w klubie i trochę przy okazji szczęścia czyli kontuzji Piotra Wyszomirskiego. Myśli pan, że na kolejne zgrupowanie, przygotowujące do przyszłorocznych finałów mistrzostw Europy na Węgrzech i Słowacji też pojedzie?
– Mam nadzieję, że na dwóch meczach towarzyskich ze Szwecją nie zakończy się moja przygoda z drużyną narodową. Będę dawał z siebie wszystko na treningach i w meczach ligowych. Mam nadzieję, że trener Patryk Rombel ponownie zauważy moją pracę i będzie mi dane na dłużej trafić do kadry.
- Zapewne pan wie, że Piotr Wyszomirski też grał w Azotach Puławy, skąd na dłużej trafił do reprezentacji. Ma pan dopiero 24 lata i może pójść w jego ślady?
– Pojawia się taka szansa, którą chcę wykorzystać. Na pewno zrobię wszystko, co w mojej mocy aby po raz trzeci założyć koszulkę z orzełkiem na piersi.
- Rozegraliście już trzy mecze w nowej puławskiej hali przy ul. Lubelskiej. Obiekt robi wrażenie, kiedy porównamy go z maleńką halą przy al. Partyzantów?
– To zupełnie inna rzeczywistość. Hala jest duża, może pomieścić ponad trzy tysiące widzów. Zupełnie inaczej się w niej trenuje i gra. Chcemy zbudować tutaj twierdzę, której żadna drużyna gości nie zdobędzie. Wiadomo, na obecnym etapie wygrali tylko mistrzowie z Łomży Vive Kielce, pozostałe dwa zespoły: Piotrkowianin Piotrków Trybunalski i MMTS Kwidzyn wyjechały bez punktów.
- Za wami dwa mecze na szczycie, z Vive i Orlen Wisłą Płock, oba przegrane minimalnie odpowiednio 28:29 i 26:27. Niespodzianki były blisko?
– Szkoda minimalnych porażek. Zawsze choćby punkcik by się przydał. W starciu z najlepszymi drużynami w Polsce o naszych przegranych zadecydowały błędy. Musimy ograniczyć je do minimum. Zabrakło też doświadczenia, które rywale zdobywają w meczach Ligi Mistrzów i Ligi Europejskiej.
- W weekend wracamy do rywalizacji w lidze. W sobotę zagracie na wyjeździe z Sandra SPA Pogonią Szczecin. Inny wynik niż wasze zwycięstwo nie wchodzi w grę?
– Z doświadczenia wiem, że Pogoń u siebie jest bardzo ciężkim przeciwnikiem. W żaden sposób nie można jej lekceważyć. Musimy pojechać, zagrać swój mecz na pełnej koncentracji. Dopisywanie punktów przed pierwszym gwizdkiem nie jest dobrym rozwiązaniem.