Aleksander Grenda nie będzie miło wspominać drogi koło Puław. Jadąc służbowym nissanem miał zderzenie z dzikiem.
Zapadał zmrok. Około 17, Aleksander Grenda wracał służbowym nissanem do Lublina. Jechał przez las. - Nagle przed samochodem wyrósł potężny odyniec. Nie miałem czasu na reakcję. Poczułem potężne uderzenie, szarpnięcie i cisza - opowiada Aleksander Grenda. - Przeraziłem się, że potrąciłem człowieka. Wyskoczyłem z samochodu. Kilka metrów przed rozbitym samochodem leżał potężny martwy zwierz. Przód nissan był całkowicie zniszczony - opowiada Grenda.
W takich sytuacjach należy zachować zimną krew. - Nie wolno oddalać się z miejsca zdarzenia - mówi nadkomisarz Arkadiusz Delekta z lubelskiej drogówki. - Należy bezwzględnie wezwać policję. Patrol, który będzie obsługiwać zdarzenie, poinformuje o zaistniałej sytuacji nadleśnictwo lub myśliwych, którzy zajmą się zwierzęciem. Nie wolno się oddalać z miejsca wypadku, nawet jak zwierzę żyje i pójdzie w las - radzi nadkomisarz Delekta.
Pozostaje jednak sprawa, kto ma zapłacić za zniszczony samochód. - Niestety, kierowcy stoją na przegranej pozycji - mówi Leszek Walenda, rzecznik prasowy Okręgowej Dyrekcji Lasów Państwowych w Lublinie. - Zwierzyna jest własnością państwa, które nie ponosi za nią odpowiedzialności. A zatem, szkodę należy zlikwidować w ramach ubezpieczenia autocasco lub na własny koszt, jeżeli pojazd nie ma takiej polisy - dodaje Walenda.
Takie tłumaczenie można przyjąć pod warunkiem, że kierowca wiedział o ryzyku spotkania dzika, ostrzeżony znakiem "Uwaga, dzikie zwierzęta”. - W miejscu, gdzie doszło do zdarzenia, nie było takiego znaku ostrzegawczego - tłumaczy Aleksander Grenda.
- Można wymagać, by zarządcy lub dzierżawcy obwodów łowieckich współpracowali z zarządcami dróg publicznych i wskazywali im miejsca, w których zwierzyna łowna najczęściej przekracza drogi. Powinny być one oznaczone odpowiednim znakiem ostrzegawczym A18-b. Jeżeli nie były, a jesteśmy w stanie wykazać, że właśnie tamtędy zwierzyna często przekracza drogę, można uznać, że brak oznakowania jest efektem zaniedbania osób lub instytucji, prowadzących gospodarkę łowiecką i do nich kierować wniosek o wypłacenie odszkodowania za kolizję - mówi nadkomisarz Arkadiusz Delekta.
Na tej podstawie można się domagać odszkodowania od zarządcy danego kompleksu leśnego - nadleśnictwa czy koła łowieckiego. Postępowanie sądowe będzie się toczyć na podstawie pozwu cywilnego. Orzecznictwo w takich sprawach w większości przypadków jest niekorzystne dla kierowców. - Zarządcy są ubezpieczeni od kolizji komunikacyjnych ze zwierzyną. To z ich polisy powinny być likwidowane szkody - dodaje nadkomisarz Delekta.