- No przecież nie oddam go tak po prostu na złom - tłumaczy właściciel. „Sprzedam szyld”, takie niezwykle smutne ogłoszenie kończy historię sklepu z artykułami metalowymi przy ul. Kowalskiej w Lublinie
- Potrzeba coś z metalowego? To tylko na Kowalską. Tak przez lata mówili klienci. Ci z Lublina i przyjezdni, bo dworzec niedaleko. Miałem 10 tysięcy różnego rodzaju asortymentu. W najlepszych latach zatrudniałem osiem osób. Co to były za lata najlepsze? Od roku 2000 do gdzieś tak 2007. Później, co roku zwalniałem kolejnego pracownika. Teraz sam sprzątam. Zostały jeszcze jakieś meble, rzeczy – mówi Marek Malec, który przy ul. Kowalskiej pod 12 jest od 38 lat.
- Przyszedłem tu, żeby pracować jako sprzedawca. Moim szefem był Henryk Mela. Kierownik, którzy dziś już nie żyje, opowiadał nam o wizycie Bolesława Bieruta, który otwierał plac Zebrań Ludowych. Widział to, bo już wówczas tu pracował. Proszę sobie wyobrazić, że sklep metalowy istniał tu przez 62 lata – opowiada pan Marek.
Od lat 90. ubiegłego wieku, po prywatyzacji, metalowy stał się prywatną firmą. – To wina prezydenta, bo wpuścił markety do miasta. Sklepy upadają. Nie miałem już na ZUS, podatki. Kiedy założyłem firmę było tylko OBI, gdzie zaopatrywały się duże przedsiębiorstwa. Zwykły Kowalski, czy małe firmy urządzające ludziom mieszkania, czy biura przychodziły do nas – tłumaczy rozgoryczony mężczyzna, któremu brakuje trzech lat do emerytury. – Lokal sprzedałem, nie będę zmieniał branży. Niech inni to robią – dodaje.
140 metrowy parter kamienicy, która ma kilku współwłaścicieli, ma już nabywcę. Podobno branża z metalowej ma się zmienić na hotelarską. Porządki po metalowej mają trwać do końca sierpnia.
Oprócz lokalu jest szyld.
W lutym 2010 roku wygrał plebiscyt na najładniejszy szyld w śródmieściu. To była pierwsza edycja konkursu organizowanego przez Forum Rozwoju Lublina. Podkreślano wówczas, że użyte materiały (metal) rewelacyjne współgrają z miejscem, o którym informują. Wyraźny napis skutecznie przyciąga wzrok. Mimo swoich sporych rozmiarów nie zakłóca w brutalny sposób otoczenia.
- Pomysł na szyld był mój, robił go kolega, któremu wytłumaczyłem, o co mi chodzi. Na złom go przecież nie oddam, bo szkoda. Może ktoś kupi – mówi Marek Malec, który w pustej witrynie wywiesił kartkę „Sprzedam szyld sklepowy” i podał swój telefon.
Rozmawialiśmy w piątek koło południa, jeszcze nikt nie dzwonił.