Długo czekaliśmy na premierę nowego suzuki jimny. Było warto, bo mały „bojownik” zmienił się bardzo. Zmężniał, ma mocniejszy silnik i nieco urósł. Padł jednak ofiara własnego sukcesu, bo na jimnego trzeba czekać kilka miesięcy. W miniony weekend nowego jimnego zaprezentowano w lubelskim salonie Auto Broker.
Pierwsze skojarzenia po obejrzeniu jimnego nasuwa się automatycznie – suzuki jest podobne do Mercedesa klasy G. Kanciaste, proste, niemal ascetyczne, ale wpadające w oko. Jimny nie udaje SUV-a, jest po prostu sobą – dzielną terenówką.
Z tym wiążą się pewne niedogodności – jimny, jak poprzednicy, jest sztywny, wychyla się na zakrętach, generalnie nie jest dobry na płaskie drogi. Choć i w tym względzie sporo zrobiono. Szerszy rozstaw kół i osi korzystnie wpływa na komfort jazdy. Trafnie to ujął warszawski dziennikarz motoryzacyjny prowadzący prezentacje w Lublinie: komfortem jazdy nie dorównuje limuzynie ojca z Torunia.
Sztywna konstrukcja oparta na ramie zapowiada dużą dzielność w terenie – kąt zejścia wynosi 49 stop., natarcia – 37 stop., rampowy – 28 stop., prześwit – 210 mm. Pod maską umieszczono silniki o pojemności 1462 ccm, mocy – 102 KM i momencie – 130 Nm. Sprzęgnięto go z 5-biegową skrzynią ręczną lub 4-stopniowym automatem oraz napędem 4x4 z ręcznym reduktorem. Każdy jimny ma napęd na cztery koła AllGrip Pro.
Bazowa wersja Comfort ma kosztować 67,9 tys. zł. Wyżej pozycjonowana odmiana Premium, droższa o 4 tys. zł, zaś topową XLED wyceniono na 79,9 tys. zł. Dopłata do przekładni automatycznej to 5 tys. zł. Nowy jimny padł ofiarą własnego sukcesu. Na nowy samochód czeka się aż kilka miesięcy, a nawet do roku.